ROZDZIAŁ 31

1.3K 56 5
                                    

Lucas
Powoli odwracam wzrok, by przyjrzeć się tym cudownym, burzliwym oczom. Mój oddech wciąż jest przyspieszony, a serce uderza w nierównomierny rytm. Jak na koniec lata, jest nazbyt chłodno. Mimo to nie odczuwam tego, wciąż czując lepiącą się do mojego futra ciepłą krew. Nie tylko moją, ale także i Aarona.
- Lucas. Już dobrze. Nie musisz tego robić, słyszysz? Nie musisz stawać się takim potworem jak on... - Jak przez mgłę słyszę jej załamany głos. Policzki Diany skąpane są w łzach, które za wszelką cenę stara się ścierać, pomimo tego wszystkiego ona wciąż kurczowo przylega do mojego ciała.
Już teraz mogę poczuć bijące od niej ciepło, a co dopiero, gdy co raz mocniej zaciska drobne dłonie na moim ciele...
~ Diana... Ja nie... Oh, kwiatuszku...
Nagle czuję jak brak mi słów, ja po prostu nie wiem co mam na to odpowiedzieć. Byłem bliski zabicia Alfy zachodniej watahy i gdyby nie ona, ten drań już by nie żył. Jednakże... wraz z jego śmiercią nic by się nie zmieniło. Nic, a nic. Więc cieszę się, że dziewczyna o hebanowych włosach powstrzymała ciążącą na moim sercu furię... Ona jedyna potrafiła ujarzmić bestię wewnątrz mnie. Zabrała ode mnie ciężar, jaki do tej pory na mnie spoczywał. Nie posunę się więcej do tak makabrycznych rozwiązań, nie będę taki jak on. Nigdy więcej nie zabiję bez skrupułów, ani żalu.
W duchu uśmiecham się lekko, bo brak mi już sił, by cokolwiek powiedzieć czy zrobić. Ostatkiem wolnej woli zlizuję słoną ciecz z twarzy ukochanej i upadam bezwładnie, czując jak powoli zaczyna doskwierać mi paraliżujący ból. W końcu muszę teraz wyglądać jak żywa śmierć... No cóż, Aaron po tym jak prawie rozerwałem go na strzępy stracił przytomność, a mnie najwidoczniej czeka ten sam los. Chodź czy jeszcze się obudzę tego nie jestem w stanie przewidzieć. Osiągnąłem swój limit. Cała energia jaką w sobie miałem w jednej chwili uleciała bezpowrotnie. Nie mam już wystarczająco siły, by się przeciwstawić temu uczuciu. Po prostu widzę przed sobą nieuniknioną ciemność, za nim uświadamiam sobie, że już nie docierają do mnie głosy z otoczenia. Nie słyszę już moich przyjaciół. Po prostu tracę panowanie nad własnym ciałem i umysłem. Czy to tak wygląda koniec?
Tyle lat oszukiwania samego siebie. Uciekania od tego wszystkiego, co mnie spotkało, a okazuje się, że wystarczyło tylko jedno spojrzenie w jej przenikliwe oczy, by zrozumieć, że to wszystko było tylko i wyłącznie pieprzoną ułudą i sam siebie skazywałem każdego dnia na klęskę. W końcu to przecież Diana otworzyła mi oczy. Pomogła zrozumieć jak funkcjonuje wilczy świat na nowo. Dzięki niej poznałem wiele nowych przyjaciół. I nie żałuję, że wybrałem tą drogę. Zamierzam nią podążać dopóki pozwoli mi na to moja wilcza wola. I zamierzam w końcu powiedzieć Dianie, co tak naprawdę czuję... O ile w ogóle ocknę się z tego letargu.
Najwyraźniej to jeszcze nie moja pora, by umierać... Znów wracają do mnie wszystkie zmysły. Na powrót słyszę dźwięki i czuję przeróżne zapachy... Nawet mogę poczuć pod palcami coś miękkiego... W końcu jednak udaje mi się otworzyć oczy, kiedy dociera do mnie w jakiej sytuacji się obecnie znajduję.
To przytłaczające, bo nie przepadam za szpitalami, ale teraz najwyraźniej w takim wylądowałem.
Znów moje ciało okalają bandaże, które zdążyły nasiąknąć sporą ilości krwi... W końcu trochę mi się oberwało, a wilcza regeneracja mimo, że czasem potrafi działać cuda, tym razem na moje nieszczęście mam zbyt mało energii , by tak szybko się wyleczyć. To uciążliwe ale tak jest i nic na to już nie poradzę. Muszę po prostu spróbować nie ruszać się z miejsca, a obecnie to nawet chyba nie mam jak. Lewą rękę mam nawet w gipsie, a jedno oko zakryte przepaską. Wolę nie wiedzieć chyba, czy już na nie oślepłem. Zbyt dużo obrażeń na siebie przyjąłem przez co kompletnie straciłem rachubę.
- Alfo? - Do pomieszczenia, w którym się znajduję wchodzi mężczyzna w starszym wieku. Kojarzę go skądś... Chyba należy do watahy mojego ojca... Nie. Obecnie do mojej. Przecież sam się na to pisałem.
Staruszek kłania mi się zaraz po przyjściu tutaj, a następnie sprawdza najprawdopodobniej mój stan zdrowia. Świeci mi latarką po oczach jakbym już na jedno oko nie był ślepy... Tia, dobij konającego. Czemu nie?
- Patrzysz na mnie zupełnie tak, jakbyś zobaczył ducha. A znając życie pewnie tak wyglądam. Nic dziwnego, skoro chwilę temu stoczyłem walkę na śmierć i życie... - Mówię, dość oschłym tonem, mimo, że jestem kompletnie wyczerpany. A mam wrażenie, że przespałem znacznie więcej, niż normalnie powinienem, by się zregenerować. Wciąż czuję skutki walki z Aaronem...
Mężczyzna patrzy na mnie dziwnie i zapisuje coś w swoich papierach. Aż nie dowierzam, że to mówię ale zdecydowanie bardziej wolałbym teraz zobaczyć na jego miejscu Alexa.
- Chwilę temu? Minęły dwa miesiące Alfo. Byłeś w śpiączce, a mimo to twoje rany na nowo się otwierają. To wynik wyczerpania... Jednak skoro w końcu się obudziłeś, teraz wszystko powinno powoli wracać do normalności, tak jak i pana zdrowie. - Odpowiada, a ja czuję jak dosłownie wbija mnie w łóżko, na którym obecnie leżę.
Dwa miesiące?! Więc co z Aaronem? Co z Dianą i resztą? Czy Sheeranowi nic nie jest? Za dużo pytań... Od tego wszystkiego łeb zaczyna boleć mnie niemiłosiernie, jakby mi ktoś co najmniej patelnią w głowę zawalił.
Mam już zacząć ochrzaniać lekarza ile wlezie, jednakże powstrzymuje mnie od tego ciężka dłoń, która po chwili ląduje na moim zdrowym ramieniu. Najwidoczniej moje zmysły jeszcze są stępione, ponieważ kompletnie nie usłyszałem jak wchodził na salę.
- Spokojnie Lucas. Cieszę się, że żyjesz ale teraz nie powienieneś zawracać sobie głowy tym wszystkim... może- Urywa, widząc moje mordercze spojrzenie i wzdycha cicho, uśmiechając się do mnie z politowaniem. - No tak, czego innego ja mogłem się po tobie spodziewać młotku?
Mimowolnie moje wargi spowija zadowolony uśmiech na sam jego widok po tak długim czasie. Mimo, że ostatnim razem to on leżał na moim miejscu, teraz to ja zajmuję miejsce poszkodowanego.
- Jeffrey. Siadasz w tej chwili na tym jebanym krześle i opowiadasz mi wszystko od A do Z. Rozumiemy się? - Zagrażam, siłą woli śmiejąc się z reakcji przyjaciela. Nie wierzę, że bez żadnego problemu mnie posłuchał i teraz siada jak potulny baranek obok mojego łóżka, mając minę jakbym miał go zaraz ukatrupić.
- W takim razie ja panów zostawię. Przyjdę za godzinę sprawdzić stan zdrowia Alfy. W tym czasie żadnych odwiedzin! Pański Beta to wyjątek... Nie żeby codziennie nie wykłócał się o przebywanie tu z panem, panie Luke... Zresztą nie tylko on... - Wzdycha wilk o randze Delty, w końcu on tu tylko pracuje... I właściwie to Olivia też powinna tu czasem zaglądać. Przecież o ile się nie mylę to znajdujemy się w niższej osadzie, a ona ma do szpitala zaledwie dwa kroki. Jednak dziewczyna większość czasu spędza po za teren watahy, będąc do dyspozycji jako medyk dla wilków wychodzących na zwiad. To niezawodna wilczyca, zresztą podczas mojej pogoni za Dianą dużo pomogła. Muszę im to wszystko jakoś wynagrodzić...
- Widzisz Luke. Ja cię nigdy nie opuszczę. Na dobre i na złe jak to mówią panie "Wielki, zły Alfo". - Mówi, ale widząc moją minę mówiącą wyraźnie, by zmienił temat, natychmiast się reflektuje.
- Dwa miesiące? Co się przez ten czas działo? - Pytam, spotykając uspokajający wyraz twarzy przyjaciela.
- Po twoim starciu z Aaronem obaj straciliście kontakt z rzeczywistością. To cud, że po tym co cię spotkało wróciłeś do nas cały i zdrowy! No, prawie... Mniejsza z tym. Jestem w szoku, że wtedy go nie zabiłeś... Diana... Naprawdę ma na ciebie tak duży wpływ? Lucas, byłeś o krok od zabicia go z zimną krwią! Okej, okej już nic nie mówię! - Dodaje szybko, napotykając mój ironiczny wzrok po czym kontynuuje. - Uprzedzając twoje pytania, odpowiem w jak największym skrócie i tak, by twoja niedołężna w tej chwili główka zrozumiała przekaz. Aaron wylądował w więzieniu na terenie wampirów i skazany jest na wilcze dożywocie, a jak pewnie już wiesz wampiry są nieśmiertelne, Alex obiecał , że już więcej nikomu nie zaszkodzi, a król wampirów przystał na to, by tam został. W końcu Aaron miał sporo za uszami, to wystarczający powód, by wampiry zajęły się nim odpowiednio. Nie wiem jaką karę dostał ale mam nadzieję, że równie makabryczną jak czyny, których się dopuścił. Przecież nikt normalny nie spoufala się z banitami i najprawdopodobniej to on stał za większością ataków na ciebie... No trudno, przynajmniej do nas wróciłeś Lucas. Sheeran, który cię uratował, Diana i reszta są cali i zdrowi. Na razie watahą zajmuje się twój ojciec, więc kiedy dojdziesz do siebie możesz wrócić do obowiązków Alfy.
Kiedy kończy oddycham z nie małą ulgą. To dobra wiadomość, taka, jakiej oczekiwałem po wybudzeniu się. Nie czuję żalu z powodu tego, że nie zabiłem Aarona, bo gdybym to zrobił nic ale to nic by się nie zmieniło. A tak? Zostałem Alfą, tak jak oczekiwał mój ojciec lata temu. Własnymi siłami wywalczyłem sobie status, i w dodatku mam u boku najpiękniejszą wilczycę, jaką kiedykolwiek widziały moje, pozbawione koloru oczy.
- Gdzie ona jest? - Pytam, czując ekscytację z tego, że mogę na powrót ujrzeć te burzowe tęczówki, poczuć jej kojący zapach... Mimo to nie interesuje mnie w jakim obecnie znajduję się stanie. Ocaliłem Dianę z rąk tego drania i teraz kiedy jest cała i zdrowa nic innego mnie nie obchodzi. Już nigdy więcej nie wypuszczę jej z rąk.
- Z rodzicami. Wciąż nie mogą uwierzyć, że Aaron dopuścił się takich, a nie innych czynów. W dodatku zachodnia wataha została wydalona z wilczych praw. Teraz mogą równać się z wygnańcami... - Odpiera Jeff, wstając z krzesła, na którym przez ten czas cierpliwe zajmował miejsce. Po raz ostatni patrzy na mnie i dodaje z uśmiechem. - Przychodziła tu każdego dnia, kiedy byłeś w śpiączce. Jestem pewny, że dzisiaj również się zjawi. A na razie, nabieraj sił Alfo. Bez ciebie jest nudno. - Kiedy kończy, jego blond kita wędruje zaraz za nim, gdy znika za szpitalnymi drzwiami.
Nie na długo jednak zostałem sam, w końcu teraz dogląda mnie chyba z pięć Delt! A przecież nic mi nie jest... Mimo osłabienia i wyczerpania... Po za tym nie wspomnę już o tym, że co chwila faszerują mnie leczniczymi ziołami, czy naparami. Głównie przez ich gorzki smak nie przepadam za byciem chorym. Jednak dzięki temu moje ciało szybciej się zregeneruje, a ja będę mógł dojść do siebie.
Dwa miesiące... He? Zdążyłem zauważyć, że na zewnątrz się ochłodziło. W końcu teraz mamy jesień. To jedyna rzecz jakiej mogłem doglądać przez ten czas, kiedy byłem sam od momentu wybudzenia się. Więc, gdy tylko słyszę kroki, skierowane w moim kierunku, mam szczerą nadzieję, że to Diana przyszła mnie odwiedzić. Jeffrey pewnie już się wszystkim wygadał, że się obudziłem. To do niego tak bardzo podobne, jednak zdecydowanie bardziej wolę być teraz sam na sam z ukochaną, aniżeli mieć na głowie chmarę wilków. Niestety moje modły chyba nie zostały wysłuchane, gdy w przejściu zauważam białą, roztrzepaną czuprynę znajomego mi wilkołaka. Mimo wszystko nie mogę zaprzeczyć, że cieszę się jak dziecko na jego widok.
- Sheeran. - Mówię, szczerząc się jak głupi do sera, gdy chłopak z promiennym uśmiechem zajmuje miejsce na krześle obok łóżka. - Jak dobrze widzieć cię całego i zdrowego.
- To samo mogę powiedzieć o tobie, Alfo. Zaszczytem było towarzyszyć ci wtedy... No i oczywiście stanąć w twojej obronie. Aaron już nikogo więcej nie skrzywdzi. Oczywiście nie przeczę, że nie zastąpi go ktoś inny, jednakże na tę chwilę cieszmy się wywalczonym spokojem. - Słowa białowłosego napawają mnie mimo wszystko dumą. Cholernie ciężko było mi wtedy znieść to, że on naprawdę mógł umrzeć. A jednak. Sheeran to cwana bestia i nawet już wiem, jak wynagrodzę jego starania. W końcu coś sobie obiecałem, jeżeli obaj wyjdziemy cało z tego bagna. A tak się właśnie stało, więc...
- Dziękuję ci za wszystko przyjacielu. Możesz się pożegnać z rangą Gammy, od dnia dzisiejszego zostajesz moim drugim Betą czy tego chcesz, czy nie. Zasłużyłeś chłopaku. - Jestem wręcz bardziej niż pewien, że takich słów się nie spodziewał. Jednak jego mina mówi sama za siebie, bo szczęście jakie właśnie maluje się na twarzy piwnookiego jest tak wielkie, że sam szczerzę się głupio.
- Alfo... ja... - Nie kończy, kiedy gładko wchodzę mu w zdanie.
- Mówiłem ci już, mów do mnie po imieniu. Teraz jesteśmy na równi Sheeran. Jesteś do mojej dyspozycji, a ja do twojej. W każdej chwili kiedy będziesz mnie potrzebował, nie zawaham się oddać za ciebie życia. Zresztą jak i za całą watahę... Nareszcie wiem co to za ulga móc wrócić do domu. - Patrzę na niego ciepłym wzrokiem, czując jak rozpiera mnie duma. Mam naprawdę wspaniałych i oddanych przyjaciół, a to tylko dowód na to, że udało mi się zmienić. I nie osiągnąłbym tego, gdyby nie pomoc jednej wilczycy, która właśnie olśniewa mnie swoim cudownym blaskiem, stojąc w przejściu za chłopakiem i opierając się z szerokim uśmiechem o framugę drzwi.
- Ciebie to najwyraźniej nic nie jest w stanie zabić, co Luke? - Śmieje się cicho wilczyca, napotykając zawstydzony wzrok Sheerana, który zostawia nas samych, ulatniając się tak szybko jak się pojawił, a ja patrzę z utęsknieniem w piękne oczy Diany.
- ... W twoich oczach mógłbym zatracić się na wieki Diana... bez wątpienia. - Moja odpowiedź widocznie zaskakuje wilczycę ale nie komentuje tego, posyłając mi promienny wyraz, po czym dodaje z uśmiechem.
- Mamy do pogadania Lucas. Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłam, Alfo...

Od Shadowx3Soul:

Wyszedł mi nie co dłuższy rozdział, bo na ponad 2k słów 😏 Wena wróciła! A przynajmniej na razie🤗 Komentarze zawsze chętnie czytam, więc nie bójcie się zostawić czegoś po sobie (nawet gwiazdki pod rozdziałem), to bardzo motywuje do dalszego pisania. Co przekłada się też na częstsze wrzucanie kolejnych rozdziałów!❤️

The fate of wolvesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz