Lucas
Nie, nie..., nie! To nie może być prawda!
Głowa boli mnie niemiłosiernie, mój wilk aż rwie się do tego, by rozszarpać kogoś żywcem.
Dlaczego ona?!
Gdy tylko udaje mi się poruszyć kończynami, z głośnym hukiem odrywam wilcze łapy od podłoża i w towarzystwie wzroku, osłupionych całym zdarzeniem, wilkołaków - rzucam się do ataku.
Wilki, które nasłał na mnie Aaron, nie okazują się być trudnymi przeciwnikami. Dlatego w miarę sprawnie udaje mi się pokonać zbędną przeszkodę i obezwładnić zmiennych. Następnie, w salwie krzyków, jakie wydają zaatakowani przeze mnie mężczyźni, odwracam się w kierunku Rosalie.
Zaskoczona dziewczyna nawet nie nadąża zareagować, gdy zbliżam jej wilcze ciało do parteru. Moje futro, z którego ocieka krew posłańców tego pchlarza, rozwiewa dość silny wiatr, który zerwał się jakiś czas temu.
~ To wszystko przez ciebie!
Ukazuję pokaźne kły, zaraz nad głową Rosalie, która w dalszym szoku, za wszelką cenę próbuje się wyswobodzić z morderczego uścisku.
~ Co ty pieprzysz, Lucas?!
Warczy wilczyca, a jej źrenice zwężają się gniewnie.
~ Ostrzegałem, prosiłem cię! Do jasnej cholery, powinnaś mnie posłuchać i wystawić te pieprzone straże! Aaron bez problemu wykorzystał to, że wszyscy byli zebrani w jednym miejscu i dopadł moją przeznaczoną!
Gromię Rose wściekłym spojrzeniem, ale w tym samym momencie wilczycy udaje się uciec, z pod moich łap, a ja natychmiast wracam do pionu.
Alfa od razu przyjmuje pozycję do ataku i spogląda na mnie wymownie.
~ Nie miałam obowiązku słuchać skomlenia jakiegoś tchórza, który porzucił własną watahę! Zrozum to wreszcie. Ona jest tu obca, zostałeś sam! Sfora cię nienawidzi za to, że pozwoliłeś umrzeć Lunie! Nikt ci tu nie pomoże, Luke.
Moje ciało drga, a ja mam wrażenie, że ziemia pod moimi nogami zaraz się zapadnie.
Wszystko poszło nie tak, jak miało być. Jednak tym razem przegięła. Doskonale widzę wpatrzone w naszą dwójkę oczy zmiennych. Te kpiące, a zarazem współczujące. Niektórzy nawet nie chcą się mieszać w całe zajście, tylko obserwują z dala.
Mam tego dość...
Bez ostrzeżenia zginam się w pół i ruszam na wilczycę z impetem. Jej ciało lgnie jak długie, gdy ponownie ją przewracam. Tym razem jednak Rose okazuje się być szybsza i natychmiast odpycha mnie przednimi łapami, następnie rzucając się w moim kierunku z szeroko otwartą szczęką.
Kły wilka mocno wbijają się w mój bark, ale ja odskakuję, zrzucając z siebie niepotrzebny ciężar.
Zielonooka od razu rozumie powagę sytuacji, a jej wilcze wcielenie ociera się o brudny piach pod nami, tworząc sporą, zaspę w pobliżu.
Większość zmiennych zdążyła się odsunąć na tyle, aby nie przeszkadzać nam w konfrontacji. Jednak ja już nie jestem na tyle spokojny i nie zamierzam ciągnąć tego w nieskończoność. Dlatego nim wilczyca nadąża zareagować, czy chociażby podnieść się z ziemi, ja bez namysłu ruszam w jej kierunku i z impetem wgryzam się w kark Alfy.
Nie puszczam, dopóki Rose nie przemienia się na powrót w człowieka. Jednakże ku mojemu zaskoczeniu, kły wilczycy jakimś cudem dopadają mnie zanim zielonooka przybiera ludzki kształt. Czuję jak moja przednia, prawa kończyna ocieka lepką krwią, gdy ciemnobrązowy wilk z całej siły wgryza się w moją łapę. Rosalie szybko podnosi się z ziemii, chociaż utrudniają jej to zadane przeze mnie wcześniej rany. Następnie wykorzystując to, że mój wzrok mimowolnie spoczywa na otwartej ranie, wilczyca doskakuje do mnie, łapiąc zębami górną partię kręgosłupa.
Ból jest okropny, a z mojej szczęki wydobywa się głuche skomlenie, gdy czuję jak coś na kształt rozrywania mięśni od wewnętrznej strony ciała. Mimo wszystko jest to tylko cholerna ułuda, a ja mam idealną szansę na kontratak.
Wilczy łeb od razu kieruję w stronę wilka, który nie spodziewał się tak nagłego ataku z mojej strony. Dlatego bez względu na wszystko, na ból jaki przeszywa moje wnętrze i wyrzuty sumienia przez to, co zrobiłem lata temu, moje kły w mgnieniu oka dopadają karku wilczycy, zaciskając się na nim praktycznie w zabójczym szale.
Rose puszcza mnie w wyniku natychmiastowej dezorientacji, a ja odrzucam ją na tyle mocno, by w kolejności móc przyszpilić ją na dobre do podłoża. Mój pysk, barki oraz futro skąpane we krwi, teraz znajdują się nad pozbawioną możliwości kontrataku wilczycy. Alfa straciła kontrolę nad tą walką, a jej wewnętrzny wilk zaczął przybierać naturalną formę dziewczyny.
Z mojego gardła od razu ucieka głośne wycie, a ja unoszę dumnie pierś nad nagą kobietą.
To koniec. Wygrałem.
~ Nigdy więcej... nie nazywaj mnie tchórzem. Jeżeli będę musiał, to własnymi rękoma uratuję Dianę i wówczas żadna siła mnie nie powstrzyma. Rozumiesz?
Zdezorientowana wilczyca przełyka nerwowo ślinę, wpatrując się w moje złote tęczówki z przestrachem.
Od razu odwracam się do niej plecami i spoglądam na wilki wokoło. Teraz, gdy ich głowy są pochylone, a ja mogę wreszcie odetchnąć z ulgą, bez namysłu odnajduję wzrokiem mojego Betę.
~Jeffrey, do mnie.
Warczę, widząc jak przyjaciel od razu zmienia wcielenie i staje na przeciw mnie z widoczną determinacją w wilczych ślepiach.
Już dawno nie miałem okazji widzieć jego przemiany. Wilcze wcielenie Jeffreya ma pustynny odcień futra, a ślepia - żółte jak dwie latarnie, pośród spowitego mrokiem, morza.
~ Alfo.
Przyznaje, a jego głowa obniża się do połowy mojej piersi. Chociaż jesteśmy tego samego wzrostu, teraz wilk wydaje się o wiele niższy ode mnie. To oznaka szacunku, a ja w pełni rozumiem jego zachowanie. Respekt. To coś, co czują do mnie wszystkie wilki wokoło.
Bez problemu udało mi się pokonać Rosalie. Była dla mnie za słaba... Potrzebuję czegoś więcej. Pragnę godnego przeciwnika. I właśnie dlatego zamierzać uratować Dianę, pozbywając się wszelkich przeciwności na drodze.
Nic mnie przed tym nie powstrzyma.
~ Nie musisz mi pomagać, Jeff. Daję ci wybór.
Oznajmiam hardo, ale odruchowo wyczuwam kpiący wyraz twarzy przyjaciela. To takie charakterystyczne.
~ Masz rację. Ale w tym momencie moje chęci są ponad to, co muszę. Idę z tobą.
Uśmiecham się w duchu na jego słowa, ale radość w sercu poszerza się jeszcze bardziej, gdy obok Bety staje również biały wilk.
~ Ja również pomogę.
Oczy Sheerana iskrzą się z ekscytacji, a ja kiwam głową na znak zgody.
Nie będę sam. Rosalie, jak bardzo się pomyliłaś?
~ My też się przyłączymy, Lucas.
Słyszę za sobą myśli reszty przyjaciół. Nicholas oraz Liv przybyli na czas, a ich dumne spojrzenia aż proszą się o to, by po powrocie uściskać ich z całych sił.
~ Nie prosiłem was o pomoc.
Mówię cicho, ale głośny śmiech, który rozbrzmiewa w moich myślach, jasno daje mi do zrozumienia jak bardzo się myliłem.
~ To nie podlega dyskusji. Ruszamy.
Odzywa się Nicholas, który staje zaraz obok Jeffreya.
Potwierdzając skinieniem głowy, po raz ostatni spoglądam w kierunku zdezorientowanej wilczycy, której spojrzenie w tym momencie wyraża tylko jedno "Jak mogłeś?". Mimo to, bez namysłu odwracam się pewnie i ignorując zaskoczony wzrok ojca, podążam w kierunku, gdzie chwilę temu zniknął Aaron. Wytropię go, chodźby miało mi to zająć całą wieczność.
Głośny krzyk mimowolnie ucieka z moich ust, gdy Jeffrey siłą przyszpila mnie do najbliższego drzewa. Minęła zaledwie godzina od porwania Diany, a ten kretyn w ogóle mnie nie słucha.
- Lucas, do cholery! - Głośny huk, jaki wydobywa się z gardła mojego przyjaciela dostatecznie pomaga mi ochłonąć na tyle, aby spojrzeć na jego zdeterminowaną twarz.
- Muszę ją znaleźć! Bez względu na wszystko! Jeffrey puść mnie!
Chłopak jednak kurczowo zaciska dłonie na moich ramionach, kierując wzrok na Sheerana i Nicholasa, którzy stoją nieopodal, przyglądając się naszej dwójce z przestrachem.
Oboje zdają sobie sprawę, że w tym stanie jestem zdolny do wielu rzeczy.
- Nick, Sheeran! Idźcie przodem, już! - Warczy niebezpieczne Jeff, a następnie wzrokiem przywołuje do siebie Liv, która bez chwili wahania znajduje się przy mężczyźnie. - Luke, jesteś ciężko ranny! Ile razy mam ci powtarzać, że w tym stanie jej nie uratujesz?! Daj sobie pomóc kretynie!
- Nie obchodzi mnie to, ja... - Nie kończę, ponieważ przeraźliwy krzyk ponownie opuszcza moje gardło, ból w okolicach kręgosłupa, ramion i bioder jest tak wielki, że trudno mi wydusić coś więcej.
- Liv, proszę... opatrz tego idiotę za nim zdążę mu poprawić... - Mruczy Jeff i puszcza mnie z gniewnym grymasem, wymalowanym na twarzy.
Ledwo podtrzymuję się cierpkiej powierzchni za mną i gdyby nie fakt, że Olivia natychmiast dopada mnie i daje upragnione oparcie, byłoby ze mną naprawdę źle.
- Adrenalina krążąca w twoich żyłach najwyraźniej zaczęła zanikać, bo odzyskałeś czucie w okolicach, gdzie zadano ci obrażenia, Alfo. Dlatego najlepiej gdybyś w tej sytuacji nie ruszał się przez te cholerne dziesięć minut z miejsca. Zrozumiałeś? Luke? - Wyjaśnia szybko Liv, siłą ściągając zbędny materiał z moich ramion, a następnie kolejno wysypuje ze swojej torby apteczkę i wszystkie opatrunki jakie w niej posiada.
Wilczyca od dłuższego czasu jest medykiem w watasze, dlatego nic dziwnego, że zabrała ze sobą tak dużo rzeczy. Właściwie to nawet gdybym chciał się sprzeciwić, w moim dotychczasowym stanie szansa na powodzenie, byłaby co najmniej znikoma.
- Gdybym tylko wcześniej rozpoznał jego zapach, gdybym zdążył... - Mówię, zaciskając obie dłonie w pięści.
- Lucas nie obwiniaj się! Nikt się tego nie spodziewał, nie mogłeś nic zrobić!
- Obiecałem jej, obiecałem, że przy mnie będzie bezpieczna! Dlaczego to tak cholernie boli... - Intensywny wzrok, czarnych jak noc tęczówek kieruję od razu na przyjaciółkę, która w tym samym czasie próbuje poskładać mnie do kupy.
Mimo wszystko jestem wdzięczny, chociaż od zawsze byłem uparty jak osioł, oni wciąż chcą być przy mnie.
- Boli, ponieważ opuściłeś gardę. Ta suka nieźle cię urządziła... Sama mam ochotę dobić tą szmatę, tak żeby zapamiętała jak to jest zostać potraktowanym jak najgorszy śmieć. - Warczy gniewnie Liv i mocno zaciska bandaż na moich biodrach jak i prawnym przedramieniu, gdzie wcześniej wgryzła się Rosalie.
Od razu czuję jak świeżo założony opatrunek bez chwili zawahania przesiąka krwią, mimo to staram się nie zwracać na to większej uwagi.
- Wiem, że zawsze byłem strasznym egoistą, ale teraz pragnę tylko by Diana wróciła bezpiecznie do domu...
- Już dawno nie widziałam twojej prawdziwej twarzy Luke, jednak teraz widzę ją bardzo wyraźnie. Ta oziębła i arogancka maska wreszcie pękła i ciężko będzie poskładać ją na nowo...
- Nie, ja po prostu... Diana zupełnie zmieniła moje postrzeganie na świat, dzięki niej zrozumiałem, że to nie koniec. Nie zamierzam znowu kryć się za maską, moje istnienie w tej ponurej rzeczywistości od chwili jej poznania przybrało zupełnie nowych barw. I jak najbardziej kolory te należą do moich ulubionych. - Mówię, zaciskając zdrową dłoń na prawym ramieniu i spoglądam w oczy Liv, która wypuszcza z westchnieniem powietrze z ust.
- Lucas... - Zaczyna z powagą i podnosi się na równe nogi. Po chwili obok niej pojawia się Jeffrey, który również posyła w moim kierunku nieodgadniony wyraz.
Od razu dostrzegam jak lewa dłoń przyjaciela wędruje w moją stronę, a ja przymykam lekko powieki na ten gest.
- Nie waż mi się więcej tracić gruntu pod nogami. Nie będę wiecznie pomagał ci się podnieść z dołka, Alfo. - Dodał z uśmiechem.
- I nigdy więcej nie upadaj niżej niż my, Luke. Od teraz jesteś należytym przywódcą, więc pokaż na co pracowałeś przez te wszystkie lata. Dlatego uratujmy Dianę... razem. Jak przystało na wilki ze wschodu. - Oznajmia od razu Liv, a ja nie zastanawiając się dłużej chwytam za dłoń Jeffa, pozwalając by moi przyjaciele wreszcie przywrócili mnie do porządku i wskazali drogę, którą od teraz mam zamiar podążać.
Czas najwyższy zostawić przeszłość za sobą i ocalić ukochaną.
- Tylko nie myśl, że przez resztę drogi będę cię niósł na plecach, Lucas. - Mruczy cicho zmienny.
- Możliwe, że nie będziesz miał innego wyjścia. - Śmieję się w głos, podpierając na ramieniu wilkołaka.
- Jeszcze słowo, a cię tu zostawię.
- Spróbuj tylko, Jeff.
- Chyba jednak zaryzykuję.
- Do odważnych świat należy, przyjacielu.
Mam nadzieję, że i tej odwagi nie zabraknie również dziewczynie o włosach ciemnych niczym heban, która tak bardzo namieszała w moim życiu, że teraz bez wahania biegnę jej na pomoc.
"Nie bój się Diana, już niedługo... Już niedługo znowu znajdziesz się w moich objęciach... A wtedy obiecuję, że już nigdy cię z nich nie wypuszczę! Choćby miało mnie to kosztować życie."
~ Odnalazłem trop...Od Shadowx3Soul:
Wasza upragniona kontynuacja kochani! Chodź to dopiero początek ❤️
CZYTASZ
The fate of wolves
مستذئبLucas to następca i jedyny syn potężnego Alfy. Nigdy nie chciał przejąć watachy ojca, nigdy też nie wierzył w przeznaczenie. Aby uniknąć odpowiedzialności opuścił swoje stado, przeprowadzając się do Nowego Jorku. Przez te wszystkie lata żył wśród lu...