Przytulne nocne niebo przemieniło się w przerażającą otchłań ciemności. Szalejący wiatr bawił się długimi włosami kultywatorów oraz przetrącał lżejsze przedmioty. Wszelkie papierowe lampiony, ozdobne serpentyny i uroczyste wstęgi zostały brutalnie zmieszane z błotem. Obecny nastrój na terenie sekty Jin z pewnością był daleki temu z dobrej zabawy sprzed kilku godzin.
Przed wierzą Złotego Karpia zebrała się spora grupa widzów mrocznego przedstawienia. Niedowierzając, wszyscy spoglądali w górę krzycząc coś gniewnie i wytykając palcami. Wśród nich dominowało wiele złota, ale i bieli. Przemieszani członkowie sekt Lan i Jin z przerażeniem wymieniali się sugestiami tworząc niepotrzebny rumor. Na samym ich przodzie stało dumnie dwóch liderów. Opanowany pozornie Jin Guangyao i zmartwiony Lan Xichen. Nie odzywali się, nie uciszali nikogo. Jak wryci zastygli w miejscu wpatrując się jak w hipnozie w jeden punkt na nieboskłonie.
Lan Wangji i towarzyszący mu zupełnie przez przypadek Jiang Cheng z Jin Lingiem stali tuż za tłumem. Nieco skryci pomiędzy krzewami, obserwowali sytuację z oddali.
Widowisko, które odgrywało się wśród jaskrawych gwiazd na niebie, dopiero miało się rozpocząć.
Nad zburzoną rezydencją, z której pozostały jedynie gruzy ścian i zarysy poszczególnych pomieszczeń, panował istny wir. Czarny dym i stworzone z niego zjawy huczały groźnie, wijąc się w powietrzu niczym ryby w wodzie. Falowały przeplatając się ze sobą i tworząc różne choreografie ze swoich bezkształtnych sylwetek. Swoimi ruchami tworzyły demoniczny taniec, przypominający koszmarne halucynacje.
W samym środku upiornych hulanek znajdował się główny obiekt zainteresowań. Mężczyzna z półnagą piersią, na ledwo wyprostowanych nogach, utrzymywał się wyczynowo kilka metrów nad ziemią. Garbiąc plecy wyglądał pokracznie, choć wciąż potężnie. Przypominał raczej zmorę niż człowieka. Z jego jaskrawych oczu płynęła okrutna dzikość o nadprzyrodzonej sile. Wspierając swoje ramiona na dwóch czarnych istotach, trzymał nieruchomo obie ręce, poruszając jedynie palcami. Wychudzonymi paliczkami sunął pewnie po swoim świeżym instrumencie zatykając kolejne otwory. Tworzył intensywną melodie o nieprzyjemnym brzmieniu. Była zbyt szybka, a jej dosadność oddawała szalejące emocje autora każdemu odbiorcy. Swoim dźwiękiem ukazywała istne obłąkanie, coś nie ludzkiego.
Po kilku minutach tego wydarzenia, kilku juniorów zatkało swoje uszy. Niektórzy poupadali na ziemię próbując za wszelką cenę wygłuszyć umysł. Lud coraz bardziej wrzał, a aktor swojego własnego podniebnego przedstawienia jeszcze bardziej się tym podjudzał. Widząc cierpienie, pobudzał się do działania. Przyspieszał tempo pojedynczych nut i obserwował nienawiść płynąca w jego kierunku.
Zgiń potworze.
Niech cię ponownie pożrą te twory śmierci.
Precz z Patriarchą.
Hałas nie ustawał. Gniewne wrzaski mieszały się ze sobą, a ich głównymi twórcami byli uczniowie sekty Jin. Kultywatorzy w bieli kulili się zaś na ziemi, spoglądając jedynie spode łba na amok rozwścieczonego szaleńca. Kilku przybyłych pomocników z sekty Jiang również dołączyło się do wykrzykiwania przekleństw.
Trzy jednostki stojące nieopodal pod rozłożystym kwiatem wiśni otaczała jednak głucha cisza. Najmłodszy - Jin Ling - stał nieruchomo, z przerażeniem zaciskając ręce na szacie swojego wuja. Poważnie wyglądający Jiang Cheng kiwał przecząco głową, jakby nie mógł uwierzyć w to co właśnie widzi. Najbardziej wzburzenie wyglądał jednak Lan Wangji. Głęboko oddychając, niespokojnie drżał. Z zadartą mocno głową w górę przenikał wzrokiem każdą najmniejszą cząstkę siejącą postrach wokół Wei Yinga. Nie wytrzymując, wyrwał się nagle z miejsca lecz już po pierwszym kroku poczuł mocny uścisk na ramieniu.
CZYTASZ
Powoli Spadam // Mo Dao Zu Shi // The Untamed
FanfictionAresztowanie Patriarchy, które ukaże zawistność świata, pazerność ludzką i kiełkujące uczucie z korzeniami głęboko zaciśniętymi w dwóch duszach. "Powolny niech słyszę jęk łańcuchów i wtedy spadam, spadam głową w dół." - Obywatel G. C. "Powoli Spada...