Podróż Wangjiego odbyła się bez żadnych przeszkód. Swobodnie opuszczając tyły Gusu, bez niczyjej wiedzy wzbił się w niebo równo o północy.
Przystań Lotosów oddalona była o kilka dobrych godzin lotu. Kultywator w bieli stojąc dumnie na krańcach ostrza wpatrywał się w mrok okolicy. Miniaturowe domki, pojedyncze zwierzęta i zalesione obszary były dość interesującym widokiem. Nie mógł jednak skupić się na żadnym szczególnie, gdyż jego lot był za szybki. HanGuang-Jun poczerwieniał lekko na myśl, że gdyby towarzyszył mu Wei Ying, spędziliby w podróży z pewnością kilka dni. Mężczyzna bowiem nie lubił poruszania się na mieczu, zdecydowanie wolał przyziemną jazdę na ośle lub męczącą podróż pieszą, która jak sam mówił "zapewniała więcej przygód niż denny lot na kiju". Lan Wangji chętnie pielęgnował by jego preferencje, nawet w samotnej podróży, jednak obecnie nie było chwili do stracenia. Nie mógł bezczynnie spacerować bez wiedzy o tym, co musi przeżywać znienawidzony przez wszystkich mężczyzna.
Przysiągł sobie, że jeżeli ktokolwiek uszkodził chociaż skrawek ubrania Wei Yinga, pożałuje dwukrotnie. Lan Wangji nie był już tak odporny na cierpienia Wei Wuxiana jak kilkanaście lat temu. Będąc w samotności obiecał sobie, że gdy tylko będzie miał ponowną okazję spotkać ukochanego mężczyznę, nie pozwoli go nikomu tknąć. Nie mówiąc już o krzywdzie. Obecnie, mając go przy sobie wśród żywych - oddałby mu wszystko. Aby jednak tego dopiąć, musiał go teraz za wszelką cenę odzyskać.
Niebo pozbawione gwiazd zazwyczaj przepowiadało niezbyt pogodny dzień. Tej nocy przez czerń przedzierały się jedynie szarawe, zawiłe smugi chmur.
"Gdyby on był tutaj ze mną, z pewnością nieboskłon byłby przeciążony od gwiazd" - pomyślał Lan Wangji obserwując naturę. Postanowił w przyszłości sprawdzić swoje przypuszczenia. Zdał sobie sprawę, że każdy dzień spędzony przy nim był dniem pełnym barw, gwiazd i promiennego słońca.
Po chwili rozejrzał się dookoła. Upewniając się że jest sam, zniżył smutno głowę i niewiele już myśląc skupił się na samotnym kursie.
Z samego ranka stał już u bram lotosowego przybytku. Wtargnąwszy beztrosko do środka, zamknął za sobą potężne drzwi od bramy. Obracając się w kierunku budynku gościnnego, w którym zazwyczaj oczekiwano na spotkania chwilowo zamarł.
Tuż przed swoją twarzą zauważył równie zdezorientowanego lidera sekty YunmengJiang.
***
— Nie udawaj twardziela Patriarcho no... — znudzony Jin GuangJao rozłożył się na swoim siedzisku. Znajdowało się ono w rogu pokoju zajmując jego znaczną część. Wypełnione grubymi owinięciami i drogocennymi materiałami, zupełnie zaburzało groźny wystrój pokoju tortur. Lider sekty Jin opierając się na jednej ręce z tyłu, założył nogę na nogę i wachlując spokojnie twarz, przyglądał się krwawemu widowisku. — Musimy jeszcze porozsyłać pamiątki po tobie innym sektom, mógłbyś choć trochę mi pomóc! — stwierdził ironicznie.
Wei Wuxian przyjmując kolejne ciosy wymierzone w plecy, kurczył się na podłodze wstrzymując każdy okrzyk bólu. Nie chciał okazać swojej słabości i dać nią satysfakcję swoim oprawcom. Co chwilę napinał mocno mięśnie, po czym tłumił wylewające się z gardła jęki. Nie mając czasu na oddechy sapał, trzymając się mocno za pierś. Wyglądał bezbronnie. Zupełnie nie przypominał swojej dzielnej postaci z przeszłości. Zwinięty w kłębek trząsł się jedynie, próbując jak najszybciej odciąć swój mózg od rzeczywistości.
Od kiedy stałem się tak słaby? — pomyślał.
Mimo trudu, wyobraził sobie jak za dawnych czasów potrafił pokonać setkę tyranów jednym dźwiękiem fletu. Poczuł wewnętrzną nostalgię do czasów, gdy arogancko ignorował wszystkie ciosy w swoją stronę. Gdy wiedział że jest niepokonany. Nieustraszony patriarcha - choć nie lubił tego określenia, jego myśli zatopiły się w jego znaczeniu. Poczuł jak nienawiść rozpiera jego serce. Czuł się źle wobec Lan Zhana, który przez niego ucierpiał. Czuł się źle wobec Lan Xichena, który został zmanipulowany przez taką łachudrę, jakim okazał się wspaniały Jin GuangYao. Czuł się źle, ale nic nie mógł z tym zrobić. Przynajmniej w tej chwili.
CZYTASZ
Powoli Spadam // Mo Dao Zu Shi // The Untamed
FanfictionAresztowanie Patriarchy, które ukaże zawistność świata, pazerność ludzką i kiełkujące uczucie z korzeniami głęboko zaciśniętymi w dwóch duszach. "Powolny niech słyszę jęk łańcuchów i wtedy spadam, spadam głową w dół." - Obywatel G. C. "Powoli Spada...