(wstęp do części drugiej)
***
Rześki powiew górskiego wiatru muskał jego gładką twarz. Skromnie przedzierające się przez małe okienko promienie słońca, oświetlały jego zgrabne kości policzkowe i suche usta. Otchłań ciszy pozwalała zatonąć zmysłom, a serce wybijało najspokojniejszy rytm. Już od dawna nie czuł się tak wypoczęty.
Lan Wangji zacisnął mocniej oczy, po czym miarowo zaczął je otwierać. Po krótkiej chwili poruszył powiekami, jednak próba ta zakończyła się odczuciem światłowstrętu. Walczył usilnie ze swoim zmysłem, aż w końcu udało mu się wyostrzyć wzrok.
Zaczął obserwować otoczenie. Przykryty dziurawą kołdrą spoczywał na drewnianym łóżku. Na przeciwko siebie dostrzegł jasną plamę, która po chwili okazała się zieloną łąką za w pół otwartymi drzwiami. Pomieszczenie przypominało opuszczony wiejski domek, choć musiał przyznać, że mimo starości był całkiem zadbany. Unosząc głowę do góry ujrzał nagle znajomy uśmiech.
— Bracie — wyszeptał Lan Zhan, rozpoznając w mężczyźnie Lan Xichena. Wyglądał dość mizernie, mimo pozornie zadowolonej twarzy.
— Wangji — starszy skinął głową i widząc pobudzenie brata na ten zwrot od razu dodał — Proszę nie ruszaj się, twoje rany są jeszcze dość świeże.
Niespodziewanie cały spokój Lan Wangjiego wyparował. Oddychając głęboko zaczął powoli przypominać sobie sceny przed utratą przytomności. Pojedyncze obrazy tłoczyły się niespokojnie w jego myślach. Delikatnie zaczął się trząść gdy przypomniał sobie, co tak naprawdę się wydarzyło.
— Bracie, gdzie jest Wei? Gdzie jest Wei Ying? — spytał, wlepiając w starszego szczenięce spojrzenie.
Nagle do pokoju pewnym krokiem weszła niska postać w bieli. Swym promiennym uśmiechem nadała pewności pogrążonym w strachu sercom. Trzymając koszyk pełen kwiatów, młody chłopak zasalutował taktowanie i wydał z siebie urokliwy, przyjemny głos.
— Hanguang-Jun! — leżący mężczyzna od razu rozpoznał w młodzieńcu Lan Sizhuiego. Kiwnął głową na znak odwzajemnienia, lecz jego twarz wciąż przepełniona była trwogą. Chłopak błyskawicznie rozumiejąc wszelkie wątpliwości seniora i przekładając wiklinowy koszyk do drugiej ręki, rzekł — Hanguang-Jun spokojnie, Panicz Wei spoczywa tuż za zasłoną — wskazał wolną dłonią na wyblakłą, żółtawą tkaninę.
Lan Zhan obdarzył zdezorientowanym spojrzeniem wskazany przedmiot. Wiszący materiał sprawiał wrażenie grubego, obskurnego zakrycia. Jego krawędzie na siłę zostały przywiązane do kantów ścian, tak aby zupełnie uniemożliwić mieszkańcom dostanie się do drugiej części domu. Leżący kultywator poruszył się nie spokojnie. Czując podstęp, zaparł się mocno rękoma i uniósł ciało do pozycji siedzącej.
— Wangji. Nie ruszaj się, proszę — zlękniony Lan Xichen natychmiast chwycił ramiona brata i z lekką siłą zaczął z powrotem pakować go pod kołdrę. Upartość Lan Wangjiego była jednak na tyle silna, że jak małe dziecko zapierał się chcąc wstać z leżanki.
— Hanguang-Jun, jesteś ranny — rzekł w końcu Lan Sizhui odstawiając koszyk na pobliską szafkę. Stanąwszy tuż obok siłującego się rodzeństwa kontynuował — Zewu-Jun poświęcił całą noc na leczenie twojego organizmu. Przepraszam za śmiałość, ale jako martwiący się junior proszę cię o to abyś spoczął.
Lan Wangji rzucił na młodego chłopaka zimne spojrzenie, po czym chwilowo się zatrzymał. Widząc jednak jak Lan Xichen puszcza jego ramiona i prostuje plecy, wykorzystał chwilę nieuwagi starszego i podniósł się zwinnie z łóżka, stając na dwóch nogach.
CZYTASZ
Powoli Spadam // Mo Dao Zu Shi // The Untamed
FanfictionAresztowanie Patriarchy, które ukaże zawistność świata, pazerność ludzką i kiełkujące uczucie z korzeniami głęboko zaciśniętymi w dwóch duszach. "Powolny niech słyszę jęk łańcuchów i wtedy spadam, spadam głową w dół." - Obywatel G. C. "Powoli Spada...