~16~

1.3K 34 0
                                        

-Muszę wyjechać na kilka dni. - szepnął Liam i odłożył walizkę.
-Tak nagle?! Dlaczego?
-Dzwonił do mnie podwładny, znowu zatrzymali nasz transport. Nie mogę sobie pozwolić na dalsze straty, bo wyląduję na bruku.
-Rozumiem…
-Chciałbym cię zabrać ze sobą, ale to zbyt niebezpieczne. Przepraszam…
-Nie szkodzi, tylko… uważaj na siebie.
Kocham cię.
-A ja kocham ciebie . - szepnął, objął ją i delikatnie pocałował w czoło.- Czekaj na mnie. - Puścił jej oczko i wyszedł z domu.
Uśmiechnęła się i wróciła do pokoju. Usiadła przy laptopie i chciała wziąć się za pisanie, jednak nie miała weny. Wyszła z pokoju i powoli przechadzała się po domu, rozglądając się za kotem.
-O tutaj jesteś. - szepnął blondyn. - Szukałem cię, teraz kiedy Liam wyjechał, wolę cię mieć na oku…
-Jack, przecież nie ucieknę. - uśmiechnęła się.
-Wiem, nie chodzi mi o to. Ten Fares to najgorszy typ, o jakim słyszałem. Pozwolisz mi sobie towarzyszyć?
-Jeśli tylko chcesz, przecież wiesz, że cię uwielbiam.
-Haha wiem, ale nie mów o tym głośno, bo Liam będzie zazdrosny.
-Myślę, że nie miałby ci tego za złe. Widziałeś gdzieś Brutusa?
-Mhhh, był chyba w salonie, ale nie jestem pewien.
-Chodź, zobaczymy.
Zeszli po schodach.
-Zaczekaj, zostawiłeś otwarte drzwi? - szepnęła i złapała go za rękę.
Zatrzymał się i spojrzał na drzwi.
-Cały czas były zamknięte. - szepnął blondyn i wyjął broń zza paska. - Stój za mną.
__________________________________
Mężczyzna podszedł do drzwi i zapukał.
-Już idę, chwila.- odezwał się męski głos z wewnątrz dużego, pięknego domu.
Drzwi się otworzyły. Stanął w nich wysoki, czterdziestoletni mężczyzna z kilkudniowym zarostem na twarzy.
-Słucham. - powiedział z powagą.
-Sprawdzam gaz, mogę wejść?
-No dobrze, tylko szybko, bo mam zaraz ważną rozprawę w sądzie. Klient sam się nie wybroni.
-To zajmie chwilę. - szepnął z dozą ironii.
-W takim razie proszę za mną.
Mężczyzna wszedł za prawnikiem, zamknął drzwi i wyjął colta 11 z tłumikiem. Wymierzył i strzelił gospodarzowi w tył głowy. Kula wyszła czołem, a krew utworzyła abstrakcyjny rozbryzg na szaro-białej ścianie. Bezwładnie upadł na posadzkę.
-Kurwa, jak ja nienawidzę prawników, chyba bardziej niż prokuratury. Banda zakłamanych świń… - warknął z pogardą i minął ciało, wszedł po schodach na górę i wyjrzał przez okno.
-Teraz wystarczy zaczekać. Usiadł na parapecie i zaczął obserwację.
…………………………………………………
Zadzwonił telefon, brunet zignorował go i dalej obserwował otoczenie, szczególnie dom naprzeciwko. Gdy czarne BMW opuściło posesję, którą tak bacznie obserwował, powoli, bez pośpiechu zszedł na dół.
-Teraz się zabawię. - szepnął pod nosem i z szerokim uśmiechem zdjął tłumik z broni. Obojętnie minął zwłoki prawnika i podszedł do lodówki. Nie obawiał się, że znajdą jego odciski, bo zawsze miał na dłoniach rękawiczki. Policja nigdy nie powiązała go z żadnym morderstwem. Zawsze dbał o to, by na miejscu zbrodni nie było jego materiału genetycznego. Zastanawiał się, czy organy ścigania są naprawdę takie głupie, czy po prostu nie chcą go znaleźć.
Miał to gdzieś, lubił zabijać, podobało mu się to, nie obchodziły go pieniądze, czy sława. Tym bardziej nie obchodziło, kiedy policja go złapie, równie dobrze mogło to nie nadejść w ogóle. Jedyną rzeczą, która mogła go odwieźć od zabicia kogoś była ciekawość. Człowiek musiał go czymś zaskoczyć, aby przeżyć. To była jego zasada. Otworzył drzwiczki, poczuł przyjemny chłód na twarzy. Spodobało mu się to.
-Świetnie, sprawdźmy, czy miał coś do picia. - rozejrzał się poczym wyjął puszkę piwa. Otworzył je i upił spory łyk. Zamknął drzwiczki lodówki.
-Wybacz, że zabrałem Ci piwo, ale ty i tak już go nie wypijesz… Nie gniewasz się prawda? Szepnął do zwłok prawnika. - Całkiem dobre, aż zaczynam żałować, że cię skasowałem. - powiedział i uśmiechnął się wrednie.
Gdy opróżnił puszkę, zgniótł ją i włożył do kieszeni. Zbliżył się do drzwi
-Życz mi powodzenia.
Spokojnie opuścił dom. Przeszedł przez ulicę. Przeskoczył ogrodzenie i bez problemu stanął na podjeździe białej willi. Wyjął składany nóż (motylka) i pokręcił nim chwilę w zamku. Drzwi ustąpiły. Uśmiechnął się pod nosem. Cicho je uchylił i zajrzał do środka. Upewnił się, że nikt go nie widzi. Otworzył je szerzej i wszedł do domu. Skradając się, wszedł do salonu. Nikogo tam nie było.
Nagle usłyszał miauknięcie. Wzdrygnął się, od dziecka nienawidził kotów, wiedział do czego są zdolne. Jego ukochany ojciec był budowlańcem. Gdy pewnego pechowego dnia obciął sobie palec, przy przycinaniu desek, wygłodniały kot porwał go i zjadł na jego oczach. Czuł odrazę i strach patrząc w ich oczy. Najchętniej wszystkie by pozabijał, ale postanowił sobie odpuścić, by nie narobić hałasu.
Podszedł do niego i złapał go za sierść na grzbiecie.
-Zamknij się albo cię wybebeszę. - rzucił go na podłogę. - Spadaj stąd.
Kot szybko czmychnął do kuchni charcząc na niego wrogo.
Wtedy brunet usłyszał szepty. Wyjął colta i schował się za rogiem, sporej szafki z bibelotami.
W tym samym momencie blondyn wszedł do salonu, trzymał w rękach glocka. Rozglądał się nerwowo.
-Dobrze, Coro, możesz wyjść, jest czysto.
Dziewczyna powoli weszła do pokoju. Wtedy brunet wyskoczył z ukrycia i strzelił do stojącego do niego plecami blondyna.
Ten upadł na podłogę, jednak nadal żył.
-Jack!- krzyknęła i podbiegła do niego. Klęknęła przy nim i uniosła jego głowę.
Ciężko oddychał i trzymał się za brzuch.
Brunet podszedł do nich i szepnął:
-Niunia, ty się lepiej odsuń. Dobiję go, a potem zabiorę cię w jedno miejsce…
-Nie, nie pozwolę ci na to…! - warknęła i stanęła przed przyjacielem.
-Coro, odsuń się… bo coś ci zrobi. - szepnął Jack i syknął z bólu.
-Zrobię to tak czy siak. Odsuń się, bo zabiję ciebie. - warknął napastnik.
-Zrób to, nie pozwolę ci go tknąć, dopóki żyję. - szepnęła odważnie.
-Nie! - krzyknął blondyn.
Wymierzył jej między oczy. Nawet nie drgnęła. Zaczął powoli naciskać na spust.
Nadal stała niewzruszona, przymknęła tylko oczy. W ostatniej chwili skierował lufę na ścianę. Rozległ się huk. Kobieta otworzyła oczy i spojrzała na niego złowrogo.
Jack odetchnął z ulgą.
-Mhhh jesteś inna, niż kobiety, które do tej pory spotkałem, zaimponowałaś mi, więc zostawię tego śmiecia przy życiu, ale ty, idziesz ze mną. Szarpnął ją za rękę i uderzył rękojeścią Colta w potylicę. Straciła przytomność. Przerzucił ją sobie przez ramię i z pogardą spojrzał na blondyna.
- Jesteś do niczego. Zabiłbym cię z przyjemnością, ale obiecałem, więc ciesz się czasem, który Ci został. - szepnął i spokojnie chciał opuścić dom.
Poczuł jednak, że coś trzyma go za nogę.
-Zostaw ją. - warknął Jack ostatkiem sił.
Brunet tylko prychnął i kopnął go w twarz.
-Leżeć i nawet nie myśl o ściganiu nas, bo ją odstrzelę. - wyszedł z domu.
…………………………………………………
-Masz jakieś wieści od Faresa? - spytał szatyn wnikliwie przeglądając jakieś dokumenty.
-Nie, ale zapewne niedługo się czegoś dowiemy.
-Miejmy nadzieję…
-Coś ci nie pasuje?! - warknął blondyn i stanął nad rozmówcą.
-Ależ skąd, po prostu nie mogę się doczekać. - szepnął z ironią w głosie.
Niespodziewanie zadzwonił telefon.
-Co jest?! Masz ją?! Świetnie to ją tutaj przywieź. Jak to Kurwa nie!!! Umawialiśmy się… Ty skurwielu, uwierz, że cię znajdę i rozwalę ci łeb. Sam wsadź sobie w dupę swoje groźby. - Rozłączył się. Podszedł do biurka i zwalił z niego stos papierów, a potem warknął przeraźliwie.
- Evan ruszaj dupę, plany się zmieniły…

Mój bandytaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz