Rozdział 12

1.4K 67 353
                                    

Jesteś pewien, że to zadziała?- zapytała Lorena, sceptycznie spoglądając na wynalazek Niko.

- A co miałoby pójść źle?- odpowiedział pytaniem, dokręcając ostatnią śrubkę. Wyprostował się i otrzepał ręce.- Proszę, spróbuj.

Dziewczyna przewróciła oczami i podeszła do nowego ustrojstwa. Przyjrzała się podejrzliwie metalowo-drewnianej konstrukcji.

Były nią dwie metalowe obręcze z beczek, pionowo połączone deseczkami. Po środku znajdował się średniej grubości metalowy pręt, na którym obracały się dwa miedziane pierścienie połączone z obręczami. U góry pręt był nieco dłuższy by można było do niego przymocować poziomą korbę. Całość była zanurzona do połowy w wodzie i opierała się na specjalnym stojaku zamontowanym na ogromnym, metalowym kotle, w którym myto naczynia.

Między deseczki włożyła talerze, które trzymały się na specjalnych uchwytach umieszczonych między nimi. Chwyciła za korbę i powoli zaczęła nią kręcić. Zwiększała prędkość, aż do momentu, w którym uznała, że taka jest wystarczająca.

Przez chwilę nie działo się nic. Chłopak zakrzyknął triumfalnie, by zaraz potem wydać z siebie nieokreślony jęk.

Cała konstrukcja skrzypnęła niebezpiecznie, po czym stojak z głośnym trzaskiem załamał się i wpadł do wody wylewając z kotła większość jego zawartości.

Wszystko dookoła było mokre, włącznie z Loreną, która stała zdezorientowana z korbą w ręce.

- No i to by było na tyle...- stwierdziła szatynka z przekąsem.

- Nie rozumiem. Przecież wszystko dopracowałem.- rzucił Niko, drapiąc się po głowie i oglądając konstrukcję.

- Ja za to wiem, że ktoś będzie musiał posprzątać i to na pewno nie będę ja.- powiedziała Lorena, jednocześnie wycierając się ścierką. Chłopak skrzywił się.

- Zawołam jakiegoś pomyja. Potem spróbujemy jeszcze raz i...

- O nie! Nie będzie kolejnego razu. Już wolę zmywać w tradycyjny sposób, niż za każdym razem kończyć mokra.- stwierdziła i wyszła z kuchni. Skierowała się do bazy, by się przebrać.

Będąc w pokoju, wyciągnęła z szuflady lniane spodnie, które dostała na samym początku od Stwórców i oliwkową koszulkę na ramiączkach. Szybko przebrała się, a mokre ubrania rozwiesiła na sznurze, który znajdował się niedaleko budynku.

Poszła odwiedzić Newta. Od jego wypadku minęło sześć tygodni, w ciągu których została na stałe pomocą u Patelniaka, plastrem i doraźnie wspomagała chłopaków przy innych pracach.

Przez ten czas, blondyn stanął na nogi. Po kilku dniach gdy nabrał sił, Clint postanowił, że chłopak ma zacząć chodzić, by mięśnie nie straciły siły, mimo, że i tak nie pracowały w pełni z powodu usztywnienia. Lorena pomagała mu, do czasu gdy dostał drewniane kule. Wtedy nauczył się sam poruszać, a dzisiaj dziewczyna miała mu ściągnąć usztywnienie.

Cieszyła się, że znowu go zobaczy. Miała wrażenie, że przez ten czas zbliżyli się do siebie. Zaufali sobie w pełni, choć dziewczyna musiała przyznać, że czuła się w jego towarzystwie dziwnie skrępowana. Często zdarzało jej się pleść głupoty ze zdenerwowania. Nie doświadczała czegoś takiego w czasie kontaktu z innymi. "Chyba zaczynam pogrążać samą siebie" pomyślała z niedowierzaniem.

Ze skwaru i dusznego powietrza panującego w Strefie, weszła do przedsionka lecznicy i ruszyła chłodnym korytarzem w stronę pokoju Newta. Stanęła przed jego drzwiami, ale zawahała się gdy usłyszała przytłumione głosy dochodzące z wnętrza pokoju. Nie potrafiła rozpoznać do kogo należy drugi głos.

Promise || Więzień labiryntuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz