<<<16>>>

864 113 26
                                    

Dwie głowy odwróciły się w stronę przybyłego mężczyzny. Był nim Lan Xichen ubrany w wyjściowy, pełny strój z przymocowanym mieczem i fletem. Jego idealnie związane włosy powiewały lekko przez przeciąg między pomieszczeniami.

— Bracie?

— Zdecydowałem. To ja nie zadbałem o Wena i korzystając z jego pomocy uciekłem z wami jak tchórz. Wyruszam także, by porozmawiać z innymi liderami, a zwłaszcza wyjaśnić kilka spraw z Meng Yao. Ale zanim... — powiedział i po krótkim namyśle dodał — Paniczu Wei, czy mogę usłyszeć od ciebie odpowiedź na jedno pytanie?

Wei Wuxian kiwnął głową bez wahania.

— Czy sam Meng Yao — westchnął. — Jin Guangyao, stosował wobec ciebie niedozwolone i nie zawarte w umowie czyny? Czy wyrządził ci jakąkolwiek krzywdę?

Wei Wuxian spojrzał tępo na Zewu-Juna, po czym poczuł silny ból głowy. Przymrużając oczy złapał się za skronie. Poszczególne sceny przewijające się przez jego umysł dotyczyły przeważnie gry na flecie, Lan Wangjiego czy obrony juniorów. Pamiętał również to, jak rozmawiał z Sizhuim, jednak poza tym nie przypominał sobie nic co wydarzyło się po jego aresztowaniu. Nie wiedząc co się dzieje z nim samym, rzekł cicho:

— Nie pamiętam.

Gdy te słowa obiły się o uszy Zewu-Juna, jego rysy twarzy wyraźnie się rozluźniły. Wymuszając słaby uśmiech kiwnął głową w podziękowaniu i zwrócił się w stronę młodszego brata.

— Wangji, zadbaj o swojego Wei Yinga. Dbaj o siebie. Zostawiam ci także dwójkę młodych pod opieką. Gdy upewnię się, że sytuacja jest bezpieczna i sprowadzę tutaj Panicza Wena, wspólnie zadecydujemy co dalej — złożył ręce za plecami. — No cóż, wyruszam.

Jak rzekł tak zrobił. HanGuang-Jun dodał jeszcze szczere "Uważaj na siebie także, bracie" nie zamierzając nawet ingerować w jego postanowienie. Choć nie chciał, aby jego starszy brat narażał się na niebezpieczeństwo, wiedział, że taka postawa Zewu-Juna była nie do odwołania. Podziwiając więc jego dumne, równe, wychodzące kroki w głębi duszy poczuł zaciskającą się klamrę niepokoju. Wierząc w potęgę brata, Lan Wangji złożył mu na odchodne uroczysty ukłon i odprowadził do wyjścia z chatki.

Ich spór z Wei Yingiem został zażegnany, a ambicje patriarchy chwilowo się uciszyły. Lan Xichen nie był byle kim. Jego słowa przysięgi były niepodważalne. Z pewnością sprosta wszelkim wyzwaniom.

***

Po niecałej godzinie lider sekty Lan zniknął wszystkim z pola widzenia. Wpadł w wir nieznanego jak kamień w wodę. Zszedł z góry i prawdopodobnie resztę drogi pokonał za pomocą latającego miecza.

Juniorzy, którzy przez dłuższy czas machali na pożegnanie swojemu liderowi, padli ze zmęczenia w gęstą trawę. Zanurzając się w jej długich źdźbłach, zaczęli się ze sobą drażnić. Co chwilę popychali się i wskakiwali jeden na drugiego. Wyglądali jak dwa psy pochłonięte w szaleńczej zabawie. Biel ich szat zabrudził zielony osad, a wstążki na głowie poprzechylały się na wszelkie strony. Ich interakcji nie było końca, póki do ich uszu nie doszedł niski głos.

— Zachowanie godne szczeniaków — skwitował ich stojący nad nimi Lan Wangji, po czym przeszywając ich wzrokiem, zmusił ich do natychmiastowej zmiany zachowania.

— H-HanGuang-Jun! My-

— H-HanGuang-Jun proszę zapomnij o tym co przed chwilą ujrzałeś. Jesteśmy godni ukarania za tak haniebne zachowanie! — wykrzyczał Lan Sizhui, a wmurowany w ziemię Lan Jingyi pokiwał zbyt mocno głową.

— Mn — rzekł Lan Wangji i zmierzył ich wzrokiem. — Mniejsza. Chciałbym was czegoś nauczyć. Za mną.

Zupełna ignorancja ze strony tak wysoko postawionego seniora na ich zachowanie, zszokowała juniorów. Stali jak wryci, ale nie ociągając się - szybko wyrazili zgodę i ruszyli za bielą szat ich autorytetu.

Powoli Spadam // Mo Dao Zu Shi // The UntamedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz