<<<20>>>

765 78 15
                                    

Lejąca tkanina rozrywała się z trudem, fragment po fragmencie. Biel lśniącego materiału sczerniała miejscami. Smukłe palce z trudem utrzymywały kawałek węgla, kreśląc nim wyraziste szlaczki na prowizorycznym płótnie. Rozmaite ruchy tworzyły drobne, czarne literki, a zęby przygryzały wargi w skupieniu.

Lan Xichen w trudnych warunkach usiłował zapisać najważniejsze informacje na kawałku swojej szaty. Z częściowym roztrzęsieniem, zgrabnymi ruchami nadgarstka umieścił na nim także drobną mapkę i opis wydarzeń z przed chwili. Wciąż był w szoku. Wciąż nie mógł pojąć tego, co przed chwilą się wydarzyło. Znajdował się w zapuszczonej celi z zapieczętowaną mocą. Choć nie posiadał żadnych kajdanek czy łańcuchów na ciele - jego ruchy i tak były ograniczone. 

Słysząc nadchodzące kroki, ukrył kawałek materiału pomiędzy warstwami swojego odzienia. Opierając głowę o szorstką ścianę, usiadł po turecku przystępując do medytacji. Nie mógł załamać się w tak ważnym momencie. Musiał odnaleźć rozwiązanie.

Mijały godziny. Co chwilę przez korytarze przechodziły pary strażników. Szli tupiąc głośno nogami i nie szczędzili na wspólnym dyskutowaniu i żartowaniu z uwięzionych. Niektórzy stawali przed celą Lan Xichena i wskazując na niego palcem, szeptali coś sobie na ucho. Kilku odważyło się nawet zaśmiać czy przypisać mu tytuł "zdrajcy" krzycząc na całe gardło. Zewu-Jun jednak siedział spokojnie. Nie otwierał nawet oczu. Trwał w samo skupieniu, ignorując otoczenie.

Właściwie w takim stanie pozostałby przez dłuższy czas, gdyby nie głos dochodzący z daleka. Głos dziwnie mu znajomy. 

— Nie, wuj nie wie, że tu jestem i co? — jakiś młody chłopak widocznie musiał kłócić się z którymś ze strażników. Jego głos był piskliwy i słyszalnie podirytowany.  — Po prostu udawaj, że mnie tu nie ma. Możesz nawet iść się napić, a ja popilnuję tych klatek z ludźmi.

— To niedorzeczne dzieciaku. Powiem liderowi Jiang, żeś tu przylazł znowu. Zmykaj. Nie przeszkadzaj w cudzej pracy.

— Jestem człowiekiem, o którego dba dwójka liderów najpotężniejszych sekt, do cholery! Skoro mówię, że chcę przejść się po lochu, to mam do tego prawo! Złaź mi z drogi! — głos aż drgał z nerwów.

— Puść go. Jeszcze nas ten drań Meng-Yao oskarży o znęcanie się nad tą sierotą.

Ktoś tupnął głośno nogą.

— Dobra, dobra po co te nerwy? Idź w cholerę, młody — ktoś najwyraźniej zrezygnował ze swojej upartości. Wywnioskować można było, że był to jeden ze strażników pilnujących wejścia.

Lan Xichen wyczuł, że jego upragniona chwila zbliża się, z każdym krokiem znajomego młodzieńca.

Zacisnął pieści i otworzył powolnie oczy. Jego powieki zadrgały.

Kłócący się przed chwilą ze strażnikami chłopak, znalazł się tuż przed celą, przechodząc obok niej jak gdyby nigdy nic. Nie zaglądał specjalnie do wnęk. Nie skupiał wzroku na brudnych więźniach. Zwyczajnie szedł przed siebie spacerkiem, nie robiąc sobie nic z odrzutów społeczeństwa dookoła niego. Zewu-Jun musiał zareagować.

— Paniczu Jin! Jin Ling! — szepnął nieco głośniej, nie zmieniając swojej pozycji. Nie mógł zachowywać się podejrzanie.

Junior stanął dęba i powolnie odwrócił głowę w stronę krat. Jego oczy niemalże wyszły z oczodołów. Poczuł się, jakby ktoś przyłapał go na gorącym uczynku. Uśmiechnął się niewinnie, drapiąc się po głowie.

— Och, Zewu-Jun! Błagam nie mów o mojej obecności tutaj mojemu wujowi, ani wujkowi Jin. Wiem, że jesteście przyjaciółmi, ale zachowaj to w sekrecie. Ja po prostu... — westchnął, po czym ponownie zerknął na siedzącego za kratami mężczyznę w dziurawej szacie. Już miał kontynuować swoje usprawiedliwienia, kiedy jego brwi wyraźnie się zmarszczyły. Wyczuł, że coś jest nie tak. Dopiero teraz do niego to dotarło. Podszedł bliżej krat. — Zaraz. Chwila... Liderze, co ty tu robisz? Dlaczego jesteś w...

Powoli Spadam // Mo Dao Zu Shi // The UntamedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz