>>>2<<<

1.2K 138 20
                                    

***

Ciasna przestrzeń, pełna pajęczyn, brudu i odoru świeżej krwi. 

— Jak się czujesz w swoim azylu kochany? — ironiczny ton wypełnił obskurną celę więzienną. Ściany pokryte zdrapaną farbą i zaschniętą krwią nadawały pomieszczeniu mroczniejszego klimatu, poza odczuwalnym smrodem zgnilizny.

Cela przypominająca raczej klatkę, pokryta była kilkuletnimi zanieczyszczeniami i niezbyt zadbanymi, potężnymi kratami. Na przeciwko dojrzeć można było ogromne drzwi kończące mrok tunelu, korytarza prowadzącego do osoby uwięzionej. Tuż za nimi stała dość liczna grupka kultywujących, którzy swoją wartę zmieniali raz na dzień. Dziura ta była naprawdę dobrze chroniona. 

Wei Wuxian otworzył lekko oczy. Mrużąc zaropiałe powieki, powoli zaczął zdawać sobie sprawę z sytuacji w jakiej obecnie się znajduje. Uścisk na jego szyi i rękach połączony był metalowym łańcuchem ze ścianą. Przykute nogi na których ledwo się trzymał, drżały mu lekko. Mimo bólu, starał zachowywać się jednak bez wzruszenia. Oblizał zaschnięte usta i z cynicznym uśmiechem przeniósł wzrok na swojego rozmówcę. Jego ciemne oczy aż paliły gniewem.

— Nie spodziewałem się że złoty pies Pierwszego Pana będzie na mnie szczekał w takim miejscu — rzekł niewinnie po czym sucho zakaszlał. — Mógłbyś chociaż zaprowadzić mnie do swojej budy, a nie bawić się w jakieś piwniczne tortury — poruszył lekko ręką z łańcuchem.

— Uważaj na swoje słowa śmieszny patriarcho — Meng Yao poprawił nerwowo swoje narycie głowy. Stał dumnie wyprostowany co chwilę strzepując niewidoczny pył ze swojego kołnierza. Tuz za nim stało kilkunastu strażników i kultywujących z sekty Jin. Każdy, z ruchliwością posągu mierzył w uwięzionego swoim mieczem. Widocznie były to środki bezpieczeństwa obowiązujące w tej sekcie. — Skoro ja jestem psem to wolę nie wiedzieć kim ty musisz być u boku Lan Wangjiego — Jin GuangYao tryumfalnie złożył przedmiot w swoich rękach i z uśmiechem sadysty zbliżył się o kilka kroków do Wei Wuxiana. Cala jego obstawa również otoczyła męczennika wykonując równe kroki, zupełnie jakby zaprogramowane. Młody Jin podnosząc rękę do góry, ujął złotą końcówką wachlarza podbródek patriarchy i zbliżył do niego swoją twarz — Hmm pomyślmy, może oprócz zabawy w truciciela, urozmaicasz mu czas w łożu za drobniaki?

Wei Wuxian poruszył się nie spokojnie. Śledził wzrokiem oddalającą się twarz Meng Yao, po czym czując ból w szczęce splunął resztkami krwi na czyste złoto wachlarza. Przygryzł od środka policzki i wypuścił szybko powietrze nosem.

— Achh — jęknął powolnie lider sekty Jin z obrzydzeniem, spoglądając na pobrudzony przedmiot. Strzepnął ostrożnie szkarłatną ciecz na ubranie jej właściciela i poklepał go po policzku — Chyba jednak ty bardziej pasujesz na miano psa śmieciu.

Wei Wuxian przyzwyczaił się do obelg. Właściwie to każde przekleństwo opisujące jego zwariowaną postawę zostało już wypowiedziane, więc nie brał sobie do serca nawet najgorszych przekleństw. Jednak zawsze bluzga skierowana na ważną dla Wei Yinga osobę bolała stokroć więcej. Nie mógł więc pozwolić na zaburzanie nienagannego wizerunku Lan Wangjiego. Jego wzorowa osobowość nie zasługiwała na ani jedno brzydkie słowo. Owszem może i  HanGuang-Jun bywał gburowaty, nieprzyjemny, ale tylko Wei Wuxian we własnej osobie mógł mu dać do pieca. Tylko on mógł drażnić Drugi Nefryt Gusu. Zamierzał bronić jego imienia nawet jeśli ten o nim zapomni. W końcu Wei Wuxian tego oczekiwał. Nie chciał już narażać przyjaciela na niebezpieczeństwo czy nagiętą opinię. Pragnął pozostać dla Lan Zhana niewidzialnym stróżem, oddać mu każdą przysługę nie pozostając w jego myślach.

Meng Yao widząc zamyślenie uwięzionego, wyszedł po cichu z celi obmyślając dokładne zasady dalszego pobytu postrachu ludzi w więzieniu sekty Jin.

Powoli Spadam // Mo Dao Zu Shi // The UntamedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz