ROZDZIAŁ 4

6.3K 162 5
                                    


Uwaga: W rozdziale pojawiają się drastyczne sceny, wulgaryzmy oraz akty przemocy.

Lucas
Podążam za tą niesamowitą wonią, w głowie wciąż mając wizerunek dziewczyny o hebanowych włosach. Taka delikatna, niewinna... Nie. Po raz kolejny daję się zwodzić, ale te pytania, które wciąż tworzy mój nieposłuszny umysł... ten wredny głos mojego wilka w mojej głowie... Ja chyba zaraz zwiariuję.
~ Mhm, mhm czuję ją. Po za tym, strasznie się wleczesz Lucas.
Normalnie to mam wielką ochotę go udusić, co z tego, że jest tylko mentalnym uosobieniem istoty, którą z natury jestem. Nie ma rzeczy niemożliwych.
~ Już zdążyłem zapomnieć, jak bardzo jesteś irytujący.
Warczę sfrustrowany.
~ Jestem tylko wewnętrznym usposobieniem twojego charakteru Luke.
~ Zamknij się już, bo za chwilę oszaleję. Nie potrzebuję jeszcze twojego narzekania.
To jest to czego w tej chwili potrzebuję, błoga cisza oraz kontrola nad ciałem i umysłem. Wreszcie mogę się przemienić. Nie zawsze panuję nad tym, jak reaguje mój wilk. Jest on tylko odzwierciedleniem moich uczuć i emocji, a gdy jest ich zbyt dużo poprostu tracę kontrolę, a wówczas nie panuję nad sobą. Jestem całkowicie zdany na mojego wilka.
Wyciągam z kieszeni skórzanej kurtki czerwoną chustę i sprawnie naciągam ją na połowę twarzy, zakrywając usta i nos. Daszek czapki jak zwykle ląduje na przodzie, a ja mogę w spokoju podążać za nieznaną wonią. I nigdy nie pomyślałbym, że kiedykolwiek ulegnę własnym zmysłom. Do tej pory wszystko świetnie się układało, gdyby nie ta dziewczyna i jej cholerny zapach, który z każdym kolejno pokonanym krokiem staje się co raz silniejszy i co raz bardziej drażni moje wilcze zmysły. Czasem sam zastanawiam się, co ja tak właściwie mam w głowie. Albo to ten pchlarz od siedmiu boleści mi coś poprzestawiał, albo to już ze mną jest co raz gorzej.
Wchodzę między dwie równoległe względem siebie ściany wysokich budynków, wyciągam obie dłonie z kieszeni i mogę przyznać, że jest tu tak wąsko jak szerokość obu moich rąk. Mrużę oczy, próbując dostrzec cokolwiek przed sobą, ale wciąż uniemożliwia mi to półmrok panujący tutaj. Do cholery, nie jestem pieprzonym wampirem, aby jeszcze świecić oczami po ciemku i wszystko widzieć w trójwymiarze. Przez nieuwagę nawet zachaczam o wystający z budynku pręt i klnę głośno, gdy czuję w okolicach uda lepką ciecz. Mimo wszystko brnę naprzód, bo wiem, że już niedaleko.
Już widzę jasny prześwit, widniejący na końcu uliczki. Jednak w momencie, gdy sięgam ręką w stronę padających promieni lśniącej tarczy księżyca, ktoś z impetem przyszpila mnie do jednej ze ścian budynku. Gwałtownie rozszerzam oczy ze zdziwienia.
- Kim jesteś?! Czego ode mnie chcesz?! - Dziewczyna o hebanowych włosach patrzy mi prosto w oczy, a ja mam wrażenie, że czas się zatrzymał.
- Jasna cholera. - Mówię, zanim zdążam się ugryźć w język, ale czuję jak puls niebieskookiej gwałtownie przyspiesza, a ona wydaje z siebie gniewny pomruk.
- Zapytam jeszcze raz, kim jesteś wilku?! - Tym razem to nie jest łagodny głos, ona jest ostro wkurwiona i nie wiem dlaczego, ale mam ochotę teraz śmiać się w niebogłosy.
- Skarbie, to ja powinienem cię o to zapytać. - Uśmiecham się lekko, mówiąc to tak spokojnie jak to tylko możliwe i jedną dłonią zsuwam czerwony materiał pod szyję.
Teraz, gdy jest tak blisko mnie, a nasze twarze dzielą zaledwie milimetry mam okazję dostrzec kilka piegów na jej buźce, zadarty nosek uroczo marszczy się, gdy wyraża swoją złość. Ale najlepszy widok mam na jej ciemne włosy, które częściowo opadają jej na twarz i śmiesznie współgrają z obecnym podmuchem wiatru. Patrzy na mnie wielkimi, niebieskimi oczami, które w fascynujący sposób przypominają odcień burzowych chmur. A jej zapach, właśnie dociera do mnie najprzyjemniejsza woń z jaką miałem do czynienia. I nie jestem w stanie nawet porównać jej do jakiegokolwiek znanego mi dotąd zapachu. To jest jak narkotyk, ale ja tak łatwo się nie uzależniam.
Łapię jej obie dłonie, które stanowczo przylegają po obu stronach mojej głowy i jednym, lecz sprawnym ruchem przyszpilam dziewczynę do ściany. Teraz to ja patrzę na nią z góry, a mój wzrok jest przenikliwy, nie wyrażający żadnych szczególnych emocji. Patrzymy tak na siebie, piorunując się wzajemnie wzrokiem, dopóki z jej ust nie pada jedno, ciche zdanie.
- Dlaczego mnie śledziłeś?
Moja szczęka drga lekko, kiedy zastanawiam się nad tym, co kierowało mną, a właściwie moim wilkiem. Przecież mogłem wrócić do domu, mogłem zapomnieć. Nie musiałem w to wszystko brnąć.
- Ty chyba sama znasz odpowiedź na to pytanie. - Stwierdzam pół szeptem i odsuwam się od dziewczyny, jednak nie na tyle, aby nie widzieć konsternacji wymalowanej na jej twarzy.
- Zostaw mnie w spokoju. - Mierzy mnie srogim spojrzeniem, a ja nadal nie spuszczam wzroku z jej oczu. - Nic nas nie łączy, rozumiesz?
Słyszę jak blisko jest tego, aby jej głos się załamał, ale za wszelką cenę stara się tego nie okazać. Dziewczyna wzdycha cicho widząc, że nie zamierzam odpowiedzieć jej w żaden możliwy sposób i odwraca się na pięcie zabierając ode mnie wzrok. Jedyne co udaje mi się zarejestrować to to, jak poprawia błękitną sukienkę i jak najszybszym krokiem opuszcza to ponure miejsce, aby wreszcie całkowicie zniknąć mi z oczu.
Stoję wciąż w tej samej pozycji, nie ruszając się choćby o milimetr. Oczywiście totalnie ignoruję wszelkie myśli w mojej głowie, swój wzrok jak i myśli kierując gdzieś przed siebie.
- Kurwa. - Warczę i biorę zamach, ale za nim moja dłoń spotyka się z twardą powierzchnią obleśnej kamiennicy, ktoś mnie przed tym powstrzymuje.
Przede mną jak cień wyrasta smukła sylwetka Jeffreya, a ja zagryzam wargę, gdy przyjaciel puszcza moją dłoń patrząc na mnie w oszołomieniu.
- Lucas do cholery, co się z tobą dzieje? Znikasz nagle, nawet nie racząc wyjaśnić mi o co chodzi, a ja jak debil muszę szukać cię po całym mieście, którego nie znam praktycznie w cale. Zachowujesz się jak gówniarz, a nawet gorzej. Luke, to nie pierdolona zabawa w piaskownicy, a prawdziwe życie! Wiesz jak się martwiłem, że zrobisz coś głupiego? Zwłaszcza, że bez słowa postanowiłeś zostawić mnie samego.
Jeff prycha, a jego twarz nie wyraża nic innego jak czyste wkurwienie. Jego usta dosadnie wykrzywiają się w grymasie niezadowolenia. W końcu coś w okolicy mojej piersi zaczyna się poruszać, a ja wybudzam się z letargu. Patrzę na chłopaka chłodnym spojrzeniem i wymijam go bez słowa udając się wzdłóż nierównego chodnika. Nie muszę nawet odwracać głowy, aby wiedzieć, że Jeff podąża o krok za mną.
- Podwiozę cię na obrzeża miasta. - Mówię bez wyrazu, wciąż mając przed sobą widok opustoszałego po zmroku miasta.
- Wyjaśnisz mi chociaż co się stało? - Jeffrey dorównuje mi kroku i patrzy na mój lewy profil ze zmarszczonym czołem.
Kontem oka jednak zauważam znajomą sylwetkę przez co natychmiast zatrzymuję się w miejscu nieruchomiejąc.
- Chyba ją znalazłem. - Mówię pozbawionym jakichkolwiek emocji głosem, wciąż wpatrując się w osobę, stojącą po przeciwległej stronie ulicy.
- A więc to ta dziewczyna z baru. - Stwierdza Jeff, również patrząc w tym samym kierunku co ja.
- Mój wilk przez to oszalał. - Mamroczę cicho.
- Lepiej trzymajmy się od niej z daleka. - Blondyn zwraca wzrok na swój telefon, który wyciąga z tylnej kieszeni spodni.
- Dopiero sam narzekałeś, że nie mam dziewczyny, a teraz mówisz, że mam jej unikać? - Jedna z moich brwi natychmiast wystrzeliwuje w górę, a niezrozumiałe spojrzenie kieruję na chłopaka obok mnie.
- Nie widzisz, że ona zadaje się z wilkiem z innej watahy? - Jeff wskazuję w kierunku dziewczyny i faktycznie, zaraz obok niej zatrzymuje się czarny samochód, z którego wychodzi wysoki brunet. - Mówię ci, z tego nie wyjdzie nic dobrego. Twój ojciec trzyma w szachu wiele watach, dlatego nie powinieneś w to ingerować.
- Nie zamierzam, ona dosadnie dała mi do zrozumienia, że nie jestem mile widziany w jej życiu. - Posyłam Jeffreyowi kpiący uśmiech i odwracam wzrok od dziewczyny, która w tej chwili zajmuje miejsce pasażera w samochodzie tego wilkołaka.
Mój przyjaciel nawet tego nie komentuje tylko wymija mnie udając się w kierunku pozostawionego przy barze samochodu, ja również idę w jego ślady, przez resztę drogi nie zamieniając z nim żadnego zdania.
Kiedy dochodzimy na miejsce, gdzie zaparkowałem Astona, prawie natychmiast wsiadam za kółko i z grymasem na ustach posyłam przyjacielowi srogie spojrzenie, aby się tyle nie guzdrał.
- Czasami mam wrażenie, że specjalnie robisz mi na złość. - Warczę poirytowany i odpalam silnik, kiedy wreszcie święta dupa tego idioty ląduje na mojej tapicerce.
- Teraz to zauważyłeś Luke? - Śmieje się w głos Jeffrey i zarzuca obie ręce na klatce piersiowej.
- Nie, po prostu twierdzę, że pajac zawsze będzie robił z siebie idiotę przed publiką. Wystarczy, że ty robisz z siebie kretyna przede mną. - Posyłam blondynowi politowane spojrzenie i z piskiem opon ruszam z miejsca.
Nawet nie mam ochoty słuchać muzyki w radiu, Jeff chyba to zauważył, bo od czasu gdy ruszyliśmy nawet słowem się nie odezwał. Teraz siedzi i wygląda na zewnątrz przez otwartą szybę. Za kilka minut powinniśmy być na miejscu, a potem wrócę do domu i udam, że ten dzień był zupełnie normalny.
~ Prędzej strusie zaczną latać, niż przyznam ci rację.
- Zamknij się!
Mrużę gniewnie oczy w dalszym ciągu przewiercając wzrokiem drogę przed sobą na wylot.
- Przecież nic nie mówię! - Ukosem dostrzegam reakcję wilkołaka, który unosi ręce w geście kapitulacji.
Kręcę głową z politowaniem i skręcam w lewo, gdzie zaczyna się szosa. Niespodziewanie jednak widzę, jak coś, a raczej ktoś, czego jestem absolutnie pewny, wybiega mi prosto przed maskę. Nie mija nawet sekunda, kiedy przednia szyba zamienia się w miliony odłamków szkła, tym samym raniąc mnie oraz zdezorientowanego chłopaka.
- Co do... - Nie jest dane mi dokończyć, ponieważ silny ucisk wilczych szczęk pozbawia mnie tchu, gdy z impetem wrogi wilk wyrzuca mnie z samochodu.
Ze stłumionym jękiem ląduje plecami na ziemi. Jednak to nie powstrzymuje mnie przed szybkim podniesieniem się do pionu. Lekko otumaniony próbuję dostrzec cokolwiek z tej rozróby, teraz widzę, że mój wóz wylądował w rowie, w dodatku z ogromnym wgnieceniem na masce oraz brakiem przedniej szyby. Klnę w myślach, ale to nie o samochód się najbardziej martwię. Miejsce pasażera jest puste.
Dopiero po chwili słyszę warkot za swoimi plecami, odrazu odwracam się za siebie i mierzę wręcz wkurwionym wzrokiem wilkołaka przede mną. Wilk praktycznie dorównuje mi wzrostem, kiedy jestem w ludzkim wcieleniu. Liczne blizny szpecą jego pysk, a futro ma bury odcień, co jeszcze bardziej uwydatnia rany na jego ciele.
Nie znam go, ale wiem też, że nie przyszedł sam. W oddali słyszę jeszcze kilkakrotne powarkiwania, otaczające naszą dwójkę ze wszystkich stron.
Mimo wszystko nie pozostaje mu dłużny i również przybieram wilczą postać. W porównaniu do tego pchlarza, moje futro jest równie ciemne jak niebo nad naszymi głowami, a wzrostem praktycznie mu dorównuję. Nie boję się, ale nie podoba mi się zbytnia pewność siebie, która aż bije po oczach od obcego mi wilka.
~ Proszę, proszę kogo my tutaj mamy. Co syn Alfy robi tak daleko od domu?
Jego kpiący głos wręcz przecina na wylot moje uszy. Krzywię się na samą myśl, jego okropnej barwy.
~ Pierdol się. Czyżby zmienny na banicji?
Śmieję się, ale to nie jest wesoły ton, tylko ironiczny. Widocznie to go wkurzyło, bo jego pysk natychmiast wyszczerza w moim kierunku pokaźnych rozmiarów kły.
~ Ta wataha już niedługo nie będzie miała prawa bytu, aby istnieć. A na razie z miłą chęcią pozbędę się ciebie.
Po tych słowach przybieram pozycję do ataku jak i ewentualnej obrony, ale za nim bury zmienny zdąża rzucić się na mnie, przed moje łapy pada bezwładne ciało Jeffreya. Patrzę na to z szeroko otwartymi oczami, kiedy ten drań wgryza się w szyję mojego przyjaciela. Reaguję praktycznie natychmiast, Jeffrey wykazał się prawdziwą odwagą osłaniając mnie przed tym draniem, ale ja nie będę mu dłużny.
Z miejsca rzucam się wilkowi do gardła, będąc bardzo blisko rozszarpania jego krtani. Jednak on i tak znajduje sposób, aby wydostać się z morderczego uścisku. Nawet nie patrzę na to, że moje łapy skąpane są w kałuży krwi wilkołaka, obaj w tej chwili skaczemy sobie do gardeł. Gdy jednak wilk przewraca mnie na plecy, wydaję z siebie serię groźnych warknięć, ale to, gdy wbija się w mój kark jest nie do zniesienia. Natychmiast zrzucam jego wilcze cielsko i próbuję ustać na łapach, jednak kolejne ataki stają się bardziej natarczywe, a ja zaczynam tracić cierpliwość. W większej mierze moje ciało jest pokryte czerwoną cieczą, która w nieprzyjemny sposób pokrywa moje futro. W przypływie adrenaliny rzucam się na wilkołaka, tym razem skutecznie rozszarpując jego drogi oddechowe. Widzę, jak legnie przede mną, miotając się w agonii.
Mój oddech staje się płytki i urywany, a z pyska kapie szkarłatna krew, kiedy odwracam się w kierunku nieprzytomnego Jeffreya. Jednak mroczki przed oczami stają się co raz bardziej natarczywe, a obraz powoli zaczyna się zamazywać. Co raz wyraźniej słyszę głośne i chrapliwe powarkiwania innych wilków, które widząc śmierć jednego z nich teraz wpadają w istny szał. Nie mija sekunda, gdy na karku, plecach oraz brzuchu czuję setki zębów, porównywalnych do raniących mnie ostrzy. Jednak kiedy wreszcie świat przede mną staje się tak bardzo odległy, że nawet nie jestem w stanie rozróżnić gdzie dokładnie znajduje się podłoże, bezwiednie padam na ziemię. W oddali słyszę tylko przeraźliwe wycie, a następnie zapada cisza, która koi moje zmysły.
Nie mam pojęcia ile tak leżę, ale gdyby nie myśl, że mój przyjaciel może już nie żyć inaczej nie miałbym siły nawet się podnieść. Już w swojej ludzkiej postaci wstaję z klęczek, próbując zachować równowagę. Podpieram się samochodu, obok którego wylądowałem, a na który wcześniej zdążyłem kilkakrotnie wpaść, kontem oka dostrzegając martwe ciało zmiennego.
Łapię się za bark, próbując określić jak bardzo jest ze mną źle. Ale nie dociera do mnie żadna inna myśl, niż pomoc mojemu Becie. Czując, jak co róż wiązka szkarłatnej cieszy spływa z moich ran na ziemię, podchodzę do leżącego niedaleko chłopaka.
Nachylam się, przy okazji słysząc walczące o jego życie bicie serca. Ostatni raz biorę głębszy wdech i podnoszę nieprzytomne ciało Jeffreya. Zarzucam sobie chłopaka na barki i ledwym krokiem idę w kierunku miasta, jednak czuję jak z każdym kolejnym krokiem jest mi co raz trudniej.
- Cholera Jeff, musisz przeżyć rozumiesz?! - Klnę nie wiedząc już co mam robić, jeżeli szybko czegoś nie wymyślę mój przyjaciel skona na moich oczach. - Kurwa stary, jesteś moim przyjacielem, Jeffrey wytrzymaj, błagam!
Mój głos całkowicie się łamie, a ja przyspieszam kroku. Tym razem pozwalam mojemu wilkowi przejąć kontrolę, ponieważ ja nie jestem w stanie zapanować nad tymi wszystkimi emocjami, które mną targają. Nie mam już siły, aby dalej walczyć sam.
~ Nie możemy zawieźć Jeffreya, zdaję się na ciebie wilku. Proszę, on musi żyć...
Bo teraz nie moje życie jest najważniejsze, a wilkołaka, który poświęcił swoje, aby mnie ratować. I nigdy mu tego nie zapomnę. Bo teraz to ja wolałbym być na jego miejscu i cierpieć za niego.
~ Będzie dobrze Luke. Poradzimy sobie...
Ostatnie słowa wilka słyszę jak przez młgę, za nim całkowicie tracę panowanie nad własnym ciałem.

Od Shadowx3Soul:

Rozdział troszkę dłuższy, w końcu coś się dzieje. A co z Jeffreyem?🤔

The fate of wolvesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz