ROZDZIAŁ 25

1.8K 67 3
                                    


Diana
Życie to ciągła walka o przetrwanie, a Lucas jest tego idealnym dowodem.
Na każdym kroku, od kiedy nasze drogi się skrzyżowały, ten wilk poświęca własne życie, dla dobra innych.
Nigdy nie wyobrażałam sobie spotkać przeznaczonego o tak walecznym sercu... Pomimo wielu wad, jakie oboje posiadamy... Pomimo tych wszystkich sytuacji, jakie razem przeszliśmy. Więź między nami sprawiła, że teraz nie wyobrażam sobie przyszłości bez Lucasa u boku.
To coś, czego nie potrafię racjonalnie wyjaśnić. Mimo wszystko... Chcę zawalczyć o to, co nas łączy. Czuję, że to mój obowiązek, a ja tak jak i on, z całego serca pragnę dopełnić przeznaczenia.
Byłam ślepa, Aaron to podły drań, który wykorzystał moje uczucia przeciw mnie. Dzielił mnie zaledwie krok od podjęcia najgorszej decyzji w moim wilczym życiu, która zaważyłaby na mojej dalszej egzystencji. Jak bardzo jestem wdzięczna losowi, który w odpowiednim momencie postawił na mej drodze wilkołaka, o sercu zimnym niczym lód, który w odpowiednich warunkach można było roztopić.
I jak bardzo boli mnie myśl, że to przeze mnie, Luke musi cierpieć. Dlatego nie zamierzam siedzieć i czekać, aż przybędzie mi na ratunek... sama wyrwę się z objęć bolesnej rzeczywistości.
Słońce powoli zaczęło zachodzić za horyzontem, gdy wreszcie udało mi się odzyskać upragnioną przytomność. Podczas drogi Aaron najpewniej mnie jej pozbawił, gdy próbowałam się uwolnić. Dlatego teraz tak bardzo boli mnie głowa.
Nie dziwi mnie fakt, że budzę się w przestronnym pokoju, który w głównej mierze okalają ciemne barwy. Natychmiast zrywam się z kanapy, na której ten dupek mnie położył i z cichym sykiem, zawadzam o stojący obok stolik. Łapiąc się za kolano zauważam i co równocześnie bardzo mnie cieszy, że mam na sobie te same ciuchy, w których opuściłam watahę Giovanniego.
Od razu łapię za czarną koszulę Lucasa i zaciągam się pozostawionym przez niego zapachem ściętego jesionu. To pozwala mi się nieco uspokoić i rozeznać w sytuacji.
Znalazłam się w willi Aarona, czyli na terenie zachodniej watahy. Byłam tu już wiele razy, lecz nigdy jako więzień. To sprawia, że muszę zachować czujność i rozważać każdy ruch, jaki mam zamiar wykonać.
Dopiero teraz docierają do mnie słowa Aarona, które wypowiedział za nim uciekłam przed nim feralnej nocy i tym samym znalazłam się we wschodniej watasze.
O tym, że mnie dopadnie i uwięzi w swoim domu, abym w końcu stała się mu posłuszna. Jakież będzie jego zdziwienie, gdy wyrwę się stąd zanim zdąży cokolwiek ze mną zrobić... Mam tylko nadzieję, że...
- Cholera! - Warczę, szarpiąc za klamkę ciemno dębowych drzwi, która jak na złość nie chce puścić. - Jestem wilkołakiem, a nie człowiekiem! Dlaczego to cholerstwo nie chce puścić z zawiasów...?!
Z frustracji odwracam się plecami do powłoki drzwi i z przymrużonymi oczami, spoglądam przez przestronne okno na przeciw mnie.
Zimny, jesienny wiatr pozrywał większość liści z drzew, które teraz wirują szalenie w powietrzu, co jakiś czas uderzając o szybę okna. Natomiast ostatnie promienie słońca przebijają się przez pnie, za wszelką cenę szukając wyjścia z tej gęstwiny.
Bez namysłu podchodzę do przezroczystej powłoki i zrywam firanę, która zwisa wysoko z sufitu, zasłaniając widok na resztę otoczenia.
- Za wysoko by skoczyć...
Przeklinam w myślach, a jednocześnie rozglądam się za potencjalną drogą ucieczki.
Łazienka bez okien, garderoba również. Pozostają drzwi i jedno okno w sypialni...
~ Dziewczyno, pomyśl trochę! Jeżeli wyważysz drzwi, ten drań zamknie nas w pokoju bez klamek. Jeżeli teraz wyskoczymy przez okno, możemy sobie coś złamać, ale zdołamy uciec w las.
Wzdycham cicho na stwierdzenie mojej wewnętrznej wilczycy.
~ Nawet jeżeli uda nam się wyskoczyć, to przez złamania nie będę w stanie biec tak szybko jak normalnie. Wilki Aarona będą mieć nas na wyciągnięcie łap. Nie mam wyjścia, muszę się podporządkować, aby się uwolnić. Ucieczka teraz nie wchodzi w grę. Rozumiesz? Lucas najpewniej podążył tropem tego sukinsyna, jednakże Aaron nie jest głupi i najpewniej zostawił fałszywe ślady. Kolejną rzeczą jest to, że zachodnia wataha znajduje się na drugim końcu nowojorskiego lasu i wciąż czuję tu zapach Alfy co znaczy, że dotarcie tutaj zajęło nam większość dnia. W najgorszym wypadku, Luke może się tutaj pojawić najpóźniej za dwa dni. Do tego czasu muszę wymyśleć plan, jak zwieść mojego dawnego przyjaciela i dotrzeć w jednym kawałku do mojej bratniej duszy. To na tę chwilę nasz priorytet.
Po chwili ciszy słyszę jej przytakujący głos.
~ Zrozumiałam. Jednak pamiętaj, jestem gotowa na przemianę w każdej chwili.
~ Jeżeli coś będzie zagrażać naszemu życiu, nie zastanawiaj się i przejmuj kontrolę. Twój instynkt jeszcze nigdy mnie nie zawiódł, ufam ci.
~ I ja ufam, że masz jakiś plan.
~ Tak, jestem Betą i dlatego głupio byłoby nie mieć jakiegoś asa w rękawie.
W momencie, gdy kończę rozmowę z moim ja, drzwi do sypialni przyszłego Alfy, otwierają się na oścież, a ja wzdrygam się niekontrolowanie. Czuję, jak wewnątrz mnie, mój wilk pragnie rozszarpać tego drania żywcem. Jednak doskonale wiem, że siłą niczego tutaj nie załatwię. To walka, w której to inteligencja gra pierwsze skrzypce.
- Nie spodziewałem się, że masz tak mocną głowę, Diana. Byłem pewny, że zastanę cię półprzytomną... - Sarkazm, jakim ocieka Aaron odbija się od mojej dumy tak bardzo, że mimowolnie parskam na komentarz wilkołaka.
- Nie dałabym ci żadnej szansy na to, o czym myślałeś, przychodząc tutaj. - Warczę, gniewnie marszcząc brwi, a moje nadgarstki machinalnie lądują na wierzchni parapetu za mną. Chcę być jak najdalej od niego.
- Jak ty mnie znasz... Cóż, skoro nici z zabawy to przynajmniej zjesz ze mną kolację. Twoi rodzice tutaj są.
- Moi... Co takiego?! - Spoglądam na Aarona niezrozumiale i natychmiast odsuwam się od okna, chcąc wyminąć bruneta w pośpiechu.
Chłopak jednak jest szybszy i przytrzymuje moje ramię tak, bym nie mogła opuścić pomieszczenia pierwsza.
- Muszę cię mieć na oku Diana, dlatego powiedz choćźby słówko na temat ostatnich wydarzeń rodzicom, a obiecuję ci, że pożegnasz się z dotychczasowym życiem raz na zawsze. Zrozumiałaś? - Warczy gniewnie zmienny, gdy obdarzam go zuchwałym spojrzeniem.
- Jeszcze zobaczymy, to co robisz na pewno nie ujdzie ci na sucho. Przejrzałam na oczy, zależy ci tylko na władzy, Aaron. A ja nie zamierzam być tego przyczyną.
- Diana! Przestań stawiać mnie ciągle w złym świetle. Ten drań za bardzo namieszał ci w głowie. Przecież wiedziałaś, że zawsze dbałem o twoje bezpieczeństwo. - Parska mężczyzna, wpatrując się we mnie z wyczekiwaniem.
Chwilę zajmuje mi dojście do tego, że już nie krzyczy, tylko patrzy na mnie cierpliwie czekając na odpowiedź. Kręcę głową, natychmiast zaprzeczając wypowiedzianym przez Alfę, słowom.
- Porywając mnie?! W dodatku z obcej ci watahy?! To nazywasz bezpieczeństwem, Aaron? Do cholery, wszyscy jesteście nienormalni! Nie jesteśmy takimi zwierzętami jak ludzie, by ciągle walczyć o prawo do władzy. Jednak jak widać... ty już osiągnąłeś ten poziom głupoty.
- Diana... - Głuchy warkot jaki wydobywa się z gardła mężczyzny nie jest nawet w stanie powstrzymać mnie od potoku słów, jaki wylewa się ze mnie i płynie prosto w jego kierunku. Sam rozpętał tą kłótnię, a ja nie mam w zwyczaju tak łatwo odpuszczać.
- Nie. Gdybyś przestał w końcu patrzeć na to co stawia przed tobą życie, a zaczął rozglądać się za tym co sam możesz zdobyć, nie stalibyśmy teraz, tutaj i wykłócali się o to, kto z nas ma rację. Miałam cię za przyjaciela, ale ty wolałeś potraktować mnie jak pieprzoną rzecz i ty jeszcze liczysz na to, że podporządkuję ci się jak potulna owieczka? Wiedz, że ja też jestem wilkiem z krwi i kości, więc będę walczyć tak długo jak moja wilcza duma mi na to pozwoli. Nigdy się nie poddam bez walki.
- Dobrze cię znam i wiem, że prędzej czy później mi ulegniesz. Dzięki mnie będziesz mogła zachować swój status, powinnaś była mi za to podziękować!
- Lucas daje mi taką samą możliwość, jednakże w porównaniu do ciebie, on nie traktuje mnie jak coś, co można sobie podporządkować. - Mruczę, lustrując zmiennego od góry do dołu.
Wcześniej nie zdążyłam się dobrze przyjrzeć Aaronowi, ale teraz widzę, że ma na sobie czarny sweter, ściśle przylegający do ciała i tego samego koloru dżinsowe spodnie. Mój wzrok jednak kieruję na ostro zarysowaną szczękę chłopaka i jego przenikliwe, zielone oczy. Mimo wszystko, te nie są tak bardzo pociągające jak ciemne tęczówki kruczowłosego.
Od razu mrużę gniewnie oczy, gdy wilk zabiera głos.
- Ten drań to chodząca maszyna do zabijania, nie dostrzegłaś tego jeszcze? - Złość w jego głosie jest aż nazbyt wyczuwalna, dlatego mimowolnie wzdrygam się na to sformułowanie, wciąż tkwiąc w szczelnym uścisku wilkołaka.
- On nie...
- Nie, co? Uczepiłaś się go tak bardzo, że nawet nie chciałaś dowiedzieć się kim był, kiedy jeszcze mieszkał w lesie? Diana, to nie ja tu jestem ten zły! Nie widzisz, że staram się trzymać cię od niego z daleka? Zupełnie zaślepiła cię ta przeklęta więź, więc widzisz tylko to, co chcesz zobaczyć... Uważasz, że jestem dupkiem bez serca? To nie ja uciekłem do zupełnie obcego mi wilka, w kolejności obrażając się na cały świat! Dziewczyno, przejrzyj na oczy! Zadajesz się z mordercą, którego nienawidzą wszystkie wilki z tego lasu! Wiesz co było na wojnie? Mówił ci? Powiedział ci co zrobił?!
- Zamknij się do cholery! To co mówisz to brednie, a Lucas w cale nie... - Urywam, gdy obie dłonie bruneta natychmiast lądują na moich ramionach, a on sam spogląda na mnie z tak poważną miną, że przez chwilę żadne racjonalne zdanie nie może opuścić moich ust.
- Diana, ktoś kto pozwala umrzeć własnej matce, co więcej - Lunie, nie zasługuje na miłość. Zgadzam się, dopóki nie zorientowałem się kim jest, chciałem go powstrzymać, wybić mu z głowy spoufalanie się z tobą, by nic nie stało na przeszkodzie, abyś za mnie wyszła. Ale teraz... gdy tylko postawi tu stopę, zabiję go bez wahania. Rozumiesz?
- To nie prawda. Kłamiesz. - Kręcę głową, próbując zebrać myśli, jakie w tej chwili nie dają mi spokoju.
Owszem, Lucas nigdy nie mówił mi o swojej przeszłości. Ale jaką mam pewność, że Aaron mówi prawdę? Równie dobrze może mnie okłamywać, abym tylko zwątpiła w łączącą mnie więź z Lucasem.
To niemożliwe, by Luke pozwolił umrzeć swoim bliskim od tak!
Zarzekał się, że ma względem mnie zupełnie inne zamiary. Jednakże... przecież wiedział, że Aaron planuje atak. Sam mówił, że znalazł jego szpiegów, że... o nie...
Natychmiast odsuwam się od bruneta, szybko zakrywając dłonią usta. Wszystko to nagle zaczyna mnie przytłaczać.
Już nie wiem co mam o tym myśleć...
- Chodź, nie jadłaś prawie cały dzień, nie chcę cię traktować jak więźnia, ale wiem, że bez tego uciekniesz przy pierwszej, lepszej okazji. A tego bym nie chciał. Dlatego najlepiej jak sam dopilnuję, byś nie zrobiła niczego głupiego. - Silne ramię zmiennego od razu ląduje na moich plecach, a następnie mężczyzna kieruje mnie w stronę otwartych drzwi i korytarza, który znajduje się zaraz za nimi.
Wiedząc, że mam marne szanse na ucieczkę, posłusznie podążam za nim do jadalni, w której jak zapewniał Aaron, spotkam moich rodziców. Nie mając innego wyjścia, muszę najpierw przeanalizować wszystko, co przekazał mi Alfa, a następnie zastanawić się nad planem, który umożliwi mi drogę do wolności.
Już stając w drzwiach do przeogromnej kuchni, mój wzrok natychmiast napotyka zatroskane spojrzenia matki i ojca. Mimowolnie posyłam parze delikatny uśmiech, w głębi ducha ciesząc się jak dziecko na ich widok. W końcu to moi rodzice, wilkołaki, które przez całe moje życie mnie wychowywali.
- Diana, kochanie! - Pierwsza dopada mnie moja matka, natychmiast zamykając moje drobne ciało w swoich żelaznych objęciach.
Kobieta jest niewiele wyższa ode mnie, a jej blond włosy, splecione w długi warkocz samowolnie opadają na jedno z jej ramion. Moja matka ma tak samo błękitne oczy jak ja, natomiast kolor włosów odziedziczyłam po ojcu.
Postawny mężczyzna, rangi sięgającej najlepszych w swoich fachu Bet, a także budzący respekt wśród naszej rodziny i przyjaciół. Teraz zmierza w moim kierunku ze skwaszoną miną.
- Coś ty sobie wyobrażała dziecko? - Warczy mężczyzna, ale jego dłoń i tak ląduje na moich hebanowych włosach, gładząc je w stęsknionym geście.
- Aaron powiedział, że znalazł cię w innej watasze, wyjaśnisz nam to? Przecież miałaś wyjść za mąż, a zamiast tego uciekasz gdzieś na koniec lasu!
Ukradkiem patrzę na opierającego się o framugę drzwi chłopaka, który przygląda mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. No tak, przecież moi rodzice kompletnie nie mają pojęcia o tym, że mnie porwał. Dla nich wciąż jest najlepszym kandydatem na męża dla ich jedynej córki. Jednak nie w moich oczach. Już nie.
- Wreszcie go znalazłam. Moją bratnią duszę... - Mówię cicho, po niedługiej chwili napotykając zaskoczone spojrzenia rodziców.
- Co takiego? Ale jak to? To niemożliwe, a nawet jeśli, musisz wyjść za Aarona, żeby podtrzymać status, Diana. - Ostrzega mnie od razu moja rodzicielka, odsuwając mnie na wysokość swoich ramion i wpatruje się w moje oczy charakterystycznym, matczynym wzrokiem.
- Kim on jest? - Pyta od razu mój ojciec, krzyżując ramiona na szerokiej piersi.
- To zbieg ze wschodniej watahy, syn Giovanniego. - Wtrąca się Aaron, prychając bezczelnie i posyła w moim kierunku zadowolony uśmiech.
Jeżeli kiedykolwiek będę mieć okazję do tego, aby zedrzeć mu ten podły grymas z twarzy, bez wahania to uczynię.
- Syn Giovanniego? Nie słyszałem o nim dobrych parę lat, ale to nie zmienia faktu, dlaczego nagle tu wrócił. W dodatku ten "sukinwilk" zmanipulował moją córkę! To niedopuszczalne.
- Tato, on w cale mną nie manipulował! - Mówię od razu, próbując powstrzymać ojca od wybuchu gniewu.
- Diana, ty nie możesz się zadawać z kimś pokroju tego... tego...
- Mam dwadzieścia jeden lat i już dość tego, że ciągle kontrolujecie to z kim się zadaję bądź nie! Nie chcę przynieść wstydu naszej rodzinie, dlatego zgadzam się na wasze decyzje, ale tego już za wiele! Mamo, tato... odnalazłam go, znalazłam mate! Dlaczego nie chcecie tego zaakceptować?
- Ponieważ on nie jest Alfą, Diana! W dodatku, ktoś taki jak on nie zagwarantuje ci bezpieczeństwa, jakie zapewnia tobie Aaron. - Stwierdza od razu moja matka.
- Skąd ta pewność? - Mrużę gniewnie powieki, wpatrując się w dwójkę wyczekująco.
- Gdyby tak było, Aaron nawet by cię nie dotknął. A tym czasem nie widzę by twój "przeznaczony" biegł ci na pomoc. Jestem wdzięczna losowi, że udało ci się bezpiecznie wrócić do domu. Nawet nie wyobrażasz sobie jak się o ciebie martwiliśmy! W dodatku jeszcze ta walka... - Wzdycha kobieta.
- Walka? - Pytam szybko.
- Przecież Aaron już dawno próbował cię sprowadzić, a tymczasem skończył poturbowany przez jakiegoś pchlarza! W cale się nie zdziwię jeżeli to ten zdradziecki wilk go tak potraktował...
- Twoja matka ma rację, nigdzie się stąd nie ruszasz, Di. - Ostrzega stanowczo mój ojciec i ruchem głowy wskazuje na nakryty przez Omegi stół. - A teraz zjedzmy w spokoju kolację.
- Ale... - Wtrącam, jednakże znów czuję na sobie przenikliwy wzrok Aarona, który dobitnie daje mi do zrozumienia, że w tej walce jestem na straconej pozycji.
- Mój ojciec jutro odda mi władzę nad watahą. - Oznajmia brunet, prowadząc mnie w stronę stołu, na którym znajduje się pełno smacznie wyglądającego jedzenia. - Zaraz po tym zamierzam cię poślubić, Diana. Nie chcę słyszeć z twych ust odmowy, rozumiesz?
- Tak bez walki? Po prostu odda ci "koronę"? Dobre sobie, Aaron. - Warczę, odwracając się w jego kierunku.
- Ja już dawno ją sobie wywalczyłem, zresztą... Kto inny, niż nie ja nadawałby się do roli przywódcy?
- Każdy, kto ma serce, którego ty nie posiadasz. - Parskam, omiatając go pogardliwym spojrzeniem.
- Jeszcze się przekonasz jaki jestem dla ciebie łaskaw, niedługo sama będziesz mnie błagała żebym tylko cię nie zostawił na lodzie. Twoi rodzice chcą mi cię oddać bez względu na wszystko, dlatego nie zamierzam protestować, nawet jeżeli ty tego nie chcesz.
- Dlaczego wcześniej byłam taka ślepa?
- Po prostu nie chciałaś zobaczyć prawdziwości tego świata. Pogódź się z tym.
- Nigdy. - Patrzę na niego hardo i natychmiast odwracam się plecami do zmiennego.
~ Nigdy! Wrócimy do Lucasa, bez względu na wszystko.
~ Bez względu na wszystko.

Od Shadowx3Soul:

Niedługo ciąg dalszy! Pozdrawiam :)

The fate of wolvesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz