VI

369 22 14
                                    

Rzuciłam na łóżko torbę, by spakować kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Miałam wyjechać zaledwie na kilka dni. Tak by reszta mogła się rozprawić z kolejnym demonem. I szczerze było mi to na rękę. A z racji tego, że demon mógł żerować na mojej mocy dyrektor nie miał żadnego problemu z odesłaniem mnie do domu. W końcu stanowiłam realne zagrożenie.

Jakbym normalnie go nie stanowiła.

No, ale cóż. Darowanemu wolnemu nie zagląda się w przyczynę. Włożyłam do torby trochę ubrań, które wydały mi się najbardziej odpowiednie. Na swoje szczęście lubiłam mieć porządek w szafie. Co znacznie ułatwiło mi pakowanie się. Kosmetyki z racji potrzeby korzystania ze wspólnej łazienki zawsze miałam spakowane w kosmetyczce dlatego pakowanie zajęło mi zaledwie moment. Do torby wrzuciłam jeszcze tylko ładowarkę i słuchawki do telefonu. I byłam w pełni gotowa.

— Nie czuj się odrzucona. — Rzuciła moja siostra, wchodząc do pokoju. — Przecież...

— Tak. — Mruknęłam, przerywając jej wywód. — Nie czuje się odrzucona. Wolne dobrze mi zrobi. Poza tym chętnie spotkam się z ciociami i ich synem. Wolne dobrze mi zrobi. Wiesz, że jestem leniwa i żadnym dniem opierdalania się nie pogardzę.

— Wiem. — Przyznała, siadając na moim łóżku obok walizki. — Jednak martwi mnie to jak bardzo przy okazji lubisz samotność.

— Przestań. Sama nie jesteś duszą towarzystwa. — Zauważałam, zasuwając suwak w torbie. — Więc nie rób za mojego prywatnego psychologa. Czuję się dobrze, trzymając się na uboczu i nie musisz tego zmieniać.

— Masz rację, wybacz. — Rzuciła, ucinając temat. — Pozdrów ode mnie ciocie. I uważając na siebie.

— Jak zawsze. — Zapewniłam, posyłając w jej stronę lekki uśmiech co ta od razu odwzajemniła.

Chyba chciała coś jeszcze powiedzieć jednak w tym momencie do pokoju wszedł Landon. Staksowałam go nie do końca miłym wzrokiem co ten musiał zauważyć. Skrzywił się nieznacznie, w czym było widać więcej lęku jak zdegustowania moją osobą. Chociaż byłam pewna, że mnie nie lubi. W końcu miał swoje powody, by mnie nie lubić. Głównym była zdecydowanie moja chęć rozwalenia jego związku z moją siostrą. Dlatego dziwię się, że jeszcze nie zaczął szukać białego dębu.

— Ja już pójdę. — Rzuciłam przerywając chwilę ciszy, która wcale nie była długa. Jednak wyjątkowo irytująca. — Kocham cię Hope.

— Ja ciebie też. Zawsze.

— I na zawsze. — Odpowiedziałam, zarzucając torbę na ramię.

Sprawnie ominęłam bruneta i opuściłam pokój. Widok mojej osoby z torbą na ramieniu wzbudził niemała sensacje. Część uczniów przyglądała mi się z uwagą, szepcząc coś między sobą. Pewnie obstawiali, że już mnie wyrzucili. I w zasadzie to mogłam ich podsłuchać. Jednak chyba lepiej mi się żyło nie wiedząc co tak naprawdę o mnie myślą.

Opuściłam budynek szkoły i ruszyłam w kierunku niewielkiego parkingu. Podeszłam do jednego z samochodów i skrzyżowałam ramiona na piersiach spoglądając na bruneta, który opierał się o mój samochód.

— Czemu uciekasz? — Spytał, nie owijając w bawełnę. Za to właśnie lubiłam Sed'a. Za bezpośredniość, której często brakowało innym.

— Nie uciekam. Usuwam się w cień, by nie przeszkadzać. — Zapewniłam z uwaga, obserwując każdy jego ruch. Przestał opierać się o karoserie samochodu i podszedł bliżej, taksując mnie wzrokiem niebieskich tęczówek. — A to podstawowa różnica.

— To, to samo. Tylko ubierasz to w ładniejsze słowa. — Zapewnił, krzyżując ramiona na piersi. — Nie lubisz mieszać się w sprawy siostry. Nic do tego nie mam. Jednak nie możesz tak po prostu wyjeżdżać i zostawiać watahy.

— Kiedy ostatnio sprawdzałam nie byłam do niej przykuta. Mogę sobie być alfą jednak mam też prawo do życia prywatnego. — Zauważyłam omijając chłopaka. Z kieszeni kurtki wyjęłam kluczki i otworzyłam bagażnik samochodu. Włożyłam do niego torbę, zamykając go z hukiem. — I tak wiele dla was poświęciłam. Nie bierz ręki, kiedy daje palec.

— Wiem, że chce sporo. Jednak oni nie poradzą sobie bez kogoś, kogo będą bezwzględnie słuchać. A do tego muszą się bać. — Wyjaśnił, jakbym wcale nie była tego świadoma. Znałam hybrydy. I wiedziałam, że ryzykuje, zostawiając stado samo nawet na kilka dni. Jednak nie mogłam ich wiecznie niańczyć. Uratowałam im życia a teraz oni muszą nauczyć się nad nimi panować. — Respekt czyją tylko do ciebie.

— Więc niech zaczną respektować też ciebie. Kiedy mnie nie będzie, to ty będziesz dowodził. — Zarządziłam, otwierając drzwi od strony kierowcy. — Bardzo mi pomogłeś, kiedy stawiałam swoje pierwsze kroki jako Alfa. Nadajesz się do tego.

— Tylko że oni cię słuchają przez to, że ich stworzyłaś...

— Kiedyś nie mieli wyboru, a potem przywykli do bycia mi uległymi a instynkt każe im mnie słuchać, bo jestem alfą wiem. — Przyznałam odgarniając pasmo włosów za ucho. — Jednak ciebie mogą szanować za coś więcej. — Oświadczyłam, wsiadając do samochodu. Nim jednak zdołałam zamknąć drzwi, on je złapał.

— To nie miało tak zabrzmieć. — Zaczął jednak ja gestem dłoni pokazałam by przestał.

— Jestem beznadziejnym alfą, wiem. A ty możesz być lepszy. — Zapewniłam, co nie koniecznie mu się spodobało. — Poza tym nie traktuj mnie jakby wszystko mogło mnie zranić.

— Wstawiłaś się za nami, kiedy nikt nie zamierzam wziąć naszej strony. Broniłaś nas i o nas dbałaś. Pomogłaś w najgorszym momencie. Więc teraz się od nas nie odsuwaj. — Bardziej zażądał jak poprosił, na co westchnęłam cicho. Naprawdę liczyłam, że szybciej się z tego wykręcę. — Jesteś alfą i jesteś za nas odpowiedzialna. A jeśli nie chciałaś tej odpowiedzialność, trzeba było pozwolić nam umrzeć. — Zauważył, trzaskając drzwiami.

— Kurwa. — Warknęłam do samej siebie, obserwując jak brunet kieruję się w stronę budynku szkoły aż w końcu zniknął za drzwiami.

Niewiele myśląc, włożyłem kluczyki do stacyjki i odpaliłem samochód. Wyjechałam z parkingu, kierując się w stronę swojego rodzinnego miasta. Na całe swoje szczęście nie musiałam się dzielić samochodem z Hope. Ona nie zrobiła prawa jazdy. Mimo kilku prób za każdym razem oblewała, aż w końcu się poddała. I z jednej strony to dobrze a z drugiej robię za jej prywatnego szofera. No cóż, coś za coś.

Nie zamierzałam zadręczać się słowami Sedrica. Uratowałam hybrydą życie, chociaż wcale nie musiałem. Wzięłam za nich odpowiedzialność na samym początku i nauczyłam ich jak się kontrolować. Nie byłam im nic winna. Dlatego on nie miał prawa tak twierdzić. Chociaż może miał. Tylko ja byłam skończoną egoistką i tego nie dostrzegałam.

— Nie myśl o tym teraz. — Skarciłam samą siebie, skupiając wzrok na drodze. — To, co dla nich zrobiłaś było chyba najbardziej szlachetną rzeczą, jaką zrobiłaś w życiu. Więc nie musisz się obwiniać za to, że czasem musisz od nich odpocząć. Ani za to, jak często chcesz odejść... Super teraz gadam sama do siebie. Czyli już do reszty oszalałam.

I może doszło to do mnie dopiero teraz, jednak resztki zdrowego rozsądku straciłam już bardzo dawno temu.

Hopeless ・ LegaciesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz