>>>10<<<

993 129 19
                                    

Wszyscy myśleli, że gorzej być nie mogło. Każdy miał nadzieję, że najgorsze było za nimi.

Niestety, mylili się.

Melodia z bambusowego instrumentu Wei Wuxiana z początku miała przynieść ukojenie dla Lan Wangjiego - i faktycznie - oddech HanGuang-Juna powrócił do miarowości, a jego ciało powoli zaczęło spowalniać procesy samoniszczące. Choć wciąż był poważnie ranny, jego obrażenia nie zaburzały pracy całego organizmu w tak dużym stopniu jak na początku.

Lan Wangji spoglądał słabo na zarys postaci Wei Yinga i starał się także samodzielnie zapanować nad swoimi organami. Walcząc z bólem, rozpoczął częściową medytację, aby jakkolwiek wspomóc działania drugiego mężczyzny. Choć chętnie powstrzymałby grę krzywdzącą Wei Yinga, był na tyle słaby, że nie potrafiłby nawet wstać o własnych siłach.

Niestety mimo tej chwytającej za serce sceny, nuty płynące z fletu okazały się mieć także inne właściwości. Poza cudownym ozdrawianiem, swoim brzmieniem pobudziły stado zwołanych wcześniej trupów, które po jakimś czasie zaczęły pod jej wpływem atakować zebranych kultywatorów. Nie były one potężne, ponieważ ich ruchy były spowolnione przez słabość Patriarchy - jednak samo to, że zaczęły walczyć z tłumem ludzi, wzbudziło ogromne poruszenie.  Dźwięki cięć trupiego mięsa, krzyki sekt i jęki walki rozprzestrzeniły się po całym dziedzińcu. Stado ożywieńców było dość liczne, więc ich masowe ataki stanowiły wyzwanie nawet dla tych bardziej doświadczonych wojowników. Warkoty mieszały się z wrzawą, a woń zgnilizny mdliła otoczenie.

Całość tego boju przypominała przeszłe kampanie, lecz z mniejszą ilością ofiar. Najkrwawsza część starcia trwała z pół godziny, potem były to raczej drobniejsze rozgrywki. Gdy tylko część otumanionych trupów została zlikwidowana, a dźwięk melodii zaczął słabnąć przez niemoc jej wykonawcy, ponownie rozpoczęła się wrzawa i głośna dyskusja.

— Wei Wuxian! Nie dość, że jesteś bezczelnikiem rujnującym nam życie od tylu lat, to jeszcze śmiesz nas atakować jakimiś marionetkami! — odezwał się jeden z podwładnych sekty Jiang.

— Racja. Chcesz nas wykończyć i stworzyć tron z naszych zwłok! Jesteś słaby, nigdy nie osiągniesz szczytu hierarchii kultywatorów!

Wei Wuxian opuścił flet i czując napływającą do jego ust krew, wsunął instrument pospiesznie za pas. Przetarł dłońmi twarz i zaczął się nieporadnie chichrać pod nosem. Co chwilę jego rechot przerywał duszący kaszel, jednak mimo to kontynuował swój szyderczy objaw. Przeczesując opadające mu na twarz włosy, rozejrzał się dookoła jak po wypełnionych trybunach i dumnie zaczął przemawiać pod wpływem szału.

— Myślicie, że moim jedynym pragnieniem jest zgładzenie was wszystkich? Patrzenie na wasz ból i palące się truchła? Miałbym truć się oparami waszych skażonych ciał? Gdybym chciał, nikogo by już tu nie było. Nikogo? — uśmiechnął się szaleńczo, wymachując wskazującym palcem — Ani ciebie, ani ciebie, ani was wszystkich! — rozłożył ręce kontynuując drwiny — Myślicie, że wasze życia są cokolwiek warte? Zakłamany, parszywy i chciwy żywot może być czymś co zamierzam za sobą pociągnąć do piekła? A może twierdzicie, że tam jest na was miejsce? Szczerze? Nawet piekło się was brzydzi! – roześmiał się pochylając teatralnie do przodu i wskazał palcem na siebie — Wasz demon, wasz wstrętny bezwstydny patriarcha... nawet ja bym was nie chciał. Cóż za ironia! Moi drodzy państwo, cóż za komedia w tym marnym dramacie!

Trójka liderów stała milcząc. Jak w obrazek, wpatrywali się w oblicze Wei Wuxiana, słuchając wytrwale jego monologu. Lan Xichen (wciąż pod wpływem trucizny) i Jiang Cheng wyglądali na mocno oszołomionych. Niedowierzanie i zmieszanie malowało się na ich poważnych twarzach. Jedynie Jin Guangyao emanował spokojem, z zaciekawieniem obserwując każdy najmniejszy ruch odbywający się na dachu przed nimi. Był w pełni opanowany i jedynie gdy czuł na sobie wzrok Lan Xichena, przybierał maskę zszokowanego niewiniątka.

Powoli Spadam // Mo Dao Zu Shi // The UntamedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz