Rozdział 10

1.4K 75 70
                                    

Lorena jak co wieczór zmieniła chłopakowi opatrunek. Zmęczona opadła na krzesło i odchyliła się do tyłu, zamykając oczy. Podświadomie skupiła uwagę na dźwiękach dochodzących z zewnątrz. Drzwi mordowni zamknęły się z charakterystycznym, głuchym hukiem. Gdzieś w oddali było słychać rozmowy i trzask tłuczonego naczynia, głośne śmiechy i uniesiony głos Patelniaka, grożącego, że jeśli zaraz nie wyniosą się z jego kuchni, osobiście porachuje im wszystkie kości. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem.

Poczuła, że zaczyna odpływać. Chciała się temu przeciwstawić, ale pokusa chwilowego odpoczynku była zbyt silna. Dziewczyna zasnęła na krześle, a głowa opadła jej na pierś.

Po kilku chwilach do pokoju wszedł Clint. Ujrzawszy śpiącą Lorenę, uśmiechnął się nieznacznie i westchnął. Podszedł do niej i lekko potrząsnął jej ramieniem. Dziewczyna wzdrygnęła się i spojrzała na niego zaspanymi oczyma.

- Co... A to tylko ty. Coś się stało?- wymamrotała pół przytomna, przecierając twarz.

- Tylko ja?- zaśmiał się- musisz odpocząć. Zmienię cię.- powiedział, klepiąc ją po ramieniu.

- Co? Nie trzeba, przecież daję radę.- stwierdziła, ziewając w połowie zdania. Clint spojrzał na nią rozbawiony.

- Tak, na pewno. No wstawaj.- powiedział, jednocześnie ciągnąc ją za ramię.

- Ale...

- Żadnych ale. Zajmujesz się nim od trzech dni, bez przerwy. Czas żebyś odpoczęła.- powiedziawszy to, wypchnął ją za drzwi- i nie chcę cię tu widzieć aż do jutrzejszego wieczora.- dodał, zamykając jej drzwi przed nosem.

"Nie chcę cię widzieć aż do wieczora" przedrzeźniała go w myślach. Zła, westchnęła, obróciła się na pięcie i wyszła z lecznicy. Chłodny powiew powietrza owiał jej twarz, a na jej ramionach wystąpiła gęsia skórka. Ruszyła w kierunku kuchni. Podeszła do okienka i zapukała cicho w ladę. Zza ściany wyłonił się jej czarnoskóry przyjaciel, wycierając ręce w szmatkę.

- Czego znowu?- warknął, ale gdy zobaczył, że to nie kolejny sztamak rodzaju męskiego, dodał łagodniej- Przepraszam, myślałem, że to znowu te młodziki. Oszaleć można. Nie dają człowiekowi spokojnie pracować.

- Spokojnie, ja ci naczyń nie będę rozbijać.- rzuciła zmęczona. Chłopak przyjrzał się jej. Nie widział szatynki od trzech dni. Ciągle siedziała przy Newtcie, a jedzenie przynosił jej, któryś z plastrów. Lorena miała podkrążone oczy, a cerę nieco bladą, mimo że zdążyła się opalić w czasie pracy na świeżym powietrzu. Zmarszczył nieco brwi.

- Przypuszczam, że nie przyszłaś na ploty. Chcesz coś konkretnego do jedzenia?

- Zdaję się na ciebie. Byle szybko.- chłopak skinął głową i odszedł od lady.

Szatynka obserwowała chwilę Strefę pogrążoną w ciemności. Gdzie nie gdzie stały zapalone pochodnie, oświetlające wejścia do najważniejszych pomieszczeń, lecz ich blask sięgał zaledwie kilku metrów.

- Proszę bardzo.- Siggy postawił przed nią talerz z kanapką i jabłkiem. Podziękowała mu skinieniem głowy. Pochłonęła całe jedzenie i odstawiła talerz.

Pobiegła do łaźni z cichą nadzieją, że nie zaplątał się tam jakiś spóźniony szczylniak. Widząc, że nikogo nie ma, odetchnęła z ulgą i wzięła prysznic. Wyszorowała porządnie włosy i całe ciało. Przez chwilę pozwoliła by gorąca woda bębniła o jej ramiona, zmywając z niej napięcie i niepokój ostatnich dni. W jej głowie krążyła jedna myśl- dlaczego? Wieczorem, tego samego dnia, gdy blondyn trafił do lecznicy, przyszedł Minho. Z rozmowy z nim, dowiedziała się, że znalazł go w tym stanie i nie wiedział co się stało. Spoglądając na niego, zauważyła, że błądzi wzrokiem i nie chce na nią spojrzeć. Podejrzewała, że nie powiedział jej wszystkiego. "Tylko no właśnie Minho, dlaczego?"

Promise || Więzień labiryntuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz