>>>5<<<

1.1K 128 37
                                    

TO JEST 5 ROZDZIAŁ! Mogła nastąpić pomyłka w kolejności publikowania rozdziałów więc zobaczcie koniecznie czy przeczytaliście 4:))

— Jiang Wanyin, gdzie ukryłeś Wei Yinga? Mów. — rzekł gardłowo Lan Wangji. Wbijając nienawistny wzrok w równie piorunujące spojrzenie mężczyzny na przeciwko, wydusił głośniej powietrze z nozdrzy.

Jiang Cheng stojąc dumnie, założył rękę na rękę i przenosząc ciężar ciała na lewą nogę uśmiechnął się pretensjonalnie w kierunku kultywatora w bieli.

— Jak zawsze oficjalny i pełen pychy HanGuang-Jun. — zadrwił z przekąsem, witając gościa — Co cię sprowadza w moje bogate progi?

Lan Wangji przewrócił oczami po czym ponownie zwrócił się bez ceregieli.

— Gdzie jest Wei Ying? — syknął, nie próbując nawet zacząć grzeczniej dialogu.

Jiang Cheng uśmiechnął się pogardliwie i parsknął pod nosem.

— Czyżby wuj Lan, najgłośniej krzyczący na spotkaniu omawiającym jaką smycz wybrać temu nieokiełznanemu kundlowi Wuxianowi, nie przekazał żadnej informacji swojemu biednemu bratankowi? — spytał z drgającymi policzkami i wrednym wyrazem twarzy — Och, to ma coraz więcej sensu.

HanGuang-Jun posłał pytające spojrzenie wodzowi sekty Jiang. Zacisnął zęby kiedy zauważył chęć kontynuowania wypowiedzi u swojego rywala.

— Nie patrz się tak na mnie jak zbity dzieciak. — pokiwał głową z irytacją Jiang Cheng. — Czyżby twoja święta sekta Lan rodem z zakonu, okazała się kręgiem kłamców? A może dbają o bezpieczeństwo swojego kochliwego naiwniaka?

— Uważaj na słowa. — syknął Lan Wangji. Stwierdzenie Jiang Chenga okazało się lekkim ciosem dla Lan Zhana. Sama myśl, że rodzina zataiła przed nim wydarzenia z ostatniego zjazdu sekt, była wystarczająco denerwująca. Zacisnął mocniej paliczki na rękojeści Bichena, a jego brwi delikatnie się zmarszczyły.

Wymiana dalszych uwag nie miała dla nich sensu.

Soczysty kolor bieli zmieszał się z ostrością fioletu. Dwie pary oczu zmierzyły się ze sobą w nienawistnym spojrzeniu. Nagle, jak na sygnał dwa ciała oddaliły się od siebie znacznie, a broń zabrzęczała ocierając się swoimi metalicznymi powierzchniami. Każdy kolejny cios był równy poprzedniemu. Zaczęli walczyć, jednak wciąż zachowując elegancję. Srebrne powierzchnie mieczy odbijały od siebie promienie słoneczne, rażąc przy tym garstkę młodych kultywatorów stojących nieopodal. Zafascynowani chłopcy utworzyli po krótkim czasie gromką widownie. Mimo ostrej wymiany ciosów przez dwóch popularnych kultywatorów i zagrożenia ich żyć, nikt nie raczył się odezwać. Pojedynek był profesjonalny, lecz nadal zdystansowany. Słychać było jedynie pojedyncze szermierze uderzenia i gdyby nie wrogość twarzy rywali, nikt nie pomyślałby że mężczyźni walczą na śmierć i życie.

Ich wyczynową sprzeczkę przerwał jednak krzyk dochodzący z bram podwórza.

— Wujku! Wujku! Przysłano list z... — głos ucichł tak samo jak dźwięki starcia. Jiang Cheng odskakując od Lan Wangjiego opuścił swój miecz i z zadyszką zaczął kierować się w stronę przerażonego młodzieńca stojącego pomiędzy ogromnymi wrotami. Lan Wangji widząc kapitulację lidera sekty, schował swój miecz i poprawił wiszący kosmyk włosów.

Widownia była zszokowana tym jak łatwo zakończyła się tak okazała walka. Zrezygnowani juniorzy zaczęli w końcu szeptać między sobą i wymieniać się wrażeniami łamiąc idealną ciszę.

— Jin Ling do cholery, mówiłem ci żebyś nie darł gęby na lewo i prawo! – skarcił chłopaka po czym wyrwał mu z rak pozłacaną kopertę. Uspokajając swój oddech otworzył ja jednym nadpobudliwym ruchem.

Powoli Spadam // Mo Dao Zu Shi // The UntamedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz