Jesteś dla mnie ważny

343 24 23
                                    


– Andy! – wrzasnął Leo, kiedy szatyn, z Betty przy boku dyskretnie przemierzał salon, próbując udawać niewidzialnego. – Ej! Chodź no tutaj! – ryczał nadal, przeciskając się przez tłum, ale po chwili zniknął, zasypany kolejną falą, napływających do domu ludzi.

Betty musiała przyznać, że jej poprzednie imprezy, w porównaniu do tej, były jedną wielką kpiną. U Cartera, stół z cateringiem stał pod ścianą, a DJ rozgościł się w salonie, racząc wszystkich klubową muzyką i neonowymi światłami. Tymczasem w jej świecie, to chipsy zawsze górowały na pierwszym miejscu, a dobrą zabawę zapewniał Spotify.

Tutaj, czuła się jak upośledzony kopciuszek, wśród pijanych krasnoludków.

Wspólnie, przemierzyli hordę ludzi, wkraczając do trochę mniej zatłoczonej kuchni. Andy ze świstem wypuścił powietrze z płuc, podchodząc do szerokiego kontuaru, po czym pochwycił niebieską butelkę, i nie zawracając sobie głowy szklanką, pociągnął z niej zdrowy łyk, nawet się przy tym nie krzywiąc. Wyciągnął szkło w stronę Betty, a ona z wdzięcznością wypisaną na twarzy uczyniła to samo, czując, jak gorzki alkohol pali jej przełyk. Ostrożnie odstawiła butelkę na blat, nerwowo rozglądając się po wnętrzu pomieszczenia, a kiedy jej wzrok padł na pochłoniętą w pocałunkach, prawie nagą parę stojącą przy ścianie, przewróciła oczami i naparła łokciami o drewno, zastanawiając się, co tak naprawdę tutaj robi i co jej do cholery odbiło.

Nawet nie zorientowała się, kiedy Andy zniknął z zasięgu jej wzroku. Westchnęła ciężko, uderzając głową o kontuar, myślami uciekając daleko poza granicę tego domu. Co zrobiłaby Lottie? Zapewne korzystałaby z darmowego żarcia i alkoholu, tańcząc do utraty tchu.

Ale czy Betty też tak potrafiła?

Nie była duszą towarzystwa. Nie przepadała za wielkimi wydarzenia, a czasem nawet wyjście z domu do pracy, sprawiało jej trudności, już nawet nie wspominając, o spacerze z własnej woli.

Po chwili bezsensownych rozważań targana nieznanymi jej emocjami zacisnęła pięści, wzięła głęboki oddech i odwróciła się na pięcie ruszając w stronę przepełnionego ludźmi salonu.

Jak na jej nieszczęście, po drodze spotkała gościa ze srebrną tacką, roznoszącego kieliszki z kolorową cieczą. Dwa pochłonęła na hejnał, a kolejny duet, zabrała ze sobą, kierując się cholera wie gdzie. Stanęła przy ścianie, opróżniła szkło, a po kilku minutach odpłynęła do tego stopnia, że nawet nie wiedziała, w którym momencie wywijała na parkiecie z randomowymi ludźmi, do utworów, które na trzeźwo pewnie wywołałyby w niej obrzydzenie. Po kilku przetańczonych piosenkach spocona i zziajana znów dostrzegła kelnera, dlatego bez zbędnych ceregieli po raz kolejny podkradła mu kieliszek.

Po pięciu kolejkach świat przed oczami zaczął wirować, jednak nie było z nią jeszcze aż tak źle. Dopóki trzymała się na nogach i myślała w miarę racjonalnie, uznawała, iż jest trzeźwa.

Slalomowym krokiem, ruszyła przed siebie, ignorując przy tym oburzone komentarze osób, na które wpadała. Stanęła na środku linoleum, zamglonym wzrokiem rozglądając się po bokach, jakby z nadzieją, że zobaczy kogoś znajomego i nie będzie musiała samotnie zagłębiać się w swoją desperację. W beznadziejne stany wpadała tylko i wyłącznie pod wpływem alkoholu. Chyba miało to sens, ponieważ mówi się, że kiedy człowiek jest wypity, to wychodzą z niego najgorsze brudy. Jej, były tak rozległe, że nikt nie pospieszyłby z pomocą. Przymknęła oczy i na wpół świadomie, ruszyła w stronę schodów, mając nadzieję, że nie były one wytworem jej spaczonego umysłu. Kiedy dotknęła chłodnej poręczy, odetchnęła z ulgą i powolnym ruchem, pokonywała kolejne i następne stopnie, kilka razy prawie wypadając zza barierki. Szczęśliwym trafem, dotarła na górę, rozglądając się po przestronnym korytarzu. Pognała przed siebie, otwierając pierwsze lepsze napotkane drzwi i z tą samą prędkością zamykając je z głośnym trzaskiem, ponieważ nie interesowała jej para kolesi, wciągających kreski uformowane na pralce. Ruszyła dalej i w pewnym momencie naparła plecami o gładką fakturę ściany, czując jak jej żołądek, sam zaczyna urządzać sobie imprezę. Po dłużej chwili kontynuowała swoją podróż, otwierając kolejne wrota, a kiedy za jednymi z nich, ujrzała małego chłopca bawiącego się żołnierzykami, wiedziała, że kiedy wytrzeźwieje spuści Carterowi potężny wpierdol, za tak skrajną nieodpowiedzialność. Przyłożyła palec do ust, markując znak ciszy, po czym wgramoliła się do pokoju, niesłyszalnie zamykając za sobą drzwiczki. Westchnęła i z głośnym jęknięciem, opadła na podłogę, podciągając kolana pod brodę.

Zakład o życieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz