>>>3<<<

1.2K 136 20
                                    

Lan Wangjii usiadł przy jednym ze stolików i rozpalił świecę. Płomyki swoim potulnym tańcem oświetliły jego ostry zarys szczęki, ogrzewając przy tym sine knykcie, przewijające kolejne strony książki. Mężczyzna z gracją lecz naglącym go pośpiechem, badał wzrokiem kolejne symbole na zżółkniałych stronnicach. Wydawał się czegoś szukać. Jego zawzięty i surowy wyraz twarzy wprawiłby niejedną osobę w lęk i zakłopotanie. Oddychając miarowo, siedząc w nienagannej posturze, wyglądał naprawdę wyniośle i ozięble.

Podążający za nim wcześniej Lan Xichen zatrzymał się tuż przy oknie. Wpatrywał się w oblicze brata ze smutkiem, tocząc wewnętrzną walkę z własnymi myślami. Wiatr muskał jego plecy, a mokre krople deszczu spływały po rycinach chińskiego parasola. Nie przejmował się jednak pogodą. Czuł, że jest teraz odpowiedzialny jedynie za młodszego mężczyznę. Kciukiem gładził niespokojnie drewnianą rękojeść, chcąc zwyczajnie wejść do środka i zamknąć go w swoich ramionach. Byłoby to nie tylko nieodpowiednie jak i naganne, uraziłoby to także prywatność Lan Wangjiego, jednak jako starszy brat nie mógł stłumić bólu serca jaki dawał się we znaki z każdym spojrzeniem na wylewające się emocje Hanguang-juna. 

Przyglądając się jego ruchom, dynamice gestów i niespokojnemu stanowi ducha z łatwością doszedł do wniosku, że młodszy znów cierpi. Ponownie zaczyna wpadać w wir niespokojnych myśli i zatapiać się w strachu własnych odczuć, jak wtedy gdy znienawidzony przez prawie wszystkich patriarcha, zginął w otchłani bez śladu. Zewu-Jun nie mógł pozwolić, aby pustka ponownie zabiła każdy niewinny uśmiech na jego porcelanowej twarzy. Nie mógł także pozwolić, aby jego szczęśliwe serce zamieniło się w ledwo bijący głaz. 

Bez słowa odszedł od okna kierując się do swojej komnaty. Postanowił ponownie spotkać się z Meng Yao i zbadać sytuację "przestępstwa" panicza Wei.

***

— Nie znudziło ci się to wiszenie? — irytujący ton głosu dotarł do uszu Wei Wuxiana.

Nie miał siły nawet otworzyć oczu, a pomimo tego i tak doskonale wiedział do kogo ten ton należy. Najwidoczniej lider sekty Jin wrócił już do swojej nienagannej postawy. Po ostatniej solidnej wymianie zdań, Wei Wuxian miał nadzieję, że już nie będzie musiał przez dłuższy czas wsłuchiwać się w ten męczący głos. Z zamiarem zupełnego ignorowania gadaniny lidera, oparł zręcznie głowę o własne ramię i z tak wykręconą szyją, wisiał w niewygodnej pozycji. Gdy monolog przybyłego mężczyzny zaczął zamieniać się w błogą ciszę, a jego zmysły poddawały się głębokiej fazie snu, poczuł jak łańcuchy na jego nadgarstkach z surowym dźwiękiem opadają tuż obok jego stóp. Leniwie otworzył jedno oko i z przymrużeniem posłał niezrozumiałe spojrzenie niskiemu kultywatorowi.

— Wyglądasz jak bestia — skomentował Jin GuangYao, po czym z uprzejmym uśmiechem podszedł bliżej. — Tylko mnie nie ugryź — zaśmiał się lekko zakrywając usta wachlarzem.

— Słaby flirt — chrząkał Wei Wuxian czując jak dwóch mężczyzn uwalnia jego ciało od wiążących go ciężarów. Spojrzał na nich złowrogo, po czym zauważył jak jeden zaczyna drżeć ze strachu.

 "Jestem chyba naprawdę przerażający" - pomyślał.

— Nie martw się, może gadkę mam słabą — zaczął wymownie szeptać lider sekty Jin. — Ale za to zapewnię ci zaraz rozmaite atrakcje mój drogi psie.

Uśmiech Meng Yao był najdziwniejszym uśmiechem wśród wszystkich wynaturzeń. Z początku zdawał się być wręcz uprzejmy, przesiąknięty niewinnością i urokiem. To ten ton najczęściej kierował do Lan Xichena, śmiejąc się przy tym delikatnie niczym dziewica z wystawy. Jednak to wyszczerzenie często zamieniało się w złowrogi wyraz. Wei Wuxianowi kojarzył się z psychopatycznym chochlikiem, który z pewnością nie miał nigdy dobrych zamiarów. Rzec by można że jego podstępność wyglądała dość przerażająco nawet dla czarnych charakterów. Niesamowitym więc było, jakim kontrastem odróżniały się dwie strony charakteru, tego na pozór pełnego szacunku mężczyzny.  

Powoli Spadam // Mo Dao Zu Shi // The UntamedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz