ROZDZIAŁ 8

3.2K 122 2
                                    


Lucas
Wielka łapa tego przerośniętego sierściucha wbiła mnie chyba z dwa metry w ziemię. Jednak ja jeszcze nie wybieram się na tamten świat.
Łopatki bolą mnie od nacisku niedźwiedzia, a cały bok mam przygnieciony i nie mam jak się ruszyć. Mimo wszystko podejmuję się próby zepchnięcia balastu z mojego wilczego ciała.
~ Jezu, co za smród!
W głowie szumią mi słowa wilka.
Ma racje, sam nie jestem zadowolony z położenia w jakim się obaj znaleźliśmy, a tym bardziej, że wisi nad nami śmierdzące zwierzę.
~ Lepiej powiedz mi jak mam się uwolnić, wilku.
~ Masz siłę co najmniej kilku wilków chyba, że lata ćwiczeń poszły na marne Luke. Nie uwierzę w to, że nie dasz rady misiowi.
Ewidentnie słyszę jego śmiech, jego parszywy rechot w mojej głowie. Krzywię się na samą myśl, że on tylko czeka na to, aż wreszcie wybuchnę i rozniosę wszystko w przeciągu kilkunastu metrów.
Ale ja nie przemieniałem się ponad pięć lat, nie chciałem znów czuć tej rozpierającej mnie od wewnątrz siły. Skupiałem się na walce wręcz, a mając do dyspozycji aż cztery łapy jest to nie lada wyzwanie.
Mój wilczy instynkt musi powrócić, a ja muszę ponownie stać się zabójcą jakim przed laty mnie wychowano.
Z całej siły jaką dysponuję, wszystkie jej pokłady kieruję na przerośniętą bestię. Napór, jaki powstaje gdy nacieram barkiem na przednią kończynę zwierzęcia jest tak silny, że wybija niedźwiedzia do tyłu, natomiast ja natychmiast przechodzę do kontrataku powalając go na ziemię.
Bez namysłu, z największą precyzją przecinam bestii kark ostrymi jak brzytwy zębami, a w tym samym czasie jej gwałtowny ruch zwala mnie z nóg. Niedźwiedź odrzuca mnie na około półtora metra, dzięki czemu z impetem uderzam w pobliskie drzewo.
Skowyt jaki wydaję, podczas odczuwania niemiłosiernego bólu jest tak wielki, że roznosi się echem po całym lesie. Czuję i słyszę jak moje żebra po stronie lewego boku łamią się w pół. I jest to tak dziwne, a zarazem przerażające odczucie, że mam ochotę własnoręcznie zakończyć swój żywot, byleby tylko uśmieżyc palący ból.
"Spokojnie, tylko spokojnie. To zaraz minie".
O dziwo kości w moim przypadku zrastają się o wiele szybciej niż rany powierzchowne co może być trochę straszne dla osób postronnych.
Po chwili udaje mi się odzyskać władzę nad ciałem i delikatnie otumaniony nagłym spotkaniem z twardą powierzchnią pnia, powoli wstaję na równe nogi. W głowie wciąż szumi mi dźwięk pękających kości.
Mimo wszystko przybieram postawę do obrony, ale mój wróg leży nieprzytomny już od kilku dobrych minut. Wciąż zachowując jak największą ostrożność podchodzę do bestii, aby lepiej przyjżeć się co mu zrobiłem. Cały kark splugawiony jest niedźwiedzią krwią, zresztą ja też nie wyglądam najlepiej - krew ścieka po mnie, co najmniej jak woda.
Zwierzę dostało krwotoku, dlatego nie muszę więcej rozczulać się nad tym widokiem. Bez namysłu odwracam się i kulejącym chodem zmierzam za tropem wilczyc.
Rozpoznaję kwiecisty zapach Liv, ale zapach Diany wciąż pozostaje dla mnie tajemnicą. Omegi tak nie pachną, zresztą sama dziewczyna wykazała się wielkim aktem odwagi wychodząc na przeciw niedźwiedziowi. Doskonale widziałem jak zamierzała się przemienić, kiedy bestia zmierzyła w jej kierunku.
Jednak miałem trzymać się od niej z daleka, a tym czasem uratowałem ją z objęć śmierci. Sam sobie dziwię się, że od czasu spotkania ze sforą banitów jestem o wiele silniejszy. Chociaż zapewne było to spowodowane tym, przez jak długi czas się nie przemieniałem.
Ku mojemu zdziwieniu kości zrosły się szybciej niż przypuszczałem i resztę drogi mogę pokonać swobodnym biegiem. Nie zamierzam się zbytnio spieszyć gdyż wiem, że dziewczyna jest bezpieczna w towarzystwie Olivii.
Ale to co za chwilę widzę przed wilczymy ślepiami kompletnie przypiera moje łapy do podłoża. Burza hebanowych fal, które swobodnie opadają dziewczynie do połowy pleców, burzowe tęczówki wpatrzone prosto we mnie, delikatny uśmiech na jej ustach i ta cudowna, gładko opadająca na biodra Diany czerwona sukienka.
~ Nie spieprz tego Luke.
Ostrzega mnie mój wilk, a ja dopiero teraz przytomnieję z chwilowego letargu.
Dostrzegam jak dziewczyna poprawia opadający jej na twarz kosmyk, zakładając go za prawe ucho i zbliża się do mnie wolnym krokiem. I pomimo obecności Liv za jej plecami, mam wrażenie, że czas stoi w miejscu.
Diana staje na przeciw mnie i lekko podnosi wzrok do góry, aby spojrzeć mi w oczy. Widzę wahanie w jej oczach, dlatego odruchowo trącam nosem jej dłoń. Dziewczyna posyła mi nieśmiały uśmiech, ale zaraz odsuwa się ode mnie na krok.
No tak, czego ja mogłem się spodziewać? Że zacznie mnie głaskać jak jakiegoś kundla? Albo zobaczę jej maślane spojrzenie na mój widok? Nie, to nie jest pierdolona bajka. Ona nie jest człowiekiem, więc uznaje mnie wyłącznie za wilka takiego, jakim sama jest. Koniec, kropka.
"Żadnych wyobrażeń".
Odwracam głowę w kierunku Liv i posyłam jej ostrzegawcze warknięcie, na co ona chichocze i patrzy rozbawiona na dziewczynę o hebanowych włosach.
- Luke prosi, abyś się odwróciła. - Kwituje, na co Diana unosi jedną brew do góry, ale spełnia moją prośbę.
Zauważam, że białowłosa zakłada moją koszulę, która sięga jej kolan i nie dziwię się temu, ja zabrałem ze sobą ciuchy - ona nie.
Po przemianie szybko zakładam czarne dżinsy, zostając bez koszulki. W krawędź spodni wciskam czerwoną chustę, z którą rzadko się rozstaję. Czerwony to symbol mojej watachy, a raczej watahy mojego ojca.
- Możesz się już odwrócić. - Mówię spokojnie, swoją uwagę skupiając na gęstych włosach dziewczyny.
Jest środek dnia, a promienie słońca przyjemnie oświetlają las.
Diana odwraca się przez chwilę nieruchomiejąc, no tak przecież pierwszy raz widzi mnie pół nagiego. Posyłam jej słaby uśmiech i zwracam się do Liv.
- Na nas już czas. - Oświadczam stanowczym tonem, tym samym zwracając wzrok na otoczenie.
- A co z niedźwiedziem? - Pyta moja przyjaciółka.
- Więcej nie stanie nikomu na drodze.
Po moich słowach Liv milknie, a Diana patrzy na mnie z lekkim grymasem na twarzy. Czyżby nie przepadała za przemocą? Przecież jest wilkiem.
Jednak kiedy posyłam w jej kierunku pytające spojrzenie, ona jedynie wzrusza jednym ramieniem i odwraca się na pięcie.
- Masz rację, na mnie już czas. - Oznajmia i zamierza odejść, ale w mgnieniu oka znajduję się przy niej i łapię za łokieć.
- Dokąd idziesz? - Pytam głupio, całkowicie zatracony w iskrzących się tęczówkach dziewczyny, która właśnie gromi mnie morderczym spojrzeniem.
- Tam skąd przyszłam, zresztą to nie twoja sprawa pogromco niedźwiedzi. - Odpowiada wymijająco i jeszcze przez chwilę patrzy na mnie z góry, a ja kompletnie zdezorientowany jej zachowaniem stoję w milczeniu.
Nagle słyszę śmiech Olivi, która nie wytrzymuje i wybucha na głos tak, że oboje patrzymy na nią jak na wariatkę.
- Mniejsza z tym. - Warczę poirytowany i odwracam się w stronę roześmianej białowłosej. - Musimy znaleźć wilczy kwiat Liv.
Dziewczyna poważnieje i odchrząka nieznacznie, teraz patrząc na mnie poważnym wzrokiem.
- Chciałabym Luke, ale Nicholas dopiero co prosił bym stawiła się w watasze tak szybko na ile jest to możliwe. Muszę iść, wybacz. - Liv posyła mi zbolałe spojrzenie i po mojej niemej zgodzie przemienia się w swoje wilcze wcielenie.
Przynajmniej odzyskałem koszulkę.
- Więc pójdę sam. - Mruczę i odwracam się chcąc odejść, ale jakikolwiek ruch uniemożliwia mi anielski głos dziewczyny za moimi plecami.
Gdy się odwracam Olivi już nie ma, ale za to Diana wpatruje się we mnie ciekawskim spojrzeniem. Po chwili postanawia się odezwać.
- Wilczy kwiat? Wiem gdzie on jest, ale... nie wyglądasz na umierającego, więc po co ci on? - Kpi niebieskooka i krzyżuje ręce na piersi, wpatrując się we mnie uważnie.
Zamieram na moment, czując jak moje mięśnie się napinają.
- Nie jest dla mnie, a dla kogoś kto potrzebuje go znacznie bardziej niż ja. - Warczę podchodząc do dziewczyny.
- Spokojnie wilczku. - Diana unosi ręce do góry w obrończym geście i robi krok do tyłu.
W tej samej chwili z kieszeni moich spodni dobiega dźwięk dzwoniącego telefonu. Nie potrzeba mi dużo czasu, aby domyśleć się kto dzwoni. Bez namysłu podnoszę urządzenie do ucha.
- Leo. - Odzywam się, ale mój głos drży zdradzając tym samym moją niepewność.
Za nim mężczyzna wypowiada cokolwiek, mój wzrok krzyżuje się z zmieszanym spojrzeniem Diany i mogę szczerze powiedzieć, że dziwnym trafem jej burzowe tęczówki działają na mnie uspokajająco jak melisa.
- Paniczu, chłopakowi się pogorszyło. Angelina już tu jest, ale panicz Jeffrey dostał ponownego krwotoku. Gdyby nie był nadludzko odporny, już dawno stalibyśmy nad jego grobem. - Słyszę zmartwiony głos Leona.
- Obudził się?! - Pytam szybko, mając minimalną nadzieję, że przyjaciel odzyskał świadomość.
- Po części, jego organizm reaguje na bodźce z zewnątrz, ale wciąż nie dociera do niego nic, co panna Foster chciałaby mu przekazać. - Wzdycha Leon, a ja zaciskam mocno szczękę w zamyśleniu.
- Zrobię wszystko co się da, aby Jeff wrócił do zdrowia. Dzwoń do mnie gdy coś się będzie działo, wrócę niedługo. - Spoglądam na dziewczynę i wypuszczam powietrze z ust. - Z wilczym kwiatem.
Po tych słowach nasza rozmowa się kończy a ja wzdycham niekontrolowanie. Przez chwilę stoję zastanawiając się nad planem działania, ale zdaje sobie sprawę, że od początku miałem go przed samym nosem.
- Słyszałam wszystko, pomogę ci... Alfo. - Oznajmia dziewczyna spokojnym głosem i uśmiecha się lekko.
- Luke, mów mi po prostu Luke. - Uśmiecham się słabo i opuszczam ręce swobodnie wzdłóż tułowia.
- Diana. I dziękuję za pomoc, teraz mam okazję ci się odwdzięczyć.
Kiwam szybko głową i kładę dłoń na jej ramieniu.
- Nie jesteś mi nic winna, ale pospieszmy się. Gdzieś tam jest osoba, której życie właśnie spoczywa na moich barkach...
Właśnie dlatego teraz zaczynam najniebezpieczniejszy wyścig z czasem w swoim życiu. I jak się okazuje - z Dianą w roli głównej.

Od Shadowx3Soul:

Kochani, jest to kontynuacja siódmego rozdziału. Kolejne części będą na powrót dłuższe, a jak na razie jestem w trakcie ich pisania. Życzę wam miłego dnia/wieczoru i pozdrawiam serdecznie wszystkich moich czytelników🌼

The fate of wolvesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz