Lucas
Na chwiejnych nogach otwieram drzwi do willi, niemalże wpadając do środka domu. Klnę niedbale, gdy z impetem roztrzaskuję jeden z wazonów stojących na szafce w przedpokoju.
- Kurwa mać. - Mówię siarczyście, kiedy widzę cały ten bajzel na podłodze, który sam stworzyłem.
Nie dość, że musiałem wracać do miasta piechotą to jeszcze te cholerne zawroty głowy.
Patrzę z wyrzutem na roślinę, która przypomina niebieską różę z kolcami, tylko o wiele większą. Mrużę niebezpiecznie oczy.
- Obyś był coś wart chwaście. - Warczę, gdy w tym samym momencie przede mną wyłania się zgarbiona sylwetka Leona.
- Paniczu Luke. - Mężczyzna patrzy na mnie zmartwiony, ale gestem ręki pokazuję, że nic mi nie jest. Chodź ile w tym prawdy, wiem tylko ja.
- Leo, Angelina jest tutaj? - Pytam krzywiąc się, oni, ludzie nic nie czują, ale ja jestem wilkiem. Woń tej rośliny może być dla mnie bardzo szkodliwa. I właśnie mam okazję się o tym przekonać na własnej skórze.
- Tak, utrzymuje Jeffa przy życiu od samego rana. Właściwie co takiego się wydarzyło, że wraca panicz tak późno w nocy?
- To długa historia. - Wzdycham i szybkim krokiem kieruję się do pokoju, gdzie znajduje się mój Beta.
Przystaję na moment i wzdycham ciężko, bezwładnie opadając na lewą stronę framugi.
- Lucas, jesteś wreszcie. - Jak przez mgłę słyszę zmartwiony głos doktor Foster.
Czuję jej chłodne ręce na mojej szyi i głowie, ale nie mam siły nawet wydusić z siebie słowa.
- Nie czuję się najlepiej. - Mówię ochryple i jeszcze bardziej nacieram na wierzchnię drzwi pokoju. Muszę tu być, muszę wiedzieć czy mój przyjaciel wyzdrowieje.
- Właśnie widzę, twoja temperatura jest nienaturalnie wysoka jak na wilkołaka, u których czterdzieści stopni wzwyż nie robi różnicy... - Angelina wzdycha z frustracją. - Po co ja ci w ogóle kazałam iść po to zielsko, mogłam się domyśleć, że jego specyficzna woń może cię otumanić. To cud, że w ogóle zdążyłeś tutaj dotrzeć.
- Rób co trzeba. - Warczę niedbale, łapiąc się prawą dłonią za głowę.
Kobieta odskakuje ode mnie, jednocześnie dając mi znać, że mam odpocząć. Z dala od woni kwiatu. Jednak ja uparcie stoję w miejscu, wpatrując się w poczynania panny Foster.
Angelina szybko zabiera ode mnie błękitną roślinę i rozciera specyfik we wcześniej przygotowanym wrzątku. Dopiero teraz widzę, że z powstałego płynu, który ma bardzo ładny, niebieski kolor zrobiła herbatę. Marszczę brwi w niezrozumieniu.
- Przez kilka lat studiowałam zielarstwo, a myślałeś, że skąd znam się na tak rzadkich kwiatach Luke? - Kobieta prycha cicho i podchodzi do leżącego nieopodal, wciąż nieprzytomnego chłopaka.
W skupieniu patrzę uważnie, jak Angelina powoli podaje wywar Jeffreyowi, który ponoć zaczął odczuwać bodźce z zewnątrz, ale jego umysł wciąż pozostał uśpiony. Czerwone ślady na jego szyi powoli znikają, ale to naturalne dla wilkołaków.
Machinalnie oddycham z ulgą, jeżeli to mu pomoże będę miał nie mały dług do spłaty. W dodatku u człowieka.
- Paniczu Luke, może zechce panicz odpocząć? - Pyta mnie zmartwiony moją postawą Leo.
Oglądam się za siebie, aby spojrzeć w jego oczy, ale widzę w nich jedynie ojcowską troskę.
- Leon ma rację, ta podróż była dla ciebie wyczerpująca. Rano wszyscy się dowiemy czy Jeffrey odzyska przytomność. Na razie idź się porządnie wyspać, jesteś młody i sen dobrze ci zrobi. Ja muszę już wracać do siebie, w razie czego Leo do mnie zadzwoni.
Jasnowłosa wychodzi z pokoju, ale zatrzymuje się jeszcze na moment, patrząc na mnie niepewnie.
- Gdyby Jeffrey odzyskał przytomność proszę, nie stresuj go za bardzo. - Mówi na odchodne i dopiero teraz w milczeniu opuszcza moją willę.
Wzdycham cicho, poraz ostatni omiatając spojrzeniem przytulne wnętrze. Następnie wolnym krokiem omijam Leona i udaję się do swojej sypialni. Głowa boli mnie nie milosiernie, może faktycznie sen to najlepsze rozwiązanie w moim przypadku.
~ Śpij dobrze Luke.
Słyszę zatroskany głos mojego wilka. Kładąc się na miękkie łóżko już nawet nie mam sił odpowiedzieć. Tylko nie mogę pojąć dlaczego ostatnio wszyscy się tak o mnie martwią. Nawet ten pchlarz w mojej głowie.
Po chwili jednak odpływam w objęcia Morfeusza, pozwalając by sen pochłąnął mnie całkowicie.
Nie jestem w stanie powiedzieć, która jest godzina, ale rozbawiony głos Leo dosadnie daje mi do zrozumienia, że świt już dawno za mną.
Biorę większy haust powietrza do płóc i podnoszę się na przedramionach, dopiero teraz zauważając, że leżałem na brzuchu.
- Paniczu Luke, mam nadzieję, że jest panicz w pełni sił. - Mówi spokojnie Leo, ale ja przecieram zaspane oczy jeszcze nie do końca wiedząc jak odebrać słowa mężczyzny.
- Co? - Mrużę powieki, kiedy jasne promienie słońca jakimś cudem przedostają się do moich oczu, a z moich ust pada cichy jęk kiedy czuję jeszcze obolałe od wczorajszej walki mięśnie.
- Trzeba odwieźć panicza Jeffreya do domu. Przecież najlepiej zdrowieje się w objęciach matki natury, czyż nie?
Gwałtownie nieruchomieję na samo imię mojego Bety, w jednej sekundzie przypominając sobie o ciężkiej nocy, zawrotach głowy i tym, że połowa rzeczy zaczyna do mnie docierać dopiero w tej chwili.
- Jasna cholera. - Rozszerzam źrenice i zrywam się z pościeli, prawie w biegu mijając zaskoczonego moim zachowaniem Leona.
Gdy wpadam jak burza do pokoju po drugiej stronie korytarza, moja klatka piersiowa z impetem spotyka się z kimś, na kogo właśnie miałem okazję wpaść. Z hukiem uderzamy o podłogę pod nami, a ja patrzę w niebieskie tęczówki Jeffa, który lustruje mnie rozbawionym spojrzeniem. Jego burza jasnych włosów rozwalona jest we wszystkich możliwych kierunkach, przez co wygląda jeszcze młodziej.
Mój oddech jest przyspieszony, a serce o mało nie wyskakuje z mojej piersi. Nie mogę powstrzymać szerokiego uśmiechu, jaki właśnie wpłynął na moje usta.
- Lucas, miło cię znowu widzieć. W dodatku całego. - Śmieje się Jeff, zrzucając mnie z siebie, przez co teraz oboje leżymy obok siebie, oddychając z ulgą.
- Jeff, ty draniu... - mówię głośno tępo wpatrując się w sufit nad nami. - Zrób mi tak jeszcze raz, a własnoręcznie poślę cię na tamten świat.
- Sporo mnie ominęło? - Pyta Jeffrey, podnosząc się do pionu, co robię i ja podając mu dłoń.
Jednak on przyciąga mnie do siebie i ściska tak mocno, że przez chwilę brak mi tchu.
- Oj sporo stary, nawet nie wiesz jak dużo. - Śmieję się, czochrając go po blond włosach i krzyżuję ręce na piersi przyglądając się mu.
Jeffrey zdążył stracić na wadze podczas kiedy był nieprzytomny, co widać gołym okiem. Jego cera stała się bledsza, ale szczery uśmiech ani na moment nie zniknął z jego twarzy.
- Myślałem, że już cię więcej nie zobaczę. Że... - Jeff nerwowo przełyka ślinę, ale posyłam mu uspokające spojrzenie.
- Każdy może spróbować mi się postawić, ale to wiąże się z konsekwencjami.
- Zbyt dobrze cię znam Luke, kogo tym razem pozbawiłeś okazji zabicia cię? - Jeffrey kręci głową przywracając zadowolony uśmiech.
- Dwóch braci z banicji. Można powiedzieć, że zadarli z niewłaściwymi wilkami.
- Chciałeś powiedzieć wilkiem. - Poprawia mnie Jeff, ale nie zgadzam się z nim.
- Była ze mną dziewczyna z baru. - Kwituję, uśmiechając się na samą myśl o odważnej wilczycy.
- Diana jak mnie mam. Przecież... - Urywa Jeff, ponieważ wzdycham przeciągle.
- Tak wiem, że kazałeś mi się trzymać od niej z daleka, ale to właśnie dzięki niej zawdzięczasz swoje życie Jeffrey. Wiesz co ja przeszedłem, żeby zdobyć dla ciebie lekarstwo? - Prycham zabawnie, co chłopak kwituje współczującym uśmiechem.
- Dałeś się wciągnąć w jej sidła Luke, a ja nie zamierzam ratować ci więcej dupy. - Mówi stanowczo blondyn, ale kąciki jego ust drgają w rozbawieniu.
- Wyglądasz jak nowonarodzony Jeff, jestem pewien, że nawet sama śmierć bałaby się spojrzeć w twoje oczy.
- Prawdę mówiąc byłeś szybszy od niej, jedyne na co może teraz patrzeć to to, jak nadrabiamy stracony czas.
Kręcę głową w niedowierzaniu.
- Musisz odpocząć Jeff. - Przypominam mu, ale on macha lekceważąco ręką.
- Czuję się świetnie, wracajmy do domu. - Mówi pewny swoich słów i wychodzi na przód, oglądając się za mną.
- Do domu. - Powtarzam po nim.
- Musisz dotrzymać mi towarzystwa czy tego chcesz czy nie, przecież sam nie znam miasta tak dobrze jak ty. - Wzdycha Jeffrey, doskonale rozumiejąc moją aluzję.
Mój dom jest tutaj, nie w lesie. Ale, przecież obiecałem Dianie, że się jeszcze spotkamy.
Jednak z drugiej strony, może to lepiej dla niej, jeżeli więcej nie postawię swojej stopy w jej życiu. Przecież wkrótce wychodzi za tego Alfę. Po co jej ja?
~ Luke, nawet tak nie myśl!
Warczy mój wilk, ale ignoruję go, wzrokiem powracając do niebieskich tęczówek przyjaciela.
- Muszę odreagować. - Kwituję i wyprzedzam chłopaka.
- Rób jak chcesz Luke, ale najpierw pokaż mi jak opuścić to cholerne miejsce. Zbyt długo tutaj jestem i brakuje mi świeżego powietrza.
- Dobrze, tylko wezmę kluczyki. - Prawie natychmiast orientuję się, że przecież mój Aston Martin wylądował w rowie, podczas pamiętnego spotkania z wilkami. - Kurwa.
- Poprowadzisz mój. - Śmieje się Jeff, rzucając w moją stronę pęk kluczy do jego terenowego potwora.
No tak, mój wóz był przystosowany do jazdy po mieście, a Jeffa po lesie.
- Lepiej już chodźmy. - Warczę cicho i udaję się w stronę drzwi.
Jeff w mgnieniu oka zmienia ciuchy na bardziej prowizoryczne, gdy w tym czasie ja poprawiam okulary przeciwsłoneczne na nosie.
Wcześniej jednak mijam się z zaniepokojonym głosem Leo.
- Tak bez śniadania? Paniczu Luke.
- Nie jestem głodny Leo. Ach, miałem powiedzieć ci to wcześniej, weź sobie urlop Leonie, tak długo jak potrzebujesz. Możesz iść do domu. - Uśmiecham się lekko.
- Lucas, dasz sobie radę sam? - Pyta zaskoczony mężczyzna.
- Nie martw się Leo, zresztą do wieczora będę na mieście. Tylko byś się nudził.
Gdy Jeffrey czeka na mnie przy drzwiach, ja posyłam przyjacielowi ostatni szczery uśmiech i wychodzę wraz z Betą z domu.
- Do zobaczenia paniczu. - Mówi za mną Leo po czym zamyka za nami drzwi.
Biorę większy haust powietrza do płuc i rozglądam się w poszukiwaniu samochodu Jeffreya. Gdy tylko udaje mi się go namierzyć, wraz z chłopakiem zajmujemy swoje miejsca.
Niestety przez osłabienie Jeffa, to ja muszę prowadzić. Puszczam mu oczko i włączam radio, odpalając przy tym silnik terenówki. Następnie wyjeżdżam z podjazdu kierując się w stronę lasu. Skąd całkiem niedawno wróciłem.
- Dalej trafisz sam, ja wracam do miasta. - Mówię, gdy dojeżdżamy na obrzeża Nowego Jorku.
- Poradzisz sobie Luke? - Pyta Jeff, gdy wysiadam z samochodu.
- Nie bądź jak Leo przyjacielu, znasz mnie. - Uśmiecham się szeroko i macham mu na odchodne, następnie zmuszam wilka do przemiany i w biegu pokonuję drogę do centrum miasta.
Błąkając się po zatłoczonych ulicach mimowolnie lustruję twarze mijanych osób. A każda kobieta o ciemnych włosach przypomina mi Dianę, chodź za wszelką cenę staram się o niej nie myśleć.
Z natłoku myśli wyrywa mnie przychodzący SMS, który odczytuję natychmiast po wyciągnięciu telefonu z kieszeni.
Cassandra: Misiaczku, masz ochotę trochę się zabawić? Będę o szóstej w klubie "Party roads". Mam nadzieję, że jednak się zjawisz <3
Przewracam oczami, mając już zignorować wiadomość, ale coś mnie przed tym powstrzymuje. Może faktycznie powinienem jakoś odreagować.
Zagryzam wnętrze lewego policzka w skupieniu i po chwili namysłu postanawiam odpisać.
Do Cassandra: Przyjdę.
Chowam urządzenie, wcześniej jednak upewniając się która godzina. Mam jeszcze trochę czasu, więc swobodnym krokiem ruszam w kierunku najbliższej restauracji. Najpierw coś zjem, a później odwiedzę nachalną dziewczynę.
Dwie godziny później stoję przed wejściem do umówionego klubu. Jest on nieco większy od baru, w którym ostatnio byłem z Jeffreyem, ale nie ma tak rzucającego się w oczy szyldu.
Bez namysłu ruszam w kierunku krótkiej kolejki, a stojący tam ochroniarz odrazu mnie rozpoznaje. Nic dziwnego, że Cassie wybrała ten klub, kiedyś zabawiałem się tutaj z wieloma dziewczynami. Właściwie to tu zacząłem swoją przygodę z alkoholem. Powinienem unikać tego miejsca jak ognia, ale nie czuję nic po za towarzyszącą mi obojętnością.
Mężczyzna gestem ręki przywołuje mnie do siebie, a ja zdjemuję okulary chcąc mu się lepiej przyjrzeć. Krzyżuję jednak ręce na piersi.
- Witaj Lucas, dawno cię tu nie widziałem. - Stwierdza zdziwiony, ale posyła mi szeroki uśmiech.
- Bryan, ciebie również miło zobaczyć. - Odwzajemniam cierpki uśmiech i rozluźniam napięte mięśnie.
- Wchodź proszę. - Mówi szybko i przepuszcza mnie przed innymi czekającymi w kolejce.
Za sobą słyszę kilka niemiłych epitetów, ale puszczam je mimo uszu.
- Lucas, tutaj! - Rozglądam się za właścicielem tych słów, aż wreszcie mój wzrok natrafia na dziewczynę o ciemnych włosach.
Cassandra.
Brunetka mierzy mnie przelotnym spojrzeniem, a jej dwie towarzyszki praktycznie nie odrywają wzroku od mojej osoby. Przewracam na to oczami i podchodzę do rozbawionej trójki.
- Więc to jest ten twój przystojny chłoptaś. - Odzywa się jedna z dziewczyn, z tego co udaje mi się dostrzec ma kręcone, jasne włosy i usta pociągnięte mocno czerwonym odcieniem szminki.
- Głupia, przecież widać to gołym okiem. Dobra Cassie to my idziemy po te drinki, a wy się bawcie. - Chichocze druga i obie odchodzą w dobrym humorze, jeszcze szeptając coś między sobą.
Nie uszło mojej uwadze to, że wszystkie trzy mają na sobie bardzo krótkie sukienki, w dodatku z dużym dekoltem.
Przełykam szybko ślinę, aby odpędzić od siebie wszystkie niechciane myśli i patrzę w piwne tęczówki Cassandry, która podchodzi do mnie wolnym krokiem, przy okazji stukając swoimi szpilkami w klubowy podest.
- Cassandra... - Mówię ostrzegawczo, kiedy dziewczyna wędruje swoimi paznokciami wzdłóż mojego torsu, który opina jedynie biała koszulka.
- Oj Lucas, Lucas... Jesteś zbyt spięty, ale nie martw się pomogę ci się rozluźnić. - Szepce mi do ucha, po czym odciąga mnie na bok.
Moje dłonie lądują na jej szczupłej talii, przyciągając ją bliżej siebie.
W tle słychać śmiechy ludzi i dudnienie puszczanej przez DJ muzyki. Jednak nikt nie zwraca zbytniej uwagi na parę na uboczu.
Warczę mimowolnie, kiedy dłoń brunetki spoczywa po chwili na moim kroczu, po czym bez namysłu wpijam się w jej ponętne usta, ściskając ją przy tym za krągły tyłek.
~ Lucas. Lucas!
Gdzieś w oddali słyszę głos mojego wilka, ale wijące się pod moim dotykiem ciało Cassie wystarczająco odpędza go od moich myśli.
Nie żałuję tego co robię, jeżeli już do końca życia mam być sam, bez tej jedynej, to przynajmniej spędzę ten czas jak najlepiej.Od Shadowx3Soul:
Oj Lucas, Lucas😬 Diana cierpi, a ciebie zainteresowała taka diablica! Ale... Jeffrey wróciłeś do nas i obyś szybko nas nie opuścił😅
Do następnego rozdziału❤️
CZYTASZ
The fate of wolves
WerewolfLucas to następca i jedyny syn potężnego Alfy. Nigdy nie chciał przejąć watachy ojca, nigdy też nie wierzył w przeznaczenie. Aby uniknąć odpowiedzialności opuścił swoje stado, przeprowadzając się do Nowego Jorku. Przez te wszystkie lata żył wśród lu...