-Ty skończony, pojebany durniu! Jak mogłeś to spieprzyć!! Miałeś proste zadanie. Kurwa mać! - warknął zdenerwowany blondyn, chodząc w te i z powrotem, co jakiś czas spoglądając nienawistnie na rozmówcę. - Najpierw akcja z samochodem a teraz to…
-Wybacz, nie przewidziałem tego, że ta dziewczyna nie zabije Liama, tylko wywinie taki numer… - szepnął Evan. - szczególnie dlatego, że obrzydziłem jej, jego wizerunek…
-Kurwa, a powinieneś to przewidzieć, jak można być takim bezmózgiem?! Trzeba było samemu pociągnąć za spust, a nie wysługiwać się dziewczyną…
-Naprawię to Phil.
-Mam taką nadzieję, inaczej zapłacisz za to swoją głową…- Nachylił się nad nim. - Uwierz, że cię wykastruję, a potem zawieszę sobie twój pusty łeb nad kominkiem…
Evan przełknął głośno, wiedział, że blondyn nie rzuca słów na wiatr.
-Obiecuję Ci to…
-Kurwa, wypierdalaj stąd i przestań mnie wkurwiać. - warknął i złapał szatyna za szyję.
-Załatw mi tę dziewczynę, skoro nie mogę załatwić jego to zniszczę to co kocha najbardziej.-rzucił szatyna na drzwi.
-Jak sobie życzysz…
-Albo… zostaw to mnie, zajmę się tym sam, przynajmniej będę miał pewność.
Gdy Szatyn wyszedł za drzwi, zaczął warczeć coś pod nosem.
-Nie jestem Kurwa śmieciem… Jak on mnie traktuje… Gdyby nie to, że moja mafia jest teraz osłabiona, już dawno rozwaliłbym mu ten jego pusty, łeb… - wszedł do jednego z pokoi.
Na krześle przy łóżku siedział niski, młody szatyn o szarych oczach. Jego noga była przykuta do krzesła żelaznym łańcuchem. Evan wyjął Glocka 17 i przyłożył go do jego głowy.
-No i co doktorku, mów, co z nim, zanim twój mózg znajdzie się na ścianie…
-Nie celuj mi w głowę, proszę. Nic co zagraża jego życiu, jednak cała prawa strona twarzy jest nieco sparaliżowana. Prawe oko jest tak uszkodzone, że wątpię, czy będzie na nie widział.
-A poza tym?
- Poza tym mam wątpliwości czy nie powinienem usunąć gałki ocznej.
-A powiedz, co zrobiłeś i czy jesteś jeszcze potrzebny. Zastanów się, dobrze Ci radzę...
-Opatrzyłem go i założyłem szwy, za miesiąc powinno być już całkowicie wygojone… Nie, opatrunki może zmienić każdy, to żadna filozofia.
Za dwa tygodnie trzeba zdjąć szwy i po problemie… Nie jestem już potrzebny. - Doskonale…
-Teraz mnie puść, tak jak obiecałeś… - szepnął lekarz…
-Jedyne co mogę zrobić to, … - przeładował broń i strzelił. - to. Mówiłem, żebyś się zastanowił.
Szatyn opadł bez życia na krzesło.
-Chodźcie to posprzątać! -warknął do ochroniarzy stojących w drzwiach.
-Tylko tak, żeby nikt tego nie znalazł, bo skończycie tak samo, jasne?
Mężczyźni spojrzeli po sobie, a potem kiwnęli twierdząco głową.
Gdy ochroniarze skończyli, podszedł do łóżka i powiedział:
-Nie przejmuj się przyjacielu, nasza zemsta będzie słodka…bardzo słodka…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-No i znowu jesteś skazana na moje towarzystwo. - szepnął.
-Nie będzie tak źle. - uśmiechnęła się.
-Liam!-krzyknął Jack. - Ktoś zaatakował naszych ludzi w środkowej części miasta…
-Gdzie dokładnie? - spytał chłopak.
-Hotel na Blue Stone. Mają zakładników… Mówią, że masz przyjechać z Corą…
- Nie ma mowy…
-Liam, zabiją niewinnych ludzi… - szepnęła
-Kurwa, nie mogę cię narażać.
-Będę bezpieczna.
-W razie czego, oddam za nią życie… - szepnął blondyn.
Brunet myślał przez chwilę, w końcu się zgodził.
Błyskawicznie zebrali kilku ludzi i wsiedli do pięciu samochodów.
-Nie pozwolę, żeby coś ci zrobili. - powiedział i pocałował dziewczynę w czoło.
-Wiem…
Gdy dojechali na miejsce, wysiedli z samochodu i powoli weszli do hotelu.
Ochroniarze mieli broń w gotowości. A Liam rozglądał się podejrzliwie i niepewnie ściskał rękojeść glocka.
Szli przez recepcję.
-Oczy dookoła głowy. - warknął Jack idąc pewnie obok dziewczyny.
Nagle zza rogu wyłonił się blondyn. Trzymał broń przystawioną do skroni Jerry’ego.
-Wybacz Szefie. - szepnął zakładnik.
-Zamknij ryj, bo ci go odstrzelę. - warknął Phil powoli schodząc po schodach. - Witaj Liam, gratuluję, udało Ci się uniknąć śmierci z rąk moich ludzi. O Hej braciszku, nadal jesteś przydupasem tego gnoja?
-Jak widać. - powiedział brunet. - Czego chcesz?
-Ja, ooooo niczego wielkiego… Chcę twojej dziewczyny! … Ty zabrałeś moją, ja zabiorę twoją, wtedy uwolnię twoich ludzi i może przestanę cię dręczyć.
-Nigdy ci jej nie oddam. - warknął zielonooki i schował Corę za sobą.
-W takim razie ci niewinni ludzie i twoich pięciu ochroniarzy zginie. - szepnął z udawanym smutkiem i przeładował broń przy skroni Jerry’ego.
-Chłopcy…!
-Nie! - krzyknęła dziewczyna i wyszła przed Liama. - Pójdę z tobą, tylko ich uwolnij!
-Bardzo mądrą decyzja. - uśmiechnął się i opuścił broń.
-Nie ma mowy, on cię zabije… - powiedział kruczowłosy błagalnie. - Nie mogę cię stracić… Kocham cię…
-Ja ciebie też, ale nie skażę niewinnych ludzi na śmierć…-szepnęła.
-Ojej, jak słodko. Normalnie zaraz się porzygam. Mała ruszaj się albo rozwalę tego tutaj… -wskazał na Jerry’ego.
Szatynka puściła rękę Liama i skierowała się w stronę schodów.
Gdy była na trzecim stopniu, na górze rozległy się strzały.
-Kurwa, co jest grane?- warknął blondyn.
Z korytarza wybiegł jeden z jego ludzi.
-Szefie, zaszli nas od tyłu.-powiedział — Uwolnili się, idą tutaj, trzeba spadać…
Dziewczyna stanęła w miejscu, a blondyn niewiele myśląc odepchnął Jerrego i wymierzył do niej.
-Nie bierz, tego do siebie, to nic osobistego. - powiedział i strzelił. Dziewczyna przymknęła oczy.
Jednak nie poczuła bólu. Otworzyła je i zobaczyła przed sobą Jacka.
-Ty głupi idioto! Nie wierzę, że jesteś moim bratem…! - krzyknął blondyn i zniknął z pola widzenia, a Jack upadł i złapał się za brzuch.
-Jack!- powiedziała i klęknęła przy nim.- Trzymaj się. - szepnęła ze łzami w oczach.
-Nie przejmuj się mną... - szepnął cicho.
W ułamku sekundy znalazł się obok nich Liam
-Boże, wszystko w porządku?
-Spokojnie, nic mi nie jest. Założyłem kamizelkę kuloodporną. - szepnął blondyn. - Coś mi mówiło, że to dobry pomysł…
-Ty idioto, dlaczego mnie tak straszysz. - szepnęła kobieta i objęła go.
-Wybacz, ale dlaczego dzisiaj wszyscy wyzywają mnie od idiotów? - uśmiechnął się lekko.
-Dziękuję. - powiedziała
-Ja też dziękuję. - odezwał się kruczowłosy.
-Jesteśmy kwita. - szepnął.
-Już dawno byliśmy, teraz to ja jestem twoim dłużnikiem.
Blondyn wszedł na górę a Liam objął Corę i szepnął:
-Nie rób mi tego więcej… Następnym razem, trzymasz się z tyłu… - pocałował ją w czoło i mocno przycisnął do siebie.
-Przepraszam… ale nie mogłam pozwolić, żeby ich zabili…
-Wiesz, że za to cię kocham, ale musisz myśleć o sobie, teraz Phil, będzie chciał cię dopaść za wszelką cenę, bo wie, że mi na tobie zależy…
-Dobrze, ale nie pozwolę komukolwiek za mnie ginąć.
-Tego się obawiałem…- szepnął i uśmiechnął się niewyraźnie. - I co Jack, wszyscy są cali?
-Tak, tylko jeden z ludzi Phila został przy życiu, co z nim zrobić?
-Sprzątnij go!-krzyknął. - Albo nie… zabieramy go ze sobą. Może coś z niego wyciągnę… - złapał dziewczynę za rękę i skierował się w stronę wyjścia…

CZYTASZ
Mój bandyta
Gizem / GerilimCora jest zwykłą młodą szatynką o oliwkowych oczach. Mieszka sama w małym mieszkaniu, a jej jedynym towarzyszem jest należący do niej kot Brutus. Pewnego wieczoru, gdy kobieta wraca z pracy, napotyka na swojej drodze rannego mężczyznę. Co się stanie...