II

628 30 12
                                    

Odetchnęłam ciężko i w milczeniu zajęłam krzesło przed dyrektorem. Zeszyt z braku lepszej opcji położyłam sobie na kolanach, zaczepiając o niego długopis. Obdarzyłam dyrektora spojrzeniem odgarniając z twarzy pokręcone włosy, które i tak już nie wyglądały zbyt dobrze. Loki praktycznie już się wyprostowały i pewnie przez leżenie na trawie dodatkowo się rozwaliły.

Zaraz zdechnę od tej niepewności.

— Hybrydy sprawiają problemy. — Zaczął a ja zaciskam dłonie mocniej na zeszycie. — Kilku uczniów doniosło, że polują na ludzi. A ty dobrze wiesz, że w tej szkole polowanie na ludzi jest zakazane.

No oczywiście, bo to wszystko moja wina. Takie są właśnie uroki posiadania watahy na głowie. Oni coś odstawiają, a to tobie dostawało się po głowie. Jakbyś mogła za nich myśleć i decydować. Bo wcale nie zmusiłam hybryd, by przemieniły się po jakieś tysiąc razy by mogły być wolne. Teraz cholernie tego żałuję. W ogóle przemiany tych umierających wilkołaków była jednym z niewielu dobrodusznych gestów, na które się zdobyłem. I co mi z tego przyszło? Tylko kolejne kłopoty.

— Nie mogę za nie decydować. — Oświadczyłam, jakby to wcale nie było takie oczywiste. — Jednak się tym zajmę. — Dodałam szybko by uniknąć wykładu o odpowiedzialności. To była chyba ostatnia rzecz, na którą miałam aktualnie ochotę.

— Wiem, że to trudne jednak ty ich przemieniłaś i to twoja odpowiedzialność.

Pewnie byłoby łatwiej, gdybym ogarniała chociaż siebie. A z tym naprawdę bywa różnie.

— Jasne. — Mruknęłam, darując sobie komentarz. — Mogę już iść? — Spytałam naprawdę nie widząc powodu, by zostawać tutaj na dłużej.

— Czemu masz tylko jeden zeszyt? — Spytał Alarick opierając się o oparcie fotela.

Naprawdę nie mogłam narzekać na tego faceta. Opiekował się wszystkimi i miał dla każdego morze zrozumienie. Co naprawdę byłam niektórym potrzebne. Zwłaszcza tym których przez to, kim się stali, opuścili rodziny. No i dla mnie też miał go od cholerny cierpliwości i zrozumienia. A sprawiać problemy to ja lubiłam. Dlatego pozostało mi tylko dziękować opatrzności za takiego dyrektora.

— Miałam chwilę przerwy, dlatego odniosłam torbę. Wolałamby nie ucierpiała przez nieumiejętne rzucanie zaklęć. — Wymyśliłam na szybko, uśmiechając się w miarę naturalnie.

Tak z kłamaniem u mnie nie najgorzej. Chociaż on zna mnie chyba za dobrze by to kupić.

— Destining wiem, że kłamiesz. — Oświadczył, krzyżując ramiona na piersi. — Nie uciekaj z zajęć. Nie jesteś głupia a na pewno nie aż tak by nie skończyć tej szkoły. Postaraj się być bardziej odpowiedzialna... A teraz możesz już iść. — Oświadczył czując, że i tak go nie słucham.

Od razy podniosłam się z miejsca i ruszyłam do wyjścia. Drzwi po prostu się przede mną otworzyły, kiedy tylko wyciągnęłam w ich stronę dłoń. Byłam wkurzone, przez co moja moc nieco szalała. Ja jednak postanowiłam udać, że tak miało być. Szybko wyszłam z sali i rzuciłam zaklęcie modląc się, by nic nie zniszczyć. Na szczęście drzwi się zamknęły zgodnie z moimi oczekiwaniami. Może trochę za mocno jednak i tak nie było tak źle, jak mogło być.

Od razu ruszyłam do swojego pokoju, który dzieliłam z bliźniaczką. Stwierdziłam, że powrót na zajęcia jest już bez sensu. I wole oszczędzić nerwów sobie i tej nieszczęsnej nauczycielce. Weszłam do pokoju tylko po to, by rzucić zeszyt na biurko. Spojrzałam w lustro i skrzywiłam się lekko. Przeczesałam włosy szczotką i upięłam je nisko. Ujdzie w tłumie.

Wybiegłam z pokoju i już po chwili byłam koło starego młyna. To zdecydowanie moja ulubiona miejscówka. O czym wiedziało parę osób. Weszłam do środka i ruszyłam za zapachem w końcu znajdując się w pomieszczeniu, na środku którego umieszczony był duży blat. Siedział na nim alfa wilkołaków, popijając piwo. Od razu do niego podeszłam i usiadłam obok.

— Znowu dostało mi się po dupie za hybrydy. — Oświadczyłam, darując sobie zbędne grzeczności. — Miałeś rację. Bycie alfą to chujowa sprawa.

— Przywykniesz. — Stwierdził, wzruszając ramionami. — Chociaż sam czasem żałuję, że Rafael nie żyje i znowu jestem alfą. Są plusy, ale to czasem po prostu męczy.

— Nie musisz mi tego tłumaczyć. — Mruknęłam, wyrywając mu butelkę piwa. Przyłożyłam ją sobie do ust i wzięłam większego łyka.

— O co tym razem poszło? — Dopytał, opierając dłoń o blat.

— O polowanie na ludzi. — Wyjaśniłam, wzdychając ciężko. — Tylko co ja na to mogę? Nie decyduje za nich, od kiedy zwróciłam im wolność.

— Wprowadź kary. Wiem, że to wydaje się bez sensu, jednak oni instynktownie chcą być w stadzie i nie odejdą. — Zapewnił, wyrywając mi butelkę. Najpewniej ta była ostatnia. — I ważna sprawa. Nie naskakuj na nich. Pokaż im, że to im ufasz w pierwszej kolejności, a nie donosom.

— Czasem myślę, co bym bez ciebie zrobiła. I zawsze stwierdzam, że byłabym w dupie. — Przyznałam, opierając głowę o jego ramię.

Ciężko mi określić co nas łączyło. Kiedyś byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Jed był kimś wyjątkowym w moim życiu. A ja to zniszczyłam nie umiejąc powstrzymać własnej żądzy. Ta nigdy nie byłam typem cnotki. Chyba za szybko się zakochiwałam. Nie to nie to. Chyba raczej powinnam stwierdzić, że za szybko poddawałam się pociągowi seksualnemu. Czasem zazdrościłam Hope tego, jaka była opanowana. I tego, że nie chodziła do łóżka z byle kim. Zresztą ona nie robiła tego z nikim. Czasem żałuję, że nie jestem właśnie taka. Ona zna Landona już dosyć długo a jeszcze się z nim nie przespała. Mnie zazwyczaj wystarczy tydzień dwa, by zdobyć się na tak odważny krok.

Cóż chyba po prostu jestem dziwką.

— Dałabyś rady. W końcu do wszystkiego doszłabyś sama, tylko potrzebowałabyś na to nieco więcej czasu i praktyki. — Zapewnił, głaszcząc mnie po ramieniu. — Jesteś sprytna i masz duszę przywódcy.

— Dobra teraz przegiąłeś z tymi komplementami i ci nie wierzę. — Rzuciłam, odsuwając się od niego.

— Czyli... Z szybkiego numerku nici? — Dopytał, na co go popchałam a on mało co nie spadł. — Dobra przepraszam, przegiąłem.

— Oj przecież wiem, że to były żarty. I chyba trochę za mocno cię popchnęłam. Jeszcze być sobie rozwalił ten i tak nie za ładny ryj. Także przepraszam.

— Przeprosiłaś mnie i obraziłaś w jednym zdaniu. Cała ty. — Podsumował odgarniając kosmyk moich włosów, który wydostał się z upięcia.

Uśmiechnęłam się mimowolnie, spoglądając w jego brązowe oczy. Serio żałowałam, że zapsułam to co nas łączyło. To było wyjątkowe i pewnie nigdy nic podobnego nie połączy mnie z nikim więcej. Bo zazwyczaj większość relacji które budowałam były proste i pozbawione większych obietnic.

Nic, co mogłabym spieszyć.

— Pójdę do hybryd. — Rzuciłam, zsuwając się z blatu. — Muszę to ogarnąć, zanim naprawdę dostanie mi się po głowie.

— Tego byśmy nie chcieli. — Stwierdził Jed popijając piwo. — Pa Desi.

— Zły Alarick to niebezpieczny Alarick. — Rzuciłam poprawiając skórzaną kurtkę. — Hej Jed.

Od razu skierowałam się do wyjścia, myśląc gdzie mogły podziewać się hybrydy. I wtedy stwierdziłam, że poszukam ich w bibliotece. Nie wiem dlaczego. Po prostu tak mnie naszło.

Oby instynkt mnie nie mylił, bo nogi mi odpadną od biegania po szkole w poszukiwaniu stada.

Hopeless ・ LegaciesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz