Chcesz autograf?

870 57 23
                                    


Noc. Zwykle w nocy każdy spał... Choć przez chwilę.

Jednak dzisiejszą bardzo późną godziną, Betty nie zmrużyła oka, ani na moment. Jej ślepia mogły się kleić, a wzrok rozmazywać, ale myśli szalały jak burza... Nie, nie burza. Potężny tajfun, który sprawiał, że uśnięcie było jedynie odległym marzeniem.

Matt Brown wydawał się naprawdę dobrym człowiekiem, kiedyś, kiedy była małym dzieckiem nie rozumiejącym, jak wygląda świat... Świat, który jest brudny i zepsuty właśnie przez tych samych ludzi, którzy kiedyś go stworzyli. Jego propozycja, nie, cichy rozkaz, był tak właściwe bardzo prosty. I Betty musiała przyznać sama przed sobą, że decyzja już dawno została podjęta – Nie miała innej opcji, jak się zgodzić. Nadal, przez całą noc, szukała sposobu na to, aby z tego wybrnąć. To, co miała zrobić, było poniżej jej godności!

„Jakbyś jeszcze jakąś miała" – cichy, denerwujący głosik w głowie dziewczyny nie planował odpuścić, dobijając ją jeszcze bardziej. Cały czas wspominała ten moment, te słowa wypowiedziane kilka godzin wcześniej i nie mogła pojąć, jak się w to wkopała. A no tak, zrobił to John, nie ona.

Właśnie, ojciec... Gdy Brown skończył swój monolog, kopnął go jeszcze kilka razy, po czym zakazał Betty jakiegokolwiek ruchu, przez następne pół godziny. Normalnie, jej charakter podpowiadał, by olała te słowa, ale przerażenie i szok spowodowany propozycją, sprawiły, że tylko uciekła do swojego pokoju. A potem nie miała odwagi zejść na dół.

Gdy budzik zadzwonił (równo o godzinie 5:30), Betty wyglądała jak przysłowiowy trup. Gdyby nie fakt, że był piątek i miała jeszcze ranną pracę, próbowałaby dalej pójść spać. Jednak ulotki same się nie rozdadzą. Dziewczyna dorabiała sobie na każde możliwe sposoby, chodząc z miejsca do miejsca w poszukiwaniu jakiejś dorywczej fuchy. Kiedyś wyprowadzała psa pewnej staruszki, mieszkającej nieopodal jej dzielnicy, w troszkę lepszych warunkach niż ona sama. Kobiecina tak bardzo kochała tego szczeniaka, że była w stanie oddać każdego centa, byle by chociaż niespełna chwilkę nacieszył się dworem, a że była schorowana i nie mogła wychodzić, Betty spadła jak z nieba. Sprzątała też wile u pewnego małżeństwa. Teraz jednak miała tylko kawiarnie i roznoszenie reklam.

Evans leniwie zwlokła się z łóżka, przeciągając przez głowę ulubioną czarną bluzę z logiem adidasa. Dorwała ją w lumpeksie, kilka lat temu, na jednej z wyprzedaży i dotychczas zajmowała pierwsze miejsce na liście jej ukochanych, lecz nielicznych ubrań. Dziewczyna nie przepadała za kolorowymi ciuchami. W zwyczaju nosiła bardziej markotne barwy, a Charlotte kpiła z niej, podkreślając, że z takim stylem daleko nie zajdzie. Nie przejmowała się, ponieważ już dawno stanęła w miejscu i nie potrafiła ruszyć, w żadnym aspekcie swojego życia.

Otworzyła drzwi pokoju, wystawiając za nie głowę i nasłuchując podejrzanych dźwięków, ale towarzystwem okazała się jedynie głucha cisza. Wzruszyła ramionami i na paluszkach czmychnęła do łazienki, starannie zamykając za sobą wrota. Stanęła przed lustrem, delikatnie odklejając plasterek, który zdobił jej policzek. Syknęła, kiedy zaschnięty klej nie chciał odejść od skóry, ale po dłuższej chwili walki, w końcu sobie darował. Betty delikatnie przejechała koniuszkiem palca po ciemnofioletowym siniaku, rozmyślając, czy nałożenie fluidu jest konieczne. Nie miała go już za dużo, a jak znała życie jeszcze nie raz będzie potrzebny. Przeczesała swoje długie włosy szczotką, umyła zęby i podmalowała oczy, by stworzyć pozory mniej zmęczonej, po czym opuściła toaletę, wstępując jeszcze na chwilę do swojego pokoju. Zgarnęła plecak, a jej wzrok spoczął na białej, akustycznej gitarze stojącej pod oknem.

W hierarchii ważności Betty, muzyka zajmowała wysokie miejsce. Śpiew i gra na instrumentach, czy nawet taniec. Pozwalało jej to odetchnąć, zrobić prawdziwy, głęboki wydech i zniszczyć te wszystkie złe emocje. A potem robiła kolejny wdech i kolejny, a nuty koiły skołatane nerwy, dawały siłę do walki i... Życia. Właśnie to mogła nazwać swoim szczęściem, choć nie miała go za wiele.

Największą uciechą zawsze jednak była ta gitara. Wyglądająca jak nowa, choć mająca dobre dwadzieścia lat, zawsze gotowa do gry, pomagała dziewczynie w najgorszych chwilach. Jak plecak, ona też należała do matki, choć Betty niestety nigdy nie usłyszała, jak na niej gra. Lubiła sobie wyobrażać, że brzdąkają razem, a mama uczy ją kolejnych chwytów, leczy rany na palcach lub po prostu siedzi i słucha tego, czego rudowłosa się nauczyła.

Betty potrząsnęła głową. Włożyła ręce do kieszeni przy dużej czarnej bluzy i po cichu wyszła z domu. Nie zajrzała do salonu. Nie chciała widzieć teraz ojca. Nie mogła. Przez chwilę siłowała się z kluczami, gdy drzwi jak na złość nie chciały ustąpić. Po pięciu minutach zmagań odpuściły. Oczywiście nie za darmo, ponieważ w zamku coś strzyknęło.

– Super... Kolejna rzecz do wymiany – mruknęła, przewracając oczami.

Będąc już na dworze, naciągnęła czapkę za uszy, po czym ruszyła w kierunku ulicy Fairax Anevue, na której największy tłok był zwłaszcza z rana. Podsumowując: idealnie nadawała się do rozdawania bezużytecznych papierków. Ludzie spieszący do pracy, do szkoły, czy na studia, nie patrzyli, co dostają do rąk, tylko brali, a ona zdobywała kolejne drobniaki. No i odległość – wystarczająco daleko od szkoły, by raczej nikt jej nie zaczepił, ale na tyle blisko, żeby nie opuściła lekcji.

Po godzinie, gdy po ulotkach nie było śladu, Betty odetchnęła z ulgą. Ostatnimi czasy, nie udawało jej się pozbyć całego arsenału, a dzisiejszego dnia, o dziwo została z niczym. Dość często widywała jak inne dzieciaki, wykonujące te samą pracę co ona, wyrzucali reklamy do kosza czy rozdawali przypadkowym osobą po kilka sztuk. I w takich momentach, była pewna, że stracą robotę. Dziewczyna przeczytała regulamin i wiedziała, że takie rzeczy są surowo zabronione, mimo że nie raz miała na tyle dość i planowała cisnąć tym wszystkim w cholerę, nigdy tego nie zrobiła. Westchnęła, spoglądając na wyświetlacz telefonu, który wskazywał 7:30. Ruszyła w kierunku przystanku autobusowego, a gdy minęła uliczkę, na której wczorajszego wieczoru zaczepił ją nieznajomy, przystanęła na chwilę, rozglądając się wokół. Chłopak wyglądał na nie więcej niż 19 lat, a jego uścisk był niemiłosiernie bolesny, mimo że, delikatny. Przygryzła wargę, wzruszyła ramionami i dość szybkim krokiem popędziła w stronę zajezdni.

Zakład o życieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz