ROZDZIAŁ 26

2K 64 16
                                    

Lucas
Straciłem Dianę, jednakże nie utraciłem jeszcze wiary w jej odzyskanie. To moja jedyna nadzieja, w której postanowiłem się zatracić.
Całkiem niedawno zapadł zmierzch, a wilcza regeneracja pozwoliła mi chodź trochę złagodzić ból, zadanych przez wilki Aarona, jak i byłej Alfy ran.
Mimo to, ciemność przed oczami daje mi się mocno we znaki. Jeszcze chwila, a zacznę chodzić po omacku. Gdyby nie wręcz doskonałe, wilcze zmysły, zapewne pieprznąłbym w najbliższe drzewo przy najbliższej ku temu okazji.
Z chwilowego letargu jednakże wybudza mnie krzyk Jeffreya, który jasno trafia w moje wszystkie zmysły. Dlatego bez namysłu podnoszę wzrok na widok przed sobą, a następnie kolejno mijając znajdujące się na mojej drodze drzewa i krzewy, próbuję odnaleźć przyczynę niepokoju przyjaciela.
- Do jasnej cholery, przestaniesz się tak wydzierać, Jeff?! - Krzyczę w jego kierunku poirytowany, próbując odnaleźć blondyna wzrokiem.
Kiedy wreszcie udaje mi się dostrzec posturę wilkołaka, moje oczy rozszerzają się ze zdziwienia, gdy zauważam również dobrze mi znaną sylwetkę.
- Mamy intruza! - Warczy Jeffrey, trzymając w powietrzu chudą pijawkę.
Jedno muszę przyznać, w porównaniu do wampirów, my wilkołaki jesteśmy cholernie silni.
- Idioto, kretynie skończony! Jeffrey, to nie intruz, nie czujesz tego smrodu baranie jeden?! Aaron wiedział, że za nim podążę, dlatego zwabił nas na teren wampirów, ale nie przewidział jednego... egh, wypuść go.
- Ale ...
- Jeffrey do cholery jasnej! - Drę się w jego kierunku, postanawiając wreszcie dołączyć do tej dwójki.
- Dobrze już dobrze, panie i władco! - Mruczy chłopak, puszczając mojego starego znajomego na ziemię, a jego obie ręce wędrują ku górze w geście poddaństwa.
Wampir od razu poprawia pognieciony sweter, kolejno podciągając kołnierz pod samą szyję, a następnie pospiesznie odwraca się w moim kierunku, chcąc mieć jak najmniejszy kontakt z moim przyjacielem.
- Witaj Alexandrze. - Mówię od razu, ukradkiem rozglądając się za resztą.
Sheeran zdążył już wrócić z szybkiego zwiadu okolicy, a Nicholas i Liv właśnie biegną w naszym kierunku.
Gestem dłoni powstrzymuję całą trójkę od pochopnych czynów, chcąc załagodzić zaistniałą sytuację.
- Lucas... nie sądziłem, że się jeszcze zobaczymy. W dodatku jak zawsze poobijany. - Krzywi się brunet, a jego rubinowe oczy iskrzą się w panujących ciemnościach. - Gdzie Diana?
Pyta, a następnie z jego ust wydobywa się ciche westchnienie.
Moje mięśnie od razu się napinają, a szczęka drga w niepewności.
Jednakże nim z moich ust ucieka chociażby słówko, chłodna jak lód dłoń pijawki natychmiast odnajduje swoje miejsce na mojej twarzy, uderzając w jej wierzch przez zaledwie ułamek sekundy. Co się właściwie stało?
I dlaczego moja głowa wędruje w prawo, kiedy wyraźnie widzę przed sobą szczupłą sylwetkę wampira?
Dlaczego z moich warg nagle zaczęła uciekać krew?
Cholera.
- Masz rację, zasłużyłem sobie. - Przyznaję, ścierając szkarłatną ciecz z warg wierzchem dłoni, a następnie spoglądam na przerażone twarze przyjaciół.
No tak... Nikt z całej czwórki nie był nawet w stanie dostrzec tego, że Alex uderzył mnie pięścią w twarz. Nawet ja nie zdążyłem zareagować, czując jedynie ból w okolicach lewego policzka.
- Teraz możesz mówić. - Oznajmia Alexander, łapiąc się za obolałą dłoń i spogląda w moim kierunku ukosem.
- Dianę porwał Aaron, muszę jak najszybciej ją znaleźć. Po ciemku jednak nie trafię na teren zachodniej watahy. Dlatego ja i moja wataha trafiliśmy tutaj, podążaliśmy po omacku za fałszywym tropem. - Wyjaśniam, czując jak z każdą kolejno minioną chwilą, dociera do mnie powaga sytuacji.
Nie ma czasu na szczeniackie zachowanie.
- Już raz ci powiedziałem, Luke. Drugiej takiej nie znajdziesz, Diana jest jeszcze bardzo młoda i łatwo jest nią manipulować. Spory szmat czasu służyłem jej przyjacielską dłonią i wiem do czego jest zdolny Aaron. To bardzo silny wilk, silniejszy niż ci się wydaje. Jeżeli teraz wtargniesz na jego teren, mogę się założyć, że zabije cię bez wahania. Dlatego...
- Nie pieprz głupstw, Alex. - Z mojego gardła uchodzi głuchy warkot, przez który usta wampira prawie natychmiast układają się w wąską linię. - Diana nie da sobą pomiatać, a ja na pewno nie dam się tak łatwo zabić. Aaron już dawno w moich oczach jest martwy. Nie bez powodu zdecydowałem się przejąć władzę. Jeżeli mam być dobrym Alfą to tylko i wyłącznie u boku burzowookiej. Pozbawię życia każdego kto stanie mi na drodze.
- Mówisz tak, ponieważ za wszelką cenę chcesz ją ocalić, Lucas. Rzeczywistość jest inna niż ci się wydaje, nawet ty nie...
- Tak myślisz? Do tej pory się powstrzymywałem ze względu na Dianę, jednak teraz... teraz nikt nie jest w stanie mi przeszkodzić. Nikt.
Mrużę gniewnie oczy i odwracam się bokiem do pijawki, chcąc ujrzeć te wszystkie zaskoczone spojrzenia, którymi w tym momencie obdarzają mnie zmienni.
- Lucas to prawdziwy zabójca, a ja nie zamierzam mu się sprzeciwiać. - Wzdycha Jeffrey, opierając się o jedno z najbliższych drzew.
- Jeff ma rację, prawie zabił szpiegów Aarona, gdyby nie było mnie z nim pewnie by ich nie oszczędził... - Dodaje Sheeran, spoglądając w kierunku Olivii oraz Nicholasa.
- Zawsze zgarniał każdy zwiad dla siebie, więc nie mam nic do dodania. Wiem tylko, że ciężko będzie mu dorównać siłą. - Stwierdza szybko Nicholas.
- Więc jak będzie? - Liv krzyżuje ramiona na piersi, patrząc zdeterminowana na całą resztę.
- Skoro tak, chyba nie mam powodu, aby odmówić. Pomogę wam dotrzeć do dziewczyny. - Oznajmia z powagą Alexander, a ja kiwam niepostrzeżenie w jego kierunku głową na upragniony znak zgody. 
Noc wreszcie zaczęła dobiegać końca. I dobrze, ponieważ nie mam siły dalej biec i równocześnie koncentrować się na przeszkodach w lesie.
W końcu mogę zaczerpnąć upragnionego powietrza, gdy pijawka zatrzymuje się dosłownie przed moim nosem, a ja prawie na niego wpadam.
- Alex! Niech ja cię tylko... - Próbuję pochwycić ramię wampira, ale z marnym skutkiem, gdyż krwiopijca szybko unika mojego niefortunnego ataku i odsuwa się na bezpieczną odległość, patrząc na mnie z cwanym uśmiechem.
- Jesteś za wolny, Luke. - Komentuje, gdy wreszcie udaje mi się złapać większy haust powietrza. Dlatego bez namysłu kieruję swój zaskoczony wzrok na jego wysoką posturę.
- Coś ty powiedział?! Kilka godzin biegłem za tobą jak wygłodniały wilk, żeby tylko dostać się na teren zachodniej watahy!
- Nicholas, Jeffrey, Liv i Sheeran już dawno cię wyprzedzili, nie zauważyłeś? Musiałem zwolnić, żebyś się przypadkiem nie zgubił Lucas. - Oznajmia Alex i wyciąga w moim kierunku dłoń, jednak ja już postanowiłem.
Z całej siły zaciskam prawą rękę na korze drzewa, o które aktualnie się opieram, a którego wierzch następnie rozpada się na kawałki. Nie mogę stać bezczynnie, gdy Diana jest po za zasięgiem mojego wzroku.
- Ja nie...
- Luke, posłuchaj. Wiem, że jesteś cholernie silny... - Skrzywiony wyraz wampira od razu odbija się w moich ciemnych tęczówkach, gdy wpatruję się w niego wyczekująco. - Ale w tym stanie nie będziesz mógł dalej dotrzymać nam kroku.
- Dam radę. - Kwituję szybko, ale uprzedza mnie w tym bezczelne parsknięcie pijawki.
- Wierzę, że uda ci się odzyskać Dianę, jednakże... nie o taką siłę mi chodziło. Chciałbym żebyś stał się na tyle silny również tutaj. - Alexander od razu wskazuje na miejsce, gdzie znajduje się serce. - Inaczej nigdy jej nie uratujesz.
- Moja dusza już należy do niej. Nie mam czasu by słuchać bezsensownego gadania o uczuciach, Alex. Muszę ją odnaleźć.
Wampir jednak kręci głową przecząco i krzyżuje ramiona na piersi.
- Nie, najpierw wydobędę z ciebie prawdziwego wilka. Nie aroganckiego, zarozumiałego i bezczelnego osiłka z nowojorskich ulic.
- Ale...
- Jeżeli nie dotrzymasz mi kroku, nie pokażę ci którędy dotrzeć do zachodniej watahy. Co więcej, twoi przyjaciele już dawno tam będą. Naprawdę tego chcesz, Luke?
Chwilę zajmuje mi dojście do siebie i nie rozszarpanie wampira żywcem, dlatego gdy moje dłonie się rozluźniają od razu kieruję swój zdeterminowany wzrok na chłopaka.
- Pytanie... czy ty tego chcesz? - Mrużę oczy i unoszę prawą dłoń do góry, zaciskając ją w pięść tuż przed nosem Alexa.
Pijawka od razu odskakuje na bok i kręci głową przecząco.
- Biegnij wilczku, biegnij bo gdzieś tam czeka na ciebie piękna zdobycz. - Uśmiecha się cwanie i w mgnieniu oka rusza z miejsca.
- Ile razy mam ci mówić byś nie mówił do mnie zdrobnieniami, wampirze?! - Krzyczę za nim i zaczynam biec.
Jakim prawem to wampir wyzywa wilkołaka na pojedynek? Kiedyś byliśmy odwiecznymi wrogami, a teraz... Pan "wiem wszystko o wszystkim" każe mi za sobą biec jak ostatni kundel na złamanie karku.
Jednak... Jeżeli go teraz nie posłucham, co z Dianą?
Nad horyzontem wznosi się jasne słońce, dając zapowiedź nowego dnia wszystkim, leśnym stworzeniom. Mnie jednak ono tylko przeszkadza w tym parszywym maratonie, nie dość, że muszę nadążyć za tempem Alexa, to jeszcze te jasne promienie, które rażą mnie po oczach.
- Lucas! W tym tempie nigdy mnie nie dogonisz, ty naprawdę jesteś najwolniejszym wilkiem jakiego spotkałem! A właśnie, po co biegniesz w ludzkim ciele? Jestem pewny, że twój wewnętrzny wilk ma o wiele sprawniejsze ruchy.
- Po pierwsze, to nie lubię gdy ten pchlarz przejmuje nade mną kontrolę, a po drugie nie ulegam tak łatwo instynktowi. - Kwituję, biorąc kolejny haust powietrza do płuc i unikam sporej kłody, leżącej na leśnej ścieżce.
- Odnosząc się do obu punktów... Musisz zaakceptować to kim tak naprawdę jesteś. Zostałeś Alfą, a nie chcesz zmusić swojego wilka do przemiany? W takim razie jesteś bardziej ludzki niż mi się wydawało. Myślałem, że gardzisz ludźmi.
- Owszem, ale życie w mieście zrobiło swoje. Nie jestem cholernym zwierzęciem!
- Jesteś wilkiem.
- Jestem wilkołakiem.
- Jesteś wilkiem.
- Możesz się zamknąć?!
- Jesteś...
- Alex!
- ... najgłupszym Alfą jakiego znam.
- Teraz to przesadziłeś! - Odwarkuję, zaciskając powieki i wypuszczam szybko powietrze z ust.
Nie mija nawet sekunda, gdy ląduję na czterech, wilczych łapach. Moje ciemne futro od razu rozwiewa silny, poranny wiatr, a oczy mienią się złotym blaskiem.
~ Oh, wreszcie się zdecydowałeś?
Głos tego pchlarza w mojej głowie jeszcze bardziej mnie dobija niż wcześniejsze komentarze wampira, a mimo to mam ochotę śmiać się w niebo głosy.
~ Ty też się przymknij.
~ Przynajmniej biegam lepiej od ciebie, Luke. Znajdziemy Dianę w mgnieniu oka!
~ A niech cię diabli wezmą.
- Wreszcie zrozumiałeś?
~ Niech ja cię tylko dorwę, Alex... Będziesz żałował tego dnia jak żadnego innego.
Kwadrans później jak na zawołanie moim oczom ukazuje się rozległy teren, uprzedzony niewielkim gąszczem.
Czyli to tutaj zaczyna się teren, należący do ojca Aarona?
Już z daleka czuję ten smród, wymieszany z wonią wygnańców.
Prawda jest taka, że granica pomiędzy obiema sforami już dawno temu została zatarta. Nigdy nie pomyślałbym o tym, aby bratać się z banitą.
- Nie mam sił. - Wyduszam, zaraz po tym gdy odzyskuję kontrolę nad własnym ciałem. - W dodatku jestem cholernie głodny!
- Przestaniesz tak marudzić? - Prycha wampir. - Twoi przyjaciele nawet się słowem nie odezwali od kiedy wtargneliście na mój teren.
- Może dlatego, że dalej są w szoku? - Stwierdzam, kierując wzrok na zafascynowaną Liv, która stojąc nieopodal w skupieniu przygląda się nowemu towarzyszowi.
Nim się oglądam, Jeffrey staje zaraz obok mnie, natomiast Sheeran i Nick jeszcze nie wrócili, chcąc jako piersi sprawdzić wszelkie możliwe sposoby na dostanie się niezauważenie na teren watahy.
- Pytanie brzmi "Jak my się mamy tam dostać?". - Po słowach wampira, nasza czwórka milknie, zastanawiając się nad planem działania.
Jednak to mi udaje się jako pierwszemu wymyśleć niezawodny sposób, aby dostać się w szeregi wroga. Wpadam na to z chwilą, gdy moje ciemne niczym najczarniejsza noc oczy, lśnią na widok Sheerana, który właśnie dotarł na miejsce.
- Chyba wpadłem na pewien pomysł... - Oznajmiam, wyprostowując się nieznacznie.
- Zgłaszam, że w pobliżu nie ma żadnych strażników, woń obcych czuć dopiero kilometr od tego miejsca. Jeżeli teraz przekroczymy granicę, będą mogli bez problemu nas dopaść. - Raport Nicholasa rozchodzi się echem po okolicy, jednakże mój wzrok już dawno utknął na przerażonym spojrzeniu białego wilka.
- Sheeran... co powiesz na mały zwiad? - Cwany uśmiech od razu znajduje miejsce na mojej wycieńczonej twarzy, jednakże nie zabrakło również najważniejszej rzeczy, jakiej właśnie mam okazję doświadczać.
Akompaniamentu strachu, jakim zaszczycają mnie w tej chwili moi towarzysze.
To daje mi pewność, że właśnie rozpoczęła się gra, w której to los zadecyduje czyja krew poleje się w najbliższej przyszłości.
~ Nie. Nie los, Luke. Przeznaczenie. Aczkolwiek moje nabyte przez lata umiejętności bojowe i...
~ Czy ty się kiedyś zamkniesz?
~ Po twoim trupie.
~ Dobrze wiesz, że gdy zginę, moja wilcza duma zabierze cię ze sobą do grobu, wilku.
~ Nie pozwolę na to, nie pozwolę abyśmy teraz przegrali.
~ Chciałeś powiedzieć "my nie pozwolimy."

Od Shadowx3Soul:

Komentarze i gwiazdki zawsze mile widziane!

The fate of wolvesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz