ROZDZIAŁ 18

2.5K 104 10
                                    


Lucas
Dotychczas nie miałem nawet zamiaru przypuszczać, że wystarczy jedna chwila, aby całe moje ciało spowił paraliżujący prąd. Mogłem jedynie stać i spoglądać w te ciemne, karcące tęczówki, które za każdym razem patrzyły na mnie z wyższością, górując nade mną praktycznie od samego poczęcia.
Lecz tym razem za moimi plecami stoi ktoś, kogo sam widok wystarczy, abym zaznał spokoju ducha. Bo tak właśnie działa na mnie ciepłe spojrzenie Diany, a kiedy widzę jej przerażone tęczówki, ogarnia mnie jeszcze większa wściekłość niż dotychczas.
Zamiast przyłożyć jednemu ze strażników, moja ręka ląduje na lewym nadgarstku dziewczyny za moimi plecami, a następnie przyciąga ją do mojego boku, zapewniając wilczycy bezpieczeństwo.
~ Diana. Trzymaj się blisko mnie.
Spoglądam przez ramię na zdezorientowaną dziewczynę, mając nadzieję, że zrozumie moje konieczne postępowanie. Na szczęście wilczyca kiwa twierdząco głową, posyłając mi ledwo widoczny uśmiech. To bardzo mnie uspokaja.
Chociaż... ponownie odwracając wzrok znów czuję na sobie to czujne spojrzenie, czarnych jak bezgwiezdna noc oczu.
- No proszę, wyrosłeś. - Wokół nas rolega się dość niski baryton, a jego postawny właściciel wychodzi krok na przód, tym samym sprawiając, że światło słoneczne całkowicie okrywa jego twarz.
- Ojcze... - Słowa ledwo przechodzą mi przez gardło, a w brzuchu narasta co raz to większa niepewność.
Od dziecka czułem do niego respekt. Giovanni, mój ojciec za czasów mojej młodości własnoręcznie wywalczył sobie tytuł przywódcy. Alfa, zostało mu przypisane, gdy ukończyłem zaledwie pięć lat. Od tego czasu jego aura chodziła za mną jak cień, sprawiając tym samym, że ja również powinienem pójść w jego ślady. Jednakże... gdy tylko nadażyła się taka okazja, uciekłem. Uwolniłem się spod nacisku własnego rodzica, Alfy, a także spod oczekiwań członków watahy. Zachowałem się nieodpowiedzialnie, ale odzyskałem wolność.
Ojciec od zawsze widział we mnie swojego następcę, zawsze patrzył na mnie tak, jakby to w moich rękach spoczywał świat. W jego oczach byłem idealnym synem, wilkiem i zabójcą w jednym. Ale los postawił mi inne zadanie, czego Giovanni nie mógł przewidzieć. Po wielkiej wojnie naszych nacji - wilkołaków i banitów, czyli wygnanych ze stada wilków, nasze drogi się rozeszły. Tracąc jedyną osobę, która mnie tutaj trzymała - moją matkę, nic już nie było takie same. Ojca ogarnął mrok, a mnie... zawiść. Zawiść do siebie, do watahy i do niego. Do wszystkich, którzy przyczynili się do wybuchu wojny, a tym samym do śmierci drogiej memu sercu rodzicielki.
Mój oddech nie zdążył się jeszcze dobrze unormować, a czujny wzrok w dalszym ciągu nie zmienił warty. Moja szczęka zaciska się w skupieniu, sprawiając, że przybieram niewzruszoną maskę.
Alfa prawie nic się nie zmienił od naszego ostatniego spotkania, jedynie gdzieniegdzie siwe kosmyki przysłoniły jego czarną czuprynę.
W końcu oddycham głęboko, ujawniając tym samym dotychczas głęboko skrywane emocje.
- Mamy sobie wiele do wyjaśnienia. - Wyjaśnia Giovanni, lustrując mnie swoim charakterystycznym spojrzeniem.
Z perspektywy osoby trzeciej, praktycznie niczym się nie różnimy pod względem wyglądu. Przez te pięć lat zdążyłem przerosnąć mojego ojca, jednakże jemu również niczego nie zabrakło. Szeroka pierś, którą okalają twarde mięśnie oraz lekko wydłużona szczęka z widocznymi rysami kości policzkowych, na której widnieje kilkudniowy, ciemny zarost. Oczy w dalszym ciągu pozostały czarne i pełne dzikości. W końcu on od zawsze mieszkał w lesie, nie wyściubiając nosa z osady. Gdyby nie pełnił roli Alfy, zapewne moja ucieczka od watahy nie zakończyłaby się sukcesem.
Chociaż tak właściwie, teraz nawet nie wiem kto sprawuje tutaj obowiązki przywódcy. I gdy tylko to do mnie dociera, moje brwi praktycznie natychmiast ściągają się w konsternacji.
- A wy co tak stoicie do cholery? - Dodaje wilkołak burkliwym tonem, patrząc wprost na parę przyglądających się całemu zdarzeniu strażnikom. - Jazda stąd!
Warczy wilkołak, wzdychając przeciągliwie. Giovanni znów przenosi swój wzrok na mnie, głęboko się nad czymś zastanawiając.
- Lucas... - Cichy głos dociera prosto zza moich pleców, przypominając mi o obecności Diany i o tym, że w dalszym ciągu trzymam ją kurczowo za nadgarstek.
Gdy tylko to do mnie dociera, natychmiast puszczam rękę dziewczyny patrząc na nią w przepraszającym geście i pozwalam jej zająć miejsce u mego boku.
Dopiero teraz mina mojego ojca diametralnie ulega zmianie, a na jego twarzy dostrzegam ledwo widoczną ulgę. Co mu się stało?
- Wszystko w porządku? - Pytam, kontem oka zerkając w kierunku wilczycy, która w tej chwili przygląda się zmiennemu.
Mężczyzna w końcu powraca myślami do rzeczywistości i mruży oczy w zdziwieniu, ale na jego ustach wykwita słaby uśmiech.
- Nigdy nie chciałeś mieć bratniej duszy, Luke. A teraz, stojąc przed własnym ojcem, chronisz tej wilczycy jak najcenniejszego skarbu. Po prostu jestem zaskoczony, to wszystko. - Odpowiada spokojnie, patrząc wprost w burzowe tęczówki mojej towarzyszki i kiwa głową z uznaniem.
- Przepraszam, powinnam się przedstawić. Mam na imię Diana i pochodzę z niewielkiej wioski na obrzeżach lasu. Tak jak reszta mojej rodziny należę do rangi Bety. Cieszę się, że w końcu mogę poznać Pana we własnej osobie, moi dziadkowie dostrzegali w Panu wielkie pokłady determinacji nad sprawowaniem władzy i trzymaniu w szachu tak wielu watah.
Kiedy dziewczyna kończy, na twarzy Giovanniego pojawia się jeszcze większy uśmiech niż poprzednio, ale jego zadowolenie znika podobnie szybko jak się pojawiło. Mogę tylko przypuszczać co jest tego powodem. Mnie też nie podoba się taki obrót spraw.
- Diana jest teraz pod moją opieką, a ja nie pozwolę na to, aby chodźby włos spadł jej z głowy. - Oznajmiam pewny swych słów i kładę dłoń na ramieniu wilczycy. - Ojcze, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że proszenie cię o wybaczenie nic nie zmieni. W twoich oczach mógłbym co najwyżej równać się z bandą wygnańców, dlatego nie będę klękać przed tobą i błagać o to, abyś pozwolił mi wrócić do watahy. Proszę cię jedynie o to, abyś uszanował jedną z moich decyzji. Zamierzam o własnych siłach wywalczyć sobie prawo do bycia przywódcą wschodniej watahy. Przez te pięć lat uświadomiłem sobie jedną, ważną rzecz... a mianowicie to, że żaden wilk nie może narodzić się prawdziwym Alfą. Najpierw należy zyskać szacunek wilków z watahy, a następnie zaakceptować to, kim się tak naprawdę jest. Więc... z pełną odpowiedzialnością mogę spojrzeć ci w oczy i powiedzieć, że nie stoi przed tobą już tchórzliwy szczeniak, a twój syn, którego niegdyś mogłeś zwać swoim następcą.
Alfa przez chwilę nie odzywa się chodźby jednym słowem, próbując zebrać w głowie wszystkie myśli i zrozumieć sens wypowiedzianych przeze mnie słów. Gdy w końcu mu się to udaje, szczęka zmiennego drga zdradzając jego wahanie. Jednak na chwilę obecną na twarzy wilka pojawia się ulga, a jego na pozór czarne jak węgiel oczy z każdą chwilą jaśnieją sprawiając, że jego wzrok staje się o wiele cieplejszy niż poprzednio.
- Nigdy bym nie przypuszczał, że przed moimi oczami znów stanie ten sam zdeterminowany chłopak, który lata temu zyskał w moich oczach. Poświęcenie twojej matki nie poszło na marne Lucas, ona wciąż żyje w twoim sercu. - Giovanni uśmiecha się biorąc mnie w ramiona. - Nawet nie wiesz jak bardzo cieszę się, że znów do nas wróciłeś. W dodatku z ukochaną! Zawsze byłem z ciebie dumny, w końcu... jesteś moim jedynym synem. A zadaniem ojca jest wiara w swoje potomstwo. Przez cały ten czas żyłem w przekonaniu, że tutaj wrócisz. Nigdy w ciebie nie zwątpiłem.
Silne ramiona Alfy kurczowo mnie otaczają. Początkowo nawet nie wiem jak mam się zachować, moje mięśnie są napięte, a szczęka drga niekontrolowanie.
Nagle czuję na sobie wzrok Diany.
~ Lucas. Powiedziałeś mi kiedyś, że w tym okrutnym świecie nie można opuszczać gardy. Jednakże... myślę, że taka okazja nie powtórzy się w najbliższym czasie.
Gdy dociera do moich myśli jej anielski głos, moje źrenice gwałtownie się rozszerzają, a ja sam jakby próbuję zrozumieć przekaz, który usilnie stara się mi uświadomić wilczyca.
W tej chwili obaj tkwimy w szczelnym, męskim uścisku, tworząc aurę, której nigdy dotąd nie miałem okazji poczuć na własnej skórze. Czuję, że to ten moment, w którym wszystko inne odchodzi w niepamięć, a ja ulegam pokusie i spoglądam w oczy mego ojca.
~ Przecież nie mam serca z kamienia, kwiatuszku.
Dodaję, gdy z ulgą wyczuwam jak dziewczyna za mną się uspokaja i uważnie przygląda naszej dwójce.
- Rozumiem. - Kiwa twierdząco głową Giovanni, zaciskając dłonie na moich ramionach i patrząc wprost w głąb tego, co zawsze skrywają moje ciemne, pozbawione koloru oczy. - Więc nareszcie zyskałeś siłę. Tak więc to idealna pora... Lucas, musisz sam sobie wywalczyć drogę do władzy. Tym razem nie mogę już ci pomóc.
- Doskonale to rozumiem, ojcze. Powiedz, kogo wybrałeś?
Ta niedługa chwila ciszy zaczyna działać mi na nerwy, a ja mam co raz to gorsze przeczucia, że nie powinienem tego wiedzieć przed walką. Mimo to, hardo spoglądam w oczy mężczyzny i zaciskam obie dłonie, formując zaciśnięte pięści.
- Rosalie. - Odpowiada po chwili, ciężko wypuszczając powietrze z ust i biorąc kolejny haust drogocennego powietrza, które teraz to ja zaczynam łapać jak pierwszy lepszy narwaniec.
- Niemożliwe. - Wyduszam z siebie, mając szeroko otwarte oczy ze zdziwienia. - Przecież z naszej tradycji jasno wynika, że kobieta nie może pełnić roli przywódcy watahy! Chyba, że...
- Chyba, że pokona w walce każdego, dorównującego siłą Alfie, Betę. - Kończy za mnie Giovanni, na co mrurzę oczy w niedowierzaniu.
- Nie powiesz mi ojcze, że Rose, ta Rose, która zawsze trzymała się własnego ogona, zdołała pokonać Jeffreya i Nicholasa w pojedynkę? - Nagle zginam się wpół, czując niespodziewany przypływ bólu w boku, który już dawno powinien się zregenerować. Jak widać tym razem byłem bliżej śmierci niźli mógłbym tego przypuszczać. Ale jak to mówią, głupi ma zawsze szczęście.
- Lucas, nic ci nie jest?. - Diana reaguje prawie, że natychmiast i kuca przy mnie, próbując określić jak najtrafniej stan w jakim się obecnie znajduję.
I chociaż próbuję wysilić się na szczery uśmiech, moje usta wykrzywiają się w akompaniamencie cichego syku.
- Zaraz mi przejdzie. - Nieświadomie próbuję też pocieszyć samego siebie, gdy z troską spoglądam w niebieskie oczy Diany.
Dopiero teraz czuję na sobie czujny wzrok ojca. To nie może być spojrzenie pełne troski, nie oczekuję tego od niego.
- Wyjaśnicie mi to? - Pyta po chwili Giovanni, skupiając całą uwagę na naszej dwójce.
Diana zagryza nerwowo wargi, ale kiwam głową w zrozumieniu i posyłam jej wdzięczne spojrzenie.
- W ostatnim czasie Lucas spierał się z wieloma problemami więc jego stan nie jest najlepszy, po za tym mamy za sobą długi szmat drogi i powinniśmy odpocząć. - Wyjaśnia dziewczyna pospiesznie i opiera swoją dłoń na moim ramieniu w geście troski.
Mężczyzna chwilę się nad czymś zastanawia po czym dodaje:
- Ah tak, oczywiście. Mimo to, Lucas dasz radę pójść sam? - Pyta Giovanni, najwyraźniej zauważając moją skrzywioną z bólu minę.
- Wiesz ojcze, nie pierwszy i nie ostatni raz otarłem się o śmierć, nic mi nie będzie. - Odpowiadam, pewnie się prostując.
Pomimo wcześniejszej kąpieli w rzece moja biała koszula w niektórych miejscach jest poplamiona krwią, czy to z otwartych ran, czy z krwi banitów. Ciemne kosmyki włosów już dawno opadły mi na twarz, tworząc coś na wzór artystycznego nieładu, który z bliska może równać się z ptasim gniazdem. Naprawdę powinienem odpocząć i jak najszybciej zmienić ubranie.
I gdy tak o tym myślę na mój zazwyczaj cięty język nasuwa się pewne pytanie.
- Tato, mam do ciebie jeszcze jedną prośbę.
Były Alfa spogląda na mnie niezrozumiałe, ale kręcę głową z uśmiechem i machinalnie obejmuję Dianę w pasie, na co wilczyca jest wyraźnie zaskoczona. Mimo wszystko nie zwracam na to większej uwagi.
- Czy po moim odejściu zrobiłeś coś z moim pokojem? - Dodaję pospiesznie, przez co natychmiast spotykam się ze zdziwionym wyrazem twarzy mego ojca.
- Nie. - Kręci głową przecząco i poprawia ciemnoczerwony materiał, który zwisa mu na jednym ramieniu, prawie dotykając ziemi. - W dalszym ciągu należy do ciebie, Luke. Chociaż mam nadzieję, że już niedługo do waszej dwójki.
Kręcę głową w niedowierzaniu i pewnie popycham dziewczynę na przód, mijając tym samym zamyślonego ojca.
- Idziemy. - Stwierdzam, a zaskoczona wilczyca nawet nie śmie myśleć o proteście i posłusznie pozwala mi sobą kierować.
Tak jak przeczuwałem, nic się nie zmieniło.
Dom watahy w dalszym ciągu pozostał dokładnie taki sam jak pięć lat temu. Jednakże, gdy teraz tak o tym myślę, to dość sporo mnie ominęło. Ile tradycji, ile wydarzeń i ile wilczych świąt przegapiłem? Gdy oni świętowali i bawili się w najlepsze, gdy przeżywali trudne chwile, ja w tym samym czasie włóczyłem się po ulicach Nowego Jorku, albo wracałem po pijaku do mieszkania. Przez te wszystkie lata moją jedyną rodziną był Leon i po części też Jeffrey. Teraz mam przy sobie i Dianę, której zawdzięczam życie. Gdyby nie ona, zapewne już dawno wąchałbym kwiatki od spodu. Nie mogę sobie nawet wyobrazić tego, co bym zrobił gdyby ta dziewczyna nagle zniknęła z mojego życia równie szybko, jak się pojawiła.
Gdy tylko to do mnie dociera, a konsternacja na mojej twarzy ustępuje miejsca radości, pewnie wyciągam dłoń w kierunku wilczycy, tym samym zatrzymując ją tuż przed drzwiami mojego dawnego pokoju.
- Coś się stało? - Pyta niepewnie, odwracając wzrok przez jedno ramię i dokładnie lustruje moją twarz, próbując zrozumieć moją nagłą reakcję.
- Nie... - Kręcę głową przecząco, posyłając jej anielski uśmiech. - Po prostu chciałem napatrzeć się na te piękne oczy, za nim na dobre spełnię daną ci obietnicę. Bo wiesz... w tych burzowych tęczówkach mógłbym zatracić się na wieki i o jeden dzień dłużej.
Po moich słowach dziewczyna całkowicie odwraca się w moją stronę i jakby zaskoczona tym, co przed chwilą powiedziałem wpatruje się we mnie chcąc doszukać się chociażby kszty kłamstwa. Gdy jednak nie udaje jej się dostrzec niczego, po za kwitnącym uśmiechem na moich ustach, opuszcza głowę, a na jej policzki wpływają gorące rumieńce.
Nie czekając na reakcję dziewczyny, sprawnym ruchem łapię za jej podbródek i przyciągam twarz Diany do siebie, składając na jej ustach szybki pocałunek. Za nim jednak odhylam się na tyle, aby móc dostrzec jej reakcję dodaję szeptem:
- Po za tym, mamy teraz trochę czasu dla siebie... - Pewnym ruchem łapię Betę za biodra i przyciągam do swojego boku, a wolną ręką popycham drzwi prowadzące do mojego pokoju i wpadam z wilczycą do środka. W towarzystwie mojego i jej śmiechu, gdy oboje lądujemy na miękkiej pościeli dość sporego łóżka, podnoszę się na łokciach spoglądając na dziewczynę przepraszająco. - Ale najpierw doprowadzę siebie i tego pchlarza w mojej głowie do porządku.
~ Słyszałem to Luke. Jeszcze będziesz na kolanach odszczekiwał te słowa!
~ Już się nie mogę doczekać tego dnia.
Uśmiecham się zadziornie pod nosem i zostawiam wilczycę, aby w spokoju mogła rozejrzeć się po pomieszczeniu, a sam kieruję się w stronę najbliższej łazienki, przy okazji wspominając swój ostatni pobyt w tym miejscu.
- Mam tylko nadzieję, że nie wyrzuci mnie dzisiaj za drzwi, kiedy oznajmię jej, że śpimy w jednym łóżku. - Mamroczę pod nosem ze śmiechem, gdy sam podążam długim korytarzem.
"Zapowiada się ciekawa noc".

Od Shadowx3Soul:

Wróciłam, żyję, rozdział jest i zabieram się za następny. Buziaki 💗

The fate of wolvesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz