<<<12>>>

976 107 18
                                    

Minęło kilka kwadransów zanim Lan Wangji wybrał posłuszeństwo, kładąc się bezradnie do łóżka. Choć za wszelką cenę pragnął zerwać zasłonę i zobaczyć Wei Wuxiana, pod ogromnym naciskiem starszego brata i juniorów ostatecznie ułożył się pod pierzyną. Mimo wściekłości widocznej w jego oczach, grzecznie spoczął składając ręce do snu w specyficzny sposób dla sekty Lan.

Zewu-Jun odetchnął z ulgą i uspokajając swoje rozszarpane nerwy, wyprostował się przyjmując wdzięczną pozę.

Lan Sizhui, który do tej pory stał niemalże ramię w ramię z liderem sekty, postanowił bezszelestnie wycofać się do wyjścia. Nie chciał przeszkadzać nefrytowym braciom. Gdy tylko przekroczył próg drewnianej chatki, zastał zmieszanego Lan Jingyi. Uśmiechnąwszy się do niego postanowił odciągnąć przyjaciela od podsłuchiwania. Już po chwili znaleźli się na zarośniętej polance nieopodal i zaczęli wymieniać się spostrzeżeniami dotyczącymi seniorów.

Tymczasem ciszę panującą w domu przerwał stłumiony głos.

— Bracie, czy twoje ciało nie ucierpiało przez kontakt z trującą igłą? — wymruczał niespodziewanie Hanguang-Jun z zamkniętymi oczyma. Jego byłą złość zastąpiła charakterystyczna maska obojętności.

— Widziałeś, że zostałem wtedy unieruchomiony? — spytał poważnie Zewu-Jun mając na myśli pamiętną "Noc Zdechłego Psa".

— Mn.

Straszy uśmiechnął się.

— Otrzymałem pomoc od naszych juniorów, choć właściwie nic mi się nie stało. Igła ugrzęzła w mojej szyi, wywołując drobną reakcję chorobową po jej wyciągnięciu. Jednak dzięki krótkiej kuracji jestem w pełni zdrów — rzekł melodyjnym głosem — Ach, chciałbym przygotować z dzieciakami obiad. Wangji, czy czegoś jeszcze potrzebujesz?

Hanguang-Jun przekręcił głowę na bok i mrużąc oczy zmierzył wzrokiem zasłonę. Następnie spojrzał na brata i pokiwał przecząco głową. Lan Xichen dotknął czoła leżącego, upewniając się że ten nie ma gorączki, po czym uspakajając się pozytywnym stanem brata wyszedł z słonecznego pokoju. 

Jednakże...

Nie minęła nawet minuta od jego wyjścia, gdy łóżko Lan Wangjiego zaczęło głośno skrzypieć. Drewniany stelaż leżanki zachrobotał, ocierając się o ścianę obok. Kultywator odziany w jedynie prześwitującą białą szatę usiadł niepewnie, opierając się na rękach. Powstrzymując zawroty głowy i spinając wszystkie mięśnie wstał, garbiąc się przy tym lekko. Zdeterminowany postawił swój pierwszy krok i tracąc równowagę wpadł na dębowy taboret. Lądując na jego siedzisku otwartymi dłońmi, uniósł się z powrotem do góry. Sapiąc, rzucił się przed siebie i robiąc szybkie dwa kroki oparł się o zimną ścianę na przeciwko łóżka. Na szczęście pomieszczenie to było dość małe, więc poruszanie się w nim nawet będąc niepełnosprawnym - nie było zbyt skomplikowane.

Wangji wziął kilka oddechów próbując się ustabilizować. Prostował plecy i unosił głowę do góry. Gdy po kilku próbach potrafił stanąć prosto, skupił się na swoim zadaniu. 

Miał jeden cel. Miał tylko jedną zachciankę. Chciał za wszelką cenę dostać się do Wei Yinga. 

Zdenerwowany swoją marną kondycją, zagryzł zęby i ignorując wszelkie bóle w klatce piersiowej chwycił przymocowaną do ściany zasłonę. Znajdował się tuż obok niej. Biorąc kawałek zżółkniałego materiału w garść pociągnął z całej siły, chcąc go zwyczajnie zerwać. Jego wysiłek był na tyle duży, że tuż przy linii jego kruczoczarnych włosów na czole, pojawiła się pulsująca żyłka. Hanguang-Jun tracił cierpliwość. Ociężała tkanina zwisała zuchwale z sufitu mając nad nim przewagę. Była okropnie ciężka, mimo że wyglądała na lekką. Trzeba było naprawdę się namęczyć, aby przymocować ją tak mocno zarówno do sufitu i podłogi. 

Powoli Spadam // Mo Dao Zu Shi // The UntamedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz