#3

311 22 8
                                    

— May-chan!

Ignorowała krzyki Kise, przykładając poduszkę do głowy. Próbowała wrócić w ramiona Morfeusza. Zatopić w bajkowej krainie stworzonej przez umysł, z której tak brutalnie ją wyrwano. Wykorzystać sobotni poranek na słodki sen. Zwłaszcza, że noc spędziła na graniu z Miyuki — przyjaciółką ze szkółki judo do której uczęszczała od dziecka.

— Chodź ze mną na zakupy! — nalegał od ponad dwudziestu minut blondyn. — Proooooszę!

— Daj mi spać — warknęła w końcu, mając serdecznie dość jojczenia nad uchem i szturchania w ramię. Była pełna podziwu dla samej siebie, że aż tyle wytrzymała.

— May-chan! Nie bądź taka — nie musiała nawet na niego patrzeć. Po tonie głosu wnioskowała, że znowu robił niezadowoloną minę.

— Ryōta! — przewróciła się zirytowana na plecy i spojrzała mu prosto w oczy. — Śpię w samej koszulce i majtkach. Wyjdź i daj mi się ubrać — fuknęła, wskazując ręką na drzwi.

— Jak wyjdę to pójdziesz dalej spać — zaprotestował. — Poza tym nocowałaś u mnie nie raz, ja u ciebie też. Nie straszny mi twój poranny wygląd.

Mayumi rzuciła prosto w twarz przyjaciela pluszowym królikiem, którego akurat miała pod ręką i wypluła tylko krótkie "wynocha".

Owy pluszak był pierwszym prezentem, który dostała od Ryōty. Zniszczony w niektórych miejscach, szyty niejednokrotnie, ale wciąż uwielbiany przez Mayumi. Liczył prawie tyle lat co ich przyjaźń, wciąż przy każdym spojrzeniu przypominając o koszykarzu.

Niezawodne, pluszowe stworzenie.

— Muszę powiedzieć mamie, żeby cię nie wpuszczała z rana do domu — burknęła sama do siebie, siadając na skraju łóżka, wciąż opatulona miękkim kocem. Pies przyjął to z radością, sygnalizując wesołym szczeknięciem. Pogłaskała średniej wielkości, biszkoptowego kudłacza po pyszczku i zapytała z nadzieją: Nie masz dzisiaj treningu?

— Nie, dzisiaj wolne. Przecież jest sobota — wyszczerzył zęby. Satō znowu położyła się na łóżku, z nogami wciąż spuszczonymi na ziemię. — Zresztą mam jeszcze zakaz trenowania — spojrzał na przyjaciółkę z wyrzutem.

Doskonale zdawała sobie sprawę, że chodzi mu o sytuacje sprzed kilku dni. Bez głębszego zastanowienia zaczęła na niego krzyczeć przy drużynie. Udawało mu się ukrywać stan jego nogi, a ona znała prawdę i martwiła się. Nie lubiła robić scen, ale obiecał jej nie przeciążać kończyny i na krótki czas odpuścić treningi.

— Spaaaaać — udała, że szlocha, ignorując aluzje.

Wyglądała okropnie, śmierdziało jej z buzi, poduszka zostawiła po sobie ślad na twarzy, a włosy przypominały ptasie gniazdo. Mimo tego wszystkiego miała gdzieś swój obecny wygląd. Znał ją wystarczająco długo, żeby widzieć dziewczynę w jeszcze gorszym stanie. Ponadto była sobota, ledwo po godzinie ósmej rano, ona chciała dalej spać i ostatnią rzeczą o której miała zamiar myśleć to wygląd.

— May-chan, no proszę — patrzył na nią smutnymi oczami. W myślach zaraz porównała go do suczki siedzącej obok, gdy ta starała się wyprosić dodatkową porcje smaczków.

— Nie możesz iść no nie wiem... z Kasamatsu-san? Mogę nawet do niego zadzwonić — powiedziała całkowicie poważnie, wewnętrznie śmiejąc się z obecnej sytuacji i spoglądając na naburmuszonego blondyna.

— Nadal nie mogę uwierzyć, że krzyczałaś na mnie przy kapitanie i całej drużynie — wyczuła w tonie jego głosu urazę, wymieszaną z nutą niezadowolenia.

— Po pierwsze miałeś oszczędzać nogę. Po drugie sam mnie zaprosiłeś na trening w którym nie przestrzegałeś zaleceń lekarza — przeciągnęła się na łóżku. — Więc sam jesteś sobie winny.

Zagubieni w milczeniu || Kise Ryōta x OC || ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz