XXIX

630 21 16
                                    

Pokaźne wnętrze domu Scottów tonęło w ciemnościach, a jednym dźwiękiem zakłócającym nienaganną ciszę, stanowiło tykanie naściennego zegara. Młody chłopak siedział na balkonie, zaciągając się, kolejnym już papierosem. W ciągu ostatniej godziny spalił osiem. Telefon w jego dłoni, co jakiś czas wydawał z siebie ciche dźwięki, a ekran rozjaśniał się, jak i gasł w prawie równym tempie. Czarnowłosy przełknął ślinę, po czym westchnął, gasząc niedopałek o balustradę. Odblokował komórkę, wchodząc w ikonkę galerii i zaciskając szczękę, odtworzył ostanie nagranie zapisane na urządzeniu. Nie chciał go oglądać, więc sprawnie przyjechał palcem po ekranie, przekierowując filmik w strefę wiadomości. Wybrał numer. Wysłał. Czekał. Minęła minuta. Dwie. Dziesięć. Zrezygnowany, pokręcił głową, ciskając aparatem przed siebie. Schował twarz w dłoniach, próbując uspokoić zmysły. Po chwili ekran rozbłysł, a wibrujące urządzenie, podskakiwało po płytkach, jakby opętane. Wyciągnął rękę. Odebrał. Przycisnął telefon do ucha, tak mocno, że jego palce przybrały odcień kredy.

– Zadowolona? – mruknął, wolną, drżącą dłonią odpalając kolejnego papierosa.

Chwilowa cisza po drugiej stronie nie zrobiła na nim wrażenia.

Przecież już dawno przegrał.

– Jestem z Ciebie dumna – cichy głos Cary, odbił się w jego głowie, niczym piekielny gong, skazujący największych śmieci w historii ludzkości, na wiecznie potępienie.

W tamtym momencie Hunter Scott był jednym z nich.

Hunter nie mógł zasnąć.

Dołączył do śpiącej Betty, ale za każdym razem, gdy próbował zamknąć oczy, wspomnienia tamtej, przeklętej nocy nie pozwalały odpuścić. Nocy, przez którą teraz jego Betty miała cierpieć... Nie wiedział, kiedy dokładnie poczuł to COŚ, przez które teraz żałował swoich działań, ale był pewny, że przy nikim innym cisza nie byłaby taka przyjemna. Gdyby tylko ten rok temu powstrzymał się i posłuchał Andy'ego... Dał mu się powstrzymać...

„Ta impreza Sylwestrowa była zajebista" – pomyślał Hunter, wkładając kask na głowę.

Używki nadal z niego nie zeszły, ale nie był amatorem, potrafił jeździć. Zresztą, gdyby ojciec dowiedział się, gdzie spędzili Sylwestra... Cóż, w tamtym momencie sądził, że jego reakcja byłaby najgorszym koszmarem. Mylił się oczywiście, a scena wypadku prześladowała go do dziś.

– A może jednak pojedziesz z nami? Dużo wczoraj wziąłeś – odwrócił głowę w stronę głosu dochodzącego zza niego. Andy stał przy aucie swojej obecnej dziewczyny, której imienia Hunter nie pamiętał, jednak kojarzył, że nie była taka zła. Nie narzekała, gdy Andy powiedział jej o imprezie i sama zaproponowała, że po niego przyjedzie.

– Nie panikuj, przecież jazdę mam we krwi – przekręcił oczami, bo realne zmartwienie w postawie kuzyna naprawdę go denerwowało. Czy był małym dzieckiem, które potrzebowało, by prowadzono je za rękę?

– Tak, tak, jasne – Andy nie był mu dłużny, lecz w jego głosie pobrzmiewała irytacja. – Napisz, chociaż jak dojedziesz.

– Dobrze mamo – sarknął Hunter, dosiadając maszyny. Przekręcił kluczyk w stacyjce, a przyjemne drżenie motocyklu i ryk silnika powitały go radośnie. Błogi uśmiech wpłynął na jego twarz. Uwielbiał adrenalinę, którą czuł podczas jazdy. Prędkość tak wielką, że wszystko zlewało się w jedną całość, nie pozwalając rozróżnić drzew od budynków.

Droga była pusta. Zero hałasu, zero żywej duszy. Zero samochodów, zero innych motorów, zero przechodni.

Tylko obezwładniająca cisza i zapach palonej gumy. Hunter przyśpieszył. Potrafił przecież panować nad prędkością, a skoro nikogo nie było... Jednak był.

Zakład o życieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz