>>>1<<<

1.4K 140 13
                                    

Późna jesień w Gusu wyróżniała się dość gwałtowną zmianą temperatury. Choć widoki jakie za sobą niosła cieszyły oko - wyróżniając się wirem ususzonych liści czy zmieniającą swój stan wodą w zbiornikach - była ona głównie okresem gruntownych zmian w ubiorze czy zachowaniu kultywujących. Garderoby każdego z nich wzbogacały się o bawełniane peleryny, grube szale i cieplejsze szaty, wszystkie wciąż rażące czystością bieli i srebrem bogatych haftów. Zmieniały się też godziny posiłków, dzienna rutyna czy grafiki zajęć, które w tym okresie rzadziej przeprowadzano na zewnątrz. Mimo tak wielu zmian i przygotowań, jedna rzecz pozostawała niezmienna. Każdy członek tej górskiej sekty mógł podziwiać piękne słońce, które mimo zapowiadających się mrozów, dawało nadzieję i chwilę przyjemności. Nawet największy sknerus lubił na chwilę przystanąć i z zamkniętymi oczami pozwolić słońcu otulić twarz. Choć promienie nie były tak ciepłe jak w lato, lśniły pobudzając wszystkich do życia.

Tego dnia jednak, cały teren Zacisza rozpływał się w upiornej ulewie. Mokry żywioł zawładnął nad obszarem białej sekty. Grzmoty towarzyszyły deszczowi od rana. Były one na tyle rzadko występujące, że aż sam Lan Quiren wzdrygał się z każdym uderzeniem pioruna. Wszyscy porzucili swoje beztroskie zajęcia zajmując się  tymi poważniejszymi, aby jak najszybciej ukryć się w domowym cieple. Przez ten obrót spraw powstał duży ruch i pęd w poszczególnych komnatach. Tylko jedna była wyjątkiem.

Tylko jeden pokój zdawał się mieć zupełnie przeciwny nastrój. Zatopiony był bowiem w błogiej ciszy. Jedynym dźwiękiem w jingshi stało się moczenie okładu na czoło. Ściekająca woda z szmatki stała się najgłośniejsza. 

— Wangji. — szepnął Lan Xichen.

Pierwszy Pan od momentu zabrania Wei Wuxiana siedział cierpliwie przy łóżku swojego nieprzytomnego brata. Zwilżał mu usta wodą morską i wycierał co jakiś czas pot spływający z jego skroni. Martwił się. Zupełnie nie znał przyczyny złego samopoczucia młodszego. Choć nie chciał w to wierzyć, najbardziej prawdopodobnym winowajcą stawał się młody panicz Wei. Nikt nie miał dostępu do ich komnaty, nikt także nie powinien mieć złych zamiarów z pośród wszystkich kultywujących klanu Lan. 

HanGuang-Jun był bardzo ceniony przez juniorów. Stał się dla nich wręcz wzorem do naśladowania. Uczciwym, prawym i mężnym mężczyzną. Zewu-Jun przekonał się o tym podczas kilku letniej izolacji Lan Wangiego po śmierci Wei Yinga. Większość uczniów ubolewało nad jego depresja i martwiło się o zdrowie. Wielu z nich przynosiło pod jego zamknięte drzwi rozmaite prezenty czy jedzenie, prosząc go o wyjście do świata żywych. Doskonale pamiętał jak wielką radość poczuli, gdy Drugi Nefretyt wyszedł na swoje pierwsze od czasów młodości polowanie. Każdy kibicował mu szczerze i wychwalał nawet najmniejszą zdolność. Lan Wangji został nawet okrzyknięty "Nefretytowym Promieniem", który poruszał każdym sercem. Rozczulał swoim oddaniem zmarłemu przyjacielowi i bawił niewinnością. Nie było więc opcji że jakikolwiek z juniorów mógł spiskować przeciwko swojemu seniorowi.

Jednak czy naprawdę osoba, w której młodszy Nefryt upatrzył swój cały świat, mogłaby tak okropnie go oszukać? Lan Xichen pokiwał bezradnie głową. Jego myśli wiły się niespokojnie przyprawiając go o ból głowy. Wciąż przypominał sobie słowa Jin GuangYao.


To niemożliwe — szepnął przerażony Lan Xichen.

Meng Yao przybrał współczujący wyraz twarzy i usiadł obok kultywacyjnego brata. Nalał do czarki herbaty znajdującej się na małym stoliku przed nimi i podał ją ostrożnie starszemu.

— Patraircha z Yiling powrócił — rzekł poważnie Meng Yao. — Nie mamy pewności jakich obrzydliwości mógł narobić będąc nieobecnym przez te trzynaście lat.

Powoli Spadam // Mo Dao Zu Shi // The UntamedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz