Rozdział 24

1K 48 254
                                    

Słońce wisiało już wysoko nad labiryntem, a powietrze było parne i gorące.

Lorena stała przed ścianą, na której widniało wyryte jej imię oraz imiona reszty chłopców. W ręku trzymała dłuto i młotek. Musiała skreślić imię Jace'a. Clint proponował, że sam skreśli jego imię, ale sama chciała to zrobić. To, co wzięli za poprawę, okazało się ostatnimi chwilami chłopaka. Organizm nie wytrzymał, a oni bez odpowiednich leków nie byli w stanie mu pomóc. Grzebacze postanowili, że spalą jego ciało, ponieważ ani Lorena, ani Jeff czy Clint nie wiedzieli do końca co to była za choroba. W ten sposób chcieli uniknąć ewentualnej epidemii w Strefie.

Teraz dziewczyna stała przed skreślonym imieniem i ocierała łzę.
"Był tu tylko cztery miesiące."

Miała wyrzuty sumienia. Mimo że była świadoma tego, iż brakuje im lekarstw, wciąż miała przeczucie, że coś mogła zrobić. Stała tak sama, na nowo czytając imiona wyryte w murze.
"George, Minho, Steve, Newt, Sam..."

Zatrzymała się na nowo wykutym. "Thomas"

Nie wiedziała co o nim myśleć. To on miał wszystko zapoczątkować według Sama, a na razie nic się nie działo.

Tak bardzo wyczekiwała ogromnej zmiany, czegoś, co pozwoli im ruszyć się z miejsca, a nie tkwić cały czas w tym samym punkcie. Zastanawiając się nad tym, zapomniała, że to nie musi być wcale prawda albo że nie stanie się to od razu.

Tkwiąc przed murami i gapiąc się na imiona, nie zauważyła, że ktoś do niej podszedł.

- Jak masz na imię? Wczoraj przy ognisku nie zamieniliśmy ani słowa.- zapytał Thomas. Odwróciła się do niego i wyciągnęła rękę.

- Lorena.- uśmiechnęła się słabo. Wymieniła z nim uścisk ręki.

- Więc jesteś tu jedyna?- zapytał.

- A widziałeś tu jeszcze jakąś dziewczynę?- zapytała.

Chłopak zbity z tropu spojrzał na nią, ale nic nie powiedział.

Wyminęła go, chcąc oddać narzędzia budolom. Ruszyła w stronę ich magazynu. Słyszała za sobą kroki, tłumione przez miękką trawę.

- Po co za mną leziesz?- zapytała, nawet na niego nie spoglądając.

- Bo chcę się czegoś dowiedzieć. Nikt mi nie chce nic powiedzieć.- rzucił.

- Dlaczego myślisz, że ja zrobiłabym wyjątek?- zapytała, wchodząc do magazynu. W środku było niewiele chłodniej niż na dworze. W powietrzu unosił się zapach metalu, jakiegoś smaru i garbowanej skóry, z której zrobione były pasy budoli, uchwyty na narzędzia i małe sakiewki na gwoździe czy śrubki.

- Nie wiem.- przyznał. Wchodząc za nią, potknął się o próg.

- Uważaj, w każdym magazynie są takie progi.- rzuciła od niechcenia, umieszczając młotek i dłuto w odpowiednich uchwytach.

- Nawet Chuck nie chce za dużo mówić.

Lorena zdziwiła się. "Przecież ten chłopak nawija od rana do wieczora" pomyślała.

- To nowość. Dobra, słuchaj. Co wiesz na razie?

- Tyle że co miesiąc przyjeżdża świeży. Co tydzień dostajecie zapasy. Nikt nie wie, dlaczego tak robią ci, których nazwaliście Stwórcami, że jesteśmy we wnętrzu labiryntu, którego strzegą mechaniczne maszkary i siedzicie tutaj trzy lata Tyle.- powiedział szybko na jednym wdechu, żywo gestykulując. Spojrzał z nadzieją na Lorenę, która stała przed nim z uniesionymi brwiami.

- I ty się dziwisz, że nikt ci nie chce nic powiedzieć.- przeszła obok niego i wyszła na zewnątrz. Chłopak obrócił się na pięcie i wybiegł za dziewczyną.

Promise || Więzień labiryntuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz