ROZDZIAŁ 1

12.9K 258 17
                                    


LUCAS
Wojna, krew, wilki... różowa małpa na motocyklu. Zaraz co? Cholera, kolejny powalony sen. Nie Lucas, masz swoje życie, w miarę znośną pracę i nie musisz więcej wracać do tego. Szlag.
- Paniczu, jest już po dziewiątej. - Odzywa się czyjś głos, gdzieś z otchłani mojego umysłu.
Gdyby tylko chciało mi się wysilać i otworzyć oczy. A może jednak.
- Leon, zaraz wstanę. - Mówię z czystą irytacją w głosie, dzisiaj wszystko wydaje mi się takie bez sensu. Nawet zaspanie do pracy.
- To samo mówił panicz dwie godziny temu. - Wzdycha mężczyzna, mógłbym przysiąc, że kiwa głową ze zrezygnowaniem.
- Możliwe.
- Czy przybycie pańskiego Bety wpłynęłoby na to, aby w końcu ruszył panicz swoje cztery litery i zszedł na śniadanie? - Leon unosi jedną brew ku górze, dostrzegam to, ponieważ na samo wspomnienie mojego przyjaciela moja głowa natychmiast odwraca się pod nienaturalnym kątem.
- Co Jeffrey robi u mnie w domu o tej porze? - Wręcz warczę wkurzony i natychmiast wstaję z miękkiej pościeli.
- Zapewne przyszedł przeprosić.
- Zaraz to ja będę miał okazję przepraszać jak mu w końcu obije tą facjatę. - Przewracam oczami i wymijam starszego mężczyznę, po czym kieruję się w stronę kuchni.
Już stając w progu widzę uśmiechającego się do siebie Jeffreya, który zapewne znalazł jakiegoś nie śmiesznego mema i teraz dzieli się nim ze światem, który ogranicza się do wszystkich znajomych na Messengerze.
- Beszcześcisz mi blat ty nie wychowany dupku. - Próbuje brzmieć groźnie, ale niebieskooki blondyn jedynie co to posyła mi spojrzenie typu "Nic lepszego nie wymyśliłeś?" po czym wraca do swojego poprzedniego zajęcia.
- Musisz mi wybaczyć wczorajszą akcję. - W końcu oderwał się od ekranu telefonu i teraz patrzy na mnie z głupkowatą miną.
- Przez ciebie kretynie dwie sztuki przeleciały mi przed nosem, o tak... - Staję przed nim i pstrykam mu palcami przed twarzą na co chłopak jedynie wywraca oczami rozbawiony.
- Widocznie nie były ciebie godne panie i władco. - Śmieje się Jeff.
- A ciebie niby tak? - Podnoszę jedną brew do góry i patrzę na przyjaciela wyczekująco. Ten tylko prycha cicho i wraca wzrokiem do przeglądania Instagrama.
Podchodzę do lodówki, a swój wzrok kieruję na to, co za chwilę wyląduje w moim brzuchu. A mianowicie stek i kilkanaście jaj. Uroki bycia wilkołakiem.
- Nie idziesz dzisiaj do pracy? - Słyszę za sobą głos mojego Bety.
- Nie. I tak jestem już spóźniony ponad dwie godziny, więc prędzej mój szef wyłysieje niż zjawię się na czas w firmie. - Uśmiecham się pod nosem sam do siebie wspominając starego zrzędę.
- Jak chcesz, ale i tak zabieram cię dzisiaj do baru.
Odwracam się w jego stronę i przyglądam mu się uważnie, jak zwykle ma na sobie zwykły, szary t-shirt z logiem jakiegoś znanego zespołu i czarne jeansy z przetarciami. Wywracam oczami i biorę się za krojenie surowego mięsa.
- A ty nie powinieneś być teraz w watasze mojego ojca? - Prycham skupiając całą swoją uwagę na obecnie wykonywanej czynności. Zawsze byłem skłonny do precyzji, niezależnie czy było to zabijanie, czy najzwyklejsze w świecie przygotowywanie posiłku.
- Nie, Nicolas został żeby patrolować wschodnią część przełęczy. Za to ty siedzisz sobie w ogromnej willi, w dodatku w centrum Nowego Jorku.
- W tej chwili robisz dokładnie to samo. - Uśmiecham się z nutą ironi.
- Ale w porównaniu do ciebie, po wczorajszych wydarzeniach leciałem jak głupi kundel na złamanie karku, żeby zastąpić Nicolasa podczas nocnej zmiany. Kiedy w tym samym czasie ty sobie smacznie spałeś.
- Przesadzasz, jesteś wilkołakiem. W dodatku żadne zadanie nigdy cię nie przerastało, po za tym, że musisz znosić mnie. - Kręcę głową z politowaniem zerkając na przyjaciela.
- Od ciebie chyba nie da się uwolnić, już widzę jak będziesz mnie nawiedzał na tamtym świecie. - Śmieje się Jeff i macha mi telefonem przed twarzą. - Patrz jaką sztukę wyczaiłem!
Rozbawiony zachowaniem chłopaka zerkam na zdjęcie jakiejś przypadkowej influencerki i przewracam oczami. Nigdy żadna dziewczyna jeszcze nie sprawiła, że poczułem coś więcej niż tylko czyste pożądanie. Tym razem nawet nie zamierzałem dociekać kim jest brunetka o krągłych kształtach, paradująca w bikini na nowojorskiej plaży.
- Dzwoniłeś do Cassandry? - Pyta nagle blondyn, przez co krzywię się na samo wspomnienie tej dziewczyny.
- Może jeszcze mam jej wleźć do łóżka? - Patrzę na Jeffreya z widocznym sarkazmem na wykrzywionych w uśmiechu ustach.
- Nie, ale przynajmniej mógłbyś powiedzieć tej lali, żeby wreszcie się od ciebie odwaliła. Stary, dzwoniła do mnie chyba z tysiąc razy wypytując o swojego, czekaj jak ona to ujęła... No tak, już mam. Swojego misiaczka.
- Ciekawe skąd ona wogóle miała twój numer telefonu. - Parskam rozbawiony.
- A bo ja wiem! - Jeff wypuszcza powietrze sfrustrowany. - Ta diablica jest nieprzewidywalna.
- Jest tylko człowiekiem, jak zadzwoni ponownie powiedz, że jej misiaczek znalazł sobie lepszą sztukę.
- To, że zgodziłem się żeby nadzorować wszystko za co postanowisz się wziąć jeszcze nie oznacza, że mam spławiać każdą laskę, która się ciebie uczepi.
Odpycham się od blatu i podchodzę do przestronnego okna skąd rolega się widok na zatłoczone o tej porze miasto. Wzdycham cicho i odwracam się w stronę wilkołaka.
- Nie moja wina, że jestem zmiennym.
- Lucas, mieszkasz wśród ludzi. Tutaj zawsze będziesz się wyróżniał. Kiedy ty ostatnio wogóle się przemieniałeś? Twój wilk pewnie dostał przez to szajby. - Mruczy Jeff oceniając mnie od góry do dołu.
- Nie rozumiesz, już od dawna nie słyszę swojego wilczego ja. - Warczę gniewnie kiedy przyjaciel mierzy mnie wyrzutnym spojrzeniem. - Odszedł tak samo jak dawny Luke, teraz jestem szczęśliwy.
Wzdycham sfrustrowany, a mój wzrok natrafia na stojącego w progu Leona. On jako jedyny wie o mojej tajemnicy, chociaż jest tylko zwykłym człowiekiem. I nie przeszkadza mu to kim jestem. Nigdy nie przeszkadzało. Jednak w jego oczach dostrzegłem politowanie.
- Przestań wreszcie się okłamywać. - Zaczyna Jeff chodząc nerwowo po kuchni. - Nawet nie znalazłeś bratniej duszy, to nie jest prawdziwe szczęście.
- Wiem przyjacielu, ale ja nie szukam panny. Skoro do tej pory, a mam dwadzieścia pięć lat, nie pojawiła się ona na mojej drodze, to widocznie nawet księżyc stwierdził, że nie zasługuję na przeznaczenie.
- Przestań Luke, gdzie jest ten wielki i zły Alfa, którego poznałem pięć lat temu? Nie upodabniaj się do tych marnych ludzi. - Jeffrej patrzy przepraszająco na Leona. - Wybacz Leo. Lucas jesteśmy wilkołakami, musisz w końcu zrozumieć, że nie zmienisz swojej natury. Zawsze będziesz budził postrach, dlatego twoje miejsce jest w lesie, a nie w centrum miasta do cholery!
- Gadasz jak mój ojciec. - Mruczę zniecierpliwiony, a kiedy odzywa się piekarnik szybko wyciągam ze środka przygotowany wcześniej stek i nakładam sobie porcję na talerz.
- Jak chcesz, przyjdę po ciebie o osiemnastej. Muszę wracać do watachy Alfo. - Prycha Jeff i wychodzi z kuchni, następnie słyszę ciężkie kroki, a po całym domu rozlega się hałas trzaskających o framugę drzwi.
Wypuszczam ciężko powietrze z ust i odkładam praktycznie nienaruszone danie na bok. Odchylam się na krześle i zarzucam sobie ręce na klatkę piersiową zastanawiając się nad słowami przyjaciela.
- No i co ja mam teraz zrobić Leo? - Wzdycham opuszczając ręce w geście bezradności. Może jestem twardy, ale czasem nawet proste sprawy potrafią zwalić się na moją głowę w najmniej oczekiwanym momencie.
Starszy mężczyzna wolnym krokiem podchodzi do kuchennego blatu i opiera dłonie o jego wierzch, następnie patrzy na mnie z lekkim uśmiechem. Unoszę jedną brew do góry wyczekując słów Leona.
- Poznałem kiedyś chłopaka, który bał się odpowiedzialności narzuconej przez rodziców. Kierowała nim potrzeba, aby zaznać upragnionej wolności. Dzień w dzień imprezował, staczał się na dno, obracał w nieciekawym towarzystwie i nie słuchał nikogo prócz siebie.
- Co się stało z tym chłopakiem? - Pytam, doskonale wiedząc o czym mówi Leo. Jednak już od dawna boję się spojrzeć w lustro i przyznać przed samym sobą, że byłem głupcem.
- Dziś stoi przede mną mężczyzna, który doświadczył w życiu wiele bólu. Ale mimo wszystko jego cholerna duma nie pozwala mu na to, żeby odpuścić. Dlaczego dalej w to brniesz paniczu?
Patrzę na mężczyznę zacięcie, w głowie plącze mi się wiele słów, wiele myśli "dlaczego". Ale tylko jedna odpowiedź pada z moich ust. Jedna, na którą w tym momencie mnie stać.
- Nie wiem.
Wzruszam ramionami, nie wiem. Nie wiem dlaczego. Może brak mi odwagi by stanąć przed obliczem ojca i przyznać, że miał rację. Że wszyscy mieli rację, Leon, Jeffrey. A ja, jak ostatni tchórz siedzę na dupie i czekam na rozwój wydarzeń.
- Więc może to odpowiedni czas, aby się tego dowiedzieć? Nie myśli panicz, że pięć lat to wystarczający czas, aby wreszcie wrócić do domu i znaleźć swoje powołanie? - Wzdycha Leo wychodząc z pomieszczenia, a ja jak ostatni ciołek siedzę patrząc w pustą przestrzeń i nie wiem co mam zrobić.
Kilka godzin później, po tym jak po rozmowie z Jeffreyem i Leonem zostałem w domu, w całej willi rozlega się dźwięk dzwonka do drzwi. Doskonale wiem kto zaszczyca mnie swoją obecnością, jednak ja w dalszym ciągu leżę na kanapie w salonie i bez celu przyglądam się burej powłoce sufitu. Nawet nie patrzę na wyświetlacz telefonu, aby wiedzieć która jest właśnie godzina. Jeffrey nie ma w zwyczaju się spóźniać i jak mniemam przyszedł równo kwadrans przed czasem. Nie pomyliłem się, znudzony odwracam głowę w kierunku przydatnego urządzenia, który wskazuje punkt siedemnastą trzydzieści. Czyli tym razem Jeff nie miał nic do roboty i postanowił wpaść wcześniej. Wzdycham cicho i powracam do wcześniejszej pozycji.
- To pewnie panicz Jeffrey, pójdę otworzyć. - Leo pojawia się nagle w salonie i równie szybko go opuszcza, zapewne w celu otworzenia temu wiecznie narzekającemu kretynowi.
Nim się oglądam zza framugi drzwi pojawia się jasna czupryna Jeffreya, tym razem ma związane włosy w niedługi kucyk na czubku głowy. Teraz przygląda mi się czujnie swoimi niebieskimi oczami, które czasem doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Mam chorobę morską i nie cierpię tego koloru.
- Stary, wyglądasz okropnie. - Krzywi się mój przyjaciel na co przewracam oczami.
- Dzięki, ciebie też miło widzieć. - Parskam podnosząc się z wygodnej kanapy, tym samym przewyższając blondyna o dobre kilka centymetrów.
Jeffrey cofa się o krok i wygląda tak, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Dobra, poczekam na zewnątrz tylko wezmę kluczyki od samochodu. - Nim jednak odchodzi powstrzymuje Jeffreya łapiąc go za ramię.
- Nie, pojedziemy moim wozem.
- Zamierzasz prowadzić po pijaku? - Chłopak podnosi jedną brew do góry mierząc mnie uważnym spojrzeniem.
- Ja dzisiaj nie piję, ale nie będę odbierał ci tej przyjemności. - Moja twarz wykrzywia się w lekkim uśmiechu.
- Woah! Wielki, zły Alfa nie będzie spożywał alkoholu na imprezie? Stary nie poznaje cię. - Prycha zabawnie Jeff i odwraca się by opuścić salon w towarzystwie salw śmiechu.
Kontem oka dostrzegam przyglądającemu się naszej wymianie zdań i reakcji Jeffa, Leona. Mężczyzna również powstrzymuje śmiech, na określenie "Wielki, zły Alfa". Zdążyłem zauważyć, że co raz częściej Leo uśmiecha się w moim towarzystwie. Kilka lat wstecz, zatrudniłem go bo sam nie radziłem sobie z porządkami w domu. Ciągłe imprezy i wracanie po pijaku nie kończyło się czystym mieszkaniem. Dzisiaj widzę zmianę, o której mówił Leo. Widocznie wydoroślałem i zaczynam rozumieć swoje błędy. Szkoda, że wciąż jestem upartym wilkiem i z trudem przychodzi mi stosować się do rad innych. Teraz Leon jest dla mnie jak rodzina, którą dobrowolnie opuściłem. Jestem mu za to wdzięczny.
Z prędkością światła wchodzę do mojej sypialni i przebieram się w bardziej przyzwoite ciuchy. Niestety nie pójdę do baru w samych dresach. Szybko ubieram czarne jeansy, biały podkoszulek i skórzaną kurtkę. Będąc już w korytarzu biorę jeszcze czapkę z daszkiem zasłaniając nią ciemne włosy jak i połowę swojej twarzy, niestety łatwo mnie zdenerwować, a wilkołaki mają to do siebie, że kolor tęczówek może diametralnie się zmienić pod wpływem odczuwanych emocji. Zakładam jeszcze buty i w mgnieniu oka wychodzę przed willę, wzrokiem napotykając Jeffreya, który opiera się o maskę mojego srebrnego Astona Martina.
- A wiesz, że gdybyś miał czarną furę wziąłbym cię za Batmana? - Śmieje się Jeff, z początku nawet nie wiem jak mam odebrać jego słowa. Dziwne porównanie.
- Ty na pewno nic dzisiaj nie brałeś? - Pytam wymijając wilkołaka i zajmuję miejsce kierowcy.
Blondyn widząc, że nie śmieję się z jego dennych żartów również zajmuje miejsce obok mnie. Zapinam pasy i odpalam silnik samochodu, który przyjemnym pomrukiem koi moje wilcze zmysły. Z zadowolonym uśmiechem na twarzy wyjeżdżam z podjazdu mojej posiadłości i ruszam zupełnie pustą o tej porze dnia drogą w kierunku najlepszego w okolicy pubu. Kiedy promienie zachodzącego słońca drażnią moje oczy, zakładam okulary przeciwsłoneczne leżące na wierzchu, a Jeffrey podgłaśnia lecący w radiu kawałek "Heavydirtysoul-Twenty One Pilots".
Zapowiada się ciekawy wieczór.

Od Shadowx3Soul:

️Witam stałych jak i nowoprzybyłych czytelników!❤️
Ci, którzy czytali moje opowiadania wiedzą, że lubię odbiegać od stereotypów. Nie zniechęcajcie się opisem, sami oceńcie czy ta historia zainteresuje was na tyle, że będziecie chcieli dotrwać do samego epilogu! Jak zawsze gwiazdki i komentarze mile widziane❤️

The fate of wolvesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz