DRUGA CZĘŚĆ ROZDZIAŁU 24.
---
Każde kolejne uderzenie kościelnego dzwonu sprawia większy ból mojemu rozkruszonemu sercu. To właśnie ten moment, w którym dociera do mnie, że go straciłam. Raz na zawsze straciłam najważniejszą osobę w moim życiu. Przywiązałam się jak dzieciak szukający miłości i teraz jedyne, co mi pozostało, to łzy. Ksiądz w swoim kazaniu powiedział, że płacze się po dobrych ludziach. On zdecydowanie był dobry. Był aż zbyt dobry. Zbyt idealny, żeby w końcu coś się nie posypało.
Doskonale wiem, że to sen. Podświadomość szepcze o jeździe samochodem. Pamiętam, jak pożegnałam się z mamą i wsiadłam do Chevroleta. Bliźniaczki już wtedy o czymś trajkotały. Na początku chyba nawet się w tą rozmowę włączyłam, ale nie pamiętam, o czym rozprawiałyśmy.
Mama chwyta mnie za przedramię, ciągnąc w górę. Muszę wstać z niewielkiej ławki i ruszyć za trumną, którą czterech mężczyzn niesie w kierunku dużego, czarnego samochodu. Moje policzki toną w tej słonej cieczy, której tak bardzo nienawidzę. Nienawidzę jakiejkolwiek oznaki słabości, bo wtedy daję innym do zrozumienia, jak łatwo mnie zranić. A przecież lepiej jest, gdy ludzie sądzą, że to niemożliwe.
— Skarbie, tak mi przykro...
Podnoszę zamglony wzrok na kobietę i wtedy coś do mnie dociera. Ona nie płacze tak bardzo, jak ja. Przecież powinna, znała tatę o wiele dłużej ode mnie. Marszczę brwi, po czym rozglądam się szybko w poszukiwaniu brata. Zamiast niego jednak napotykam grupę moich przyjaciół trzęsących się z płaczu. Nie powinno ich tu być. Nie znali taty. Nie znali wtedy nawet mnie. Miałam dziesięć lat, gdy to się stało.
— Był dla ciebie taki odpowiedni. — Nagle pojawia się przy mnie William. Pomaga mi stać, bo moje nogi nagle są jak z waty. — Źle go oceniłem.
Głośno przełykam ślinę, próbując zwilżyć gardło, by się odezwać. Rozchylam nawet usta, które drżą mi jak na okropnym mrozie. Żadne słowo jednak nie może się z nich wydostać, kiedy moim ciałem wstrząsa kolejny wybuch płaczu. Mimo że rodzina mnie podtrzymuje, i tak upadam w wejściu do kościoła. Patrzę na samą siebie. Obleczona w czarną sukienkę do kolan i tego samego koloru gładkie, cienkie rajstopy. Średniej wysokości obcasy opinają moje stopy. Coś jest nie tak. Coś się nie zgadza.
Cholera, przecież ja nie znoszę obcasów. I nie założyłabym ich w wieku dziesięciu lat. A to oznacza, że wcale nie jestem dzieckiem. Jestem starsza. Co ja tu robię?
— Mamo — szepczę, kiedy kuca przy mnie, by pomóc. — Ile ja mam lat?
— W tym roku skończysz osiemnaście, kochanie. — Katherine głaszcze mnie po głowie, uśmiechając się smutno. Wydaje mi się, że wcale nie opłakuje ciała w trumnie. Przyszła tu dla mnie. — Chodź, musimy już jechać.
— Dokąd? — pytam, a ktoś bierze mnie na ręce. To Will. On w ogóle nie płacze. — Mamo! Kto jest w tej trumnie?
Krzyczę. Jestem pewna, że krzyczę. Dlaczego więc nikt nie reaguje? Całe Pięćset Pięć wymija nas. Nawet na mnie nie patrzą. Zupełnie, jakbym ich nie obchodziła. Jakbym już nie należała do zespołu. Jakbym zrobiła coś złego. Patrzę na plecy przyjaciół, panicznie próbując wyrwać się z objęć brata. Błagam, by na mnie poczekali. Okładam trzydziestolatka po rękach, torsie, gdzie tylko się da, ale on nadal mnie trzyma. Zawsze mnie przed nimi powstrzymywał.
— Jossie, wiem, że trudno ci w to uwierzyć. To straszne, tak mi przykro — Mama staje przede mną, chcąc zasłonić mi widok na wszystko wokół, ale ponad jej ramieniem ja nadal patrzę na ich plecy. Najwspanialsi ludzie po prostu oddalają się ode mnie, by zaraz zająć miejsca w swoich samochodach.
CZYTASZ
CZEKAM ZA MGŁĄ ✔️
Roman pour AdolescentsDla Josselyn Hargove taniec to życie. Jedyny właściwy sposób na wyrażanie siebie. Świat bez hip-hopu straciłby rację bytu, więc gdy tylko otwierają się przed nią drzwi do tanecznego podziemia, bez zastanowienia dokonuje wyboru. Jacob Tyler na wypełn...