ROZDZIAŁ 14

2.5K 102 1
                                    


Diana
Ostatnio sporo się wydarzyło, a ja wciąż nie mogę przyjąć do siebie wiadomości, że Aaronowi zależy tylko i wyłącznie na władzy, którą odziedziczył po swoim ojcu. Oraz na mojej randze.
- Więc jak to się stało, że jesteś Betą? - Pyta mnie z uśmiechem Liv, wpatrując się we mnie z zaciekawieniem.
Jestem tu dopiero drugi dzień, a już zdążyłam oswoić się z otoczeniem.
Ponad to od godziny siedzę z białą wilczycą w jej domu, wraz z kubkiem na w pół wypitej herbaty, co jakiś czas śmiejąc się z jej opowieści. Naprawdę ją polubiłam.
- Moja rodzina od pokoleń dziedziczyła tą pozycję, w genach mamy predyspozycje do tak wysokiej rangi. No wiesz, urodziłam się z wrodzoną siłą, inteligencją oraz lojalnością. Jednak aby zachować ten status, każdy wilk co czwarte pokolenie musi wyjść za Alfę, w ten sposób mamy pewność, że nowonarodzony wilkołak będzie właśnie rangi Betą. Niestety jak widzisz padło na mnie, moja prababka poślubiła przywódcę zachodniej watahy, czyli przodka Aarona, o którym ci mówiłam. Teraz ja mam poślubić właśnie jego. - Wzdycham, tym samym kończąc swój monolog.
- Nie możesz za niego wyjść dziewczyno! - Unosi się Olivia, prawie strącając kubek ze stołu. - Po tym co ci zrobił nie zasługuje nawet na to, abyś pokazywała mu się na oczy.
Śmieję się, zupełnie pozbawiona entuzjazmu. Po chwili jednak poważnieję i biorę kubek w obie dłonie, co jakiś czas obracając go na różne strony.
- Nie, jeżeli tego nie zrobię wszystko szlag trafi. - Prycham ironizując. - Moja rodzina może się mnie nawet wyrzec, bo okryję ich hańbą.
- Przecież ten cały Alfa nie jest twoim przeznaczonym. - Mruczy dziewczyna, stukając palcami o blat stołu. - To przecież Lu...
Nie kończy, ponieważ drzwi do chaty gwałtownie się otwierają, a ja na chwilę wstrzymuję oddech na widok kogoś, kto właśnie wlepia we mnie swoje ciemne tęczówki.
- O rany, Lucas. - Mówię z niedowierzaniem, wpatrując się w znajomą twarz zmiennego.
Mężczyzna jedynie posyła w moim kierunku słaby uśmiech i zwraca się do Liv:
- Musimy porozmawiać. - Orzeka, nawet na mnie nie patrząc, ale nie komentuję tego w żaden sposób.
- Dobrze. - Zgadza się moja towarzyszka i wstaje z dotychczasowego miejsca. - Zaczekaj tu, za chwilę do ciebie wrócę.
Zwraca się do mnie, a następnie podchodzi do mojego mate.
- Miło cię w końcu tu zobaczyć Luke. - Dodaje białowłosa, kiedy oboje opuszczają jej dom.
Wzdycham niekontrolowanie i wstaję od stołu, zastanawaiając się co tak nagle skłoniło go do powrotu. Przecież sam powiedział, że jego dom jest w mieście.
Nie chcę snuć żadnych domysłów w tym kierunku, dlatego bez wahania kieruję się na zewnątrz. Wcześniej jednak poprawiam zielony sweter i czarne jeansowe spodnie, które podarowała mi Liv. Przynajmniej nie muszę chodzić w brudnej sukience, ale nie jestem też przyzwyczajona do noszenia takich ciuchów.
Kiedy rozglądam się za dwojką wilków, nigdzie nie mogę ich dostrzec. Wiem, że Olivia prosiła mnie, abym poczekała w jej domu, ale ja nie należę do tego typu osób, które grzecznie czekają na rozwój wydarzeń. Jestem wręcz pewna, że Lucas jest tu nie bez powodu i zamierzam dowiedzieć się, co jest tego przyczyną.
A skoro nawet nie zamierza się ze mną cywilizowanie przywitać, to widocznie nie znajduję się na liście domniemanych powodów jego odwiedzin w lesie.
Mimowolnie zaciskam wargi, skupiając się na wszystkim innym, byle tylko nie myśleć o tym, że ostatnie nasze spotkanie zwiastowało nie co inne postanowienia.
- Diano. - Słysząc znajomy, uprzejmy głos prawie natychmiast odwracam się w kierunku jego źródła. - Masz chwilę?
Za moimi plecami, jak z pod ziemi wyrasta sylwetka Nicholasa, lecz tym razem mogę zdecydowanie stwierdzić, że jest on o wiele przystojniejszy niż przypuszczałam feralnej nocy, gdy uciekłam od Aarona.
Dziwnym trafem przypomina mi jakiegoś księcia z bajki, który za towarzysza zwykle ma białego rumaka.
Szatynowe włosy opadają na jego ramiona i nawet nie trudził się, aby związać je w kucyk na karku. Po prostu pozwolił, aby wiatr sprawił mu artystyczny nieład.
Tym razem, zamiast czarnego t-shirta, który skutecznie pozwalał kamuflować się pod osłoną nocy, ma na siebie białą koszulę. Do tego świetnie komponują się ciemne spodnie z szelkami, które spoczywają na ramionach mężczyzny, tworząc przecięcie u dołu jego pleców. Co mnie zaskakuje najbardziej, pod szyją nie ma typowego dla facetów krawata, a czarną muchę. W dodatku w prawej ręce trzyma również czarny kapelusz, który jak mniemam założy na głowę zaraz po naszej wymianie zdań.
- Właściwie to tak, co to za okazja, że tak się wystroiłeś? - Pytam wciąż zdumiona, ale posyłam mu lekki uśmiech podziwu.
- Zaręczyny siostry mojej mate, chciała, abym pojechał z nią do miasta. To będzie pierwszy raz kiedy opuszczę mój rodzinny dom. - Uśmiecha się trochę zmieszany tą sytuacją, przez co widzę jak na jego policzkach pojawiają się lekkie rumieńce.
- No paczcie, ty to masz szczęście Nicholas. - Kręcę głową śmiejąc się cicho.
- Widzę, że humor dopisuje. - Stwierdza i rozgląda się wokół. - Nie ma z tobą Liv? Właściwie chciałem się jej zapytać czy nie pomogłaby mi wybrać prezentu na tą okazję.
- Nie, nie ma jej tu. Jest z Lucasem. - Mówię z lekkim grymasem, a wówczas zauważam szok na twarzy Niko.
- Co takiego? Alfa tu jest? - Dopytuje zdziwiony i znów omiata wzrokiem okolicę, ale prócz kilku starszych wilczyc, siedzących nieopodal oraz dwójki wilczków bawiących się w berka nie widać żywej duszy.
Wzdycham cicho, a moje ręce opadają swobodnie wzdłóż ciała.
- Czasami mam wrażenie, że gdzie bym się nie udała, on zawsze będzie gdzieś w pobliżu. - Przyznaję cicho i odwracam wzrok, aby uniknąć pytającego wzroku Nicholasa.
Nim jednak mężczyzna zdążą coś wypowiedzieć, ktoś go w tym uprzedza kładąc mu stanowczo rękę na lewym ramieniu.
- A więc tutaj podziewa się przyczyna naszych problemów z wyganymi wilkami. - Śmieje się chłopak, którego wogóle nie kojarzę.
Ma jasne włosy, związane na czubku głowy, mocno zarysowaną szczękę i przenikliwe, niebieskie oczy. Świdruje mnie nieufnym spojrzeniem od góry do dołu, co jakiś czas zaciskając szczękę w zamyśleniu. W dodatku jest postury Lucasa. Oczywistym jest, że to Beta.
- My się chyba nie znamy? - Bardziej stwierdzam niż pytam, ale to już kwestia sporna. Moja twarz jasno daje do zrozumienia, że zupełnie nie wiem na jakim podłożu stoję i do czego nawiązał obcy mi wilk. Jakie problemy? Wygnańcy?
- Jeffrey, dałbyś już sobie spokój. Ostatnia walka chyba za mocno dała ci w kość, skoro tak bardzo uczepiłeś się tej biednej dziewczyny. - Odpowiada mu Niko, wciąż patrząc na mnie z wyraźnym uśmiechem na ustach.
A więc to jest Jeffrey, o którym mówił Lucas. To do jego powrotu do zdrowia się przyczyniłam. Więc dlaczego teraz patrzy na mnie z kpiną w morskich tęczówkach. Tak, jakby miał mi coś za złe.
- Właśnie, o co ci chodzi? - Warczę, mając już dość jego tajemniczego spojrzenia. - Gdyby nie ja, zapewne leżałbyś już martwy.
Moja cierpliwość diametralnie uległa zmianie, a ja zaczynam w porę pojmować, że Jeff nie przyszedł by mi podziękować, a po to by ze mnie zakpić.
Tylko co ja do cholery mu takiego zrobiłam?
- Zważaj na słowa wilczku. - Niebezpieczny pomruk opuszcza usta blondyna, przez co moje brwi natychmiast ściągają się bliżej lini oczu.
- Jeff uspokój się. - Wtrąca się szatyn, również nie pojmując zachowania swojego towarzysza.
- Nie. - Zaprzeczam, tym samym zwracając na siebie uwagę obu wilków. - Niech powie co mu w duszy gra.
Odwarkuję, krzyżując ręce na piersi. Kątem oka widzę jednak sceptyczne spojrzenie Nicholasa, który - zdążyłam zauważyć w zwyczaju ma nie wtrącanie się w czyjeś dyskusje chyba, że wymaga tego sytuacja.
- Oboje wiemy co łączy ciebie i Lucasa. - Orzeka Jeff, rozglądając się tak, jakby jego przyjaciel miał w każdej chwili się tutaj pojawić. - A skoro ty zadajesz się z Alfą innej watachy, to tym samym sprowadzasz na naszą sforę nie małe niebezpieczeństwo ślicznotko. Nie powinno cię tutaj być.
- A więc o to ci chodzi. Przeszkadza ci moja obecność tutaj, ale spokojnie, jeszcze dzisiaj się stąd wynoszę. - Mówię stanowczo i wwiercam w Jeffreya morderczy wzrok. - I tak dla twojej wiadomości Jeff, Lucas nic dla mnie nie znaczy. Pomogłam mu tylko dlatego, że zrobiło mi się go szkoda, kiedy tak zamartwiał się o twoje domniemane zdrowie. A skoro nawet nie potrafisz okazać słów wdzięczności to lepiej nie wchodź mi więcej w drogę.
Unoszę się, niemal dotykając jego klatki piersiowej swoim zadartym nosem i wbijam w niego ostre spojrzenie. Jeffrey jednak nic sobie z tego nie robi, tylko uśmiecha się zwycięsko, patrząc gdzieś w punkt za nami.
Jednak mi nie jest do śmiechu, ja dosłownie zamieram w miejscu, kiedy wyczuwam JEGO obecność.
Intensywny zapach ściętego jesionu ponownie działa na mnie odurzająco, ale staram się odrzucić wszystkie myśli, które skupiają się tylko na tej przyjemnej dla moich wilczych zmysłów woni. To tylko sprawa więzi, nic więcej.
- Ach tak. - Jego niski baryton rozchodzi się chyba w każdym zakątku okolicy w jakiej się obecnie znajdujemy, a mnie przechodzi niekontrolowany dreszcz. - Diano, kogo ty chcesz oszukać?
Śmieje się gardłowo mężczyzna, ale ja znam ten sposób wyrażania skrywanych głęboko emocji. Zawód w jego oczach jest aż nad to widoczny.
Mimowolnie ocieram ramiona dłońmi, próbując pozbyć się gęsiej skórki. Jednak nie spuszczam wzroku. Nie poddam się jego czujnemu spojrzeniu, skierowanemu w moim kierunku.
- Lucas. - Mówię cicho, wpatrując się w ciemne tęczówki wilkołaka.
Zdążam również zauważyć, że Olivia posyła mi smutne spojrzenie, a następnie bierze Nicholasa pod ramię, tym samym zostawiając nas samych. Czyli słyszeli.
Jeffrey jednak tylko kręci głową, widocznie mając dość scen i usuwa się na bok, podczas gdy ja i Alfa zostajemy sam na sam, wciąż tocząc walkę na spojrzenia.
Ku mojemu zdziwieniu wilkołak odpuszcza i wzdycha cicho, a jego ramiona opadają bezradnie.
- Myślałem, że mogę ci ufać Diano. Pomyliłem się. - Głos Lucasa jest tak przepełniony niezrozumieniem, że nawet ja sama się temu dziwię.
- Ja... - Chce się obronić, ale on skutecznie ucisza mnie, kierując w moją stronę kolejną salwę słów.
- Myślałem, że nawiązaliśmy jakieś porozumienie. Ale ty jak ostatni tchórz wolałaś zwrócić się przeciwko mnie, tylko dlatego, że ktoś powiedział o tobie źle. - Luke podchodzi do mnie wolnym krokiem, kiedy ja nie mogę nawet poruszyć palcami u nóg.
- To nie tak, nie...
- Dość. - Warknął głośno, ale na tyle skutecznie by po raz kolejny mnie uciszyć. - Broniłem cię przed słowami Jeffreya, za każdym razem stawiałem w dobrym świetle. Samo to, że to tobie zawdzięcza powrót do zdrowia powinno do niego dotrzeć. Ale ty zamiast potwierdzić to, na co sama zapracowałaś w moich oczach, postanowiłaś wszystkiemu zaprzeczyć. Nic nas nie łączy? A to ciekawe. Ciekawe dlaczego zawsze kiedy jestem w pobliżu reagujesz dokładnie tak samo, jak ja reaguję na ciebie. Jestem twoim przeznaczonym i nic tego nie zmieni, jeżeli chcesz usunę się z twojego życia, będziesz mogła w spokoju wyjść za kogo tylko chcesz, ale proszę cię tylko o jedno. Nie zaprzeczaj temu, że jesteś związana ze mną.
Kiedy niespodziewanie dotknął mojego policzka, a zrobił to tak delikatnie, że na chwilę przymknęłam oczy, moje usta na powrót wykrzywił lekki grymas. Lecz tym razem był to grymas skruchy.
On ma rację, nie powinnam była mówić tego wszystkiego. Nie podczas gdy mi zaufał. Teraz już sama nie wiem co mam zrobić.
"A może jednak wiem".
- Przepraszam. - Mówię cicho i odsuwam się od Lucasa.
Po czym odwracam się i przemieniając na oczach mężczyzny, w swojej wilczej postaci biegnę w głąb lasu.
Lepiej dla wszystkich, jeżeli więcej się tutaj nie pojawię. I lepiej dla Lucasa. Zawiodłam go. Zawiodłam siebie.
~ To było bardzo nierozsądne, rozgniewałaś go.
Oznajmia moja wilczyca, ale ja nie mam siły nawet skwitować swojego zachowania. Po prostu biegnę przed siebie, a w oddali słyszę ostatnie słowa Lucasa oraz jego Bety.
- Zadowolony? Jutro rano wyjeżdżam. - Gniewny głos mojego przeznaczonego dociera do mnie jak kubeł zimnej wody, ale nie zatrzymuję się.
- Musiałem to zrobić, gdyby się nie wkurzyła znów zacząłbyś się nią aż nad to interesować Luke. - Te słowa zaś padają z ust Jeffreya.
- To nie jej wina. Lepiej dla wszystkich, jeżeli opuszczę to miejsce raz na zawsze. Pogubiłem się i teraz muszę zapłacić za swoje błędy. A wy w końcu zaznacie spokoju.
Następnie zapada upragniona cisza, a ja mogę zebrać myśli i obmyśleć plan działania.
W końcu czeka mnie ponowne spotkanie z Aaronem.

Od Shadowx3Soul:

Brak weny jest jak natrętna mucha, której nie da się odpędzić bez odpowiedniego sprzętu. Czy ktoś ma przy sobie klepkę?

The fate of wolvesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz