<<<15>>>

832 100 18
                                    


— Jak mogliście zostawić Wen Ninga samego w sekcie Jin?!

— Paniczu Wei, uspokój się najpierw.

Spokojny głos co chwilę spierał się z tym mocno drżącym i agresywnym. Ich kontrast mocno raził słuchaczy.

— Nie, nie uspokoję się. Z całym szacunkiem — zwrócił się do Lan Xichena. — Ale chcę natychmiast wyruszyć w kierunku sekty Jin.

Wchodzący do środka Lan Wangji odstawił miseczkę z kleikiem na parapet i pognał w stronę leżanki. Jego ruchy śledził każdy obecny uczestnik domowej kłótni.

— Wei Ying, o co chodzi? — Lan Zhan przystanął nad patriarchą.

Inicjatywę przejął jednak jeden z juniorów. A-Yuan nerwowo bawiąc się rękoma zdecydował się wystąpić do przodu, niemalże na baczność. Swoim zachowaniem przypominał żołnierskie standardy.

— HanGuang-Jun, przybyliśmy porozmawiać z Paniczem Wei'em. Na jego życzenie, lider opowiedział o naszej podróży i ucieczce z terytorium sekty Jin. Niestety... — głośno przełknął ślinę. — Głównym powodem naszych rozterek jest to że my... Przeżywając ogrom emocji podczas tamtej nocy zupełnie zapomnieliśmy o Upiornym Generale.

Podczas tej krótkiej wypowiedzi, Wei Wuxian w zupełnym amoku szarpał się z Zewu-Junem. Gdy tylko młody kultywator skończył mówić, Wuxian korzystając z nieuwagi powstrzymującego go mężczyzny, zręcznie wyślizgnął się z łóżka lądując na czworaka na podłodze. Jego twarz marszczyła się od nieprzyjemnych odczuć spowodowanych bólem i nierozruszanymi kończynami. Mimo tego zagryzł mocno zęby i podjął się próby wstania. Nie mogąc się jednak unieść, wbił paznokcie w drewniane podłoże i zapierając się mocno zaczął unosić biodra. Ta przykra dla oczu walka z własnym ciałem skończyła się na okrążeniu Patriarchy przez innych. Każdy rzucił się mu na pomoc jednak to ramiona Lan Wangjiego okazały się ostatecznym wsparciem dla zawziętego mężczyzny.

— Wei Ying — rzekł pewnie HanGuang-Jun. Spoglądając z góry w zrozpaczone oczy rannego, poczuł jak język mu sztywnieje, a gardło usycha. Czarne, lśniące oczęta wpatrywały się w niego z błaganiem i strachem. Cienka warstwa łez przemieniała się co chwilę w pojedyncze łezki spływające po porcelanowych policzkach. Wei Wuxian oddychał szybko niczym przerażony kot, a jego palce mocno zaciskały się na ramionach kultywatora w bieli.

Pozostała trójka zdecydowała się odejść. Doskonale wiedzieli, że nie mogą już w niczym pomoc. Tylko HanGuang-Jun był w stanie uspokoić szał swojego najbliższego przyjaciela. Zewu-Jun wyszedł pierwszy. Czuł się winny za całą te sytuację. Nie chciał denerwować dopiero co wybudzonego ze śpiączki Patriarchy, ale nie mógł też zwlekać. Jego życie i status były obecnie jednym wielkim znakiem zapytania. Poza tym, pod swoimi skrzydłami posiadał dwóch młodych niewinnych chłopców i brata z ogromną słabością do niebezpiecznego "wroga" ludzkości.

Lan Xichen w skupieniu usiadł przed chatką. Zamykając oczy skupił się na planowaniu. Jeszcze dzisiaj musiał podjąć ostateczne decyzje - decyzje najtrudniejsze i takie, które odbiją się na życiach wszystkich tu obecnych.

***

Tymczasem w pokoju panowała napięta atmosfera. Wei Wuxian przez stres i naruszenie szwów dostał gorączki. Wciąż spoczywał na kolanach z rękoma zaczepionymi o ramiona pochylającego się nad nim Wangjiego. Choć nie płakał, cały czerwony w kółko mówił coś błagalnym głosem.

— Lan Zhan. Lan Zhan proszę, pozwól mi tam wrócić. Muszę uratować Wena. On jest za dobry by samemu się obronić bez dźwięku mojego fletu. Traktuję go jak ukochanego młodszego brata, nie mogę pozwolić mu... — kaszel ponownie przerwał jego wypowiedź. Czując osłabienie i rozmazujący się obraz ostatecznie wtulił swoją głowę w uda Lan Wangjiego. — Błagam — zaczął przeraźliwie chrząkać. — Daj mi odejść Lan Zhan.

Powoli Spadam // Mo Dao Zu Shi // The UntamedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz