To działo się za szybko. Betty Evans, miała wrażenie, że czas, stanął w miejscu, kiedy Hunter agresywnie i natarczywie, sprowadził jej ojca do parteru. Kiedy krzyczał, poczuła ból. Tak jakby w rzeczywistości, to ona była na jego miejscu. Kiedy błagał o litość, poczuła gniew. Tak jakby, ona nigdy o nią nie błagała. Kiedy zaczął łkać, mieszając słone łzy, z szyderczym śmiechem i wyzwiskami, poczuła strach. Strach, który sparaliżował ją tak doszczętnie, że nawet nie zdała sobie sprawy, w którym momencie, czmychnęła za oparcie kanapy, zasłaniając uszy dłońmi. Kołysała się jak dziecko, prosząc w duchu, o to, aby ta prowizoryczna ulga, nareszcie dobiegła końca. Nie rozumiała. Czuła, jakby zaczęła przeżywać jeden i ten sam dzień od nowa, a kiedy budziła się z tej fatamorgany, po sekundzie znów zasypiała. Pamiętała, kiedy ojciec uderzył ją pierwszy raz i ten obraz, właśnie w tym momencie, ślęczał w jej umyśle jak zepsuta płyta video. Ciągle, odtwarzając jeden zamach. Jeden, ten sam jęk. Ból, którego nie sposób opisać.Otworzyła oczy i drżąc, odczekała jeszcze moment, zanim wyszła z ukrycia. Omiotła pomieszczenie wzrokiem, a kiedy dostrzegła, że została w nim sama, zerwała się na równe nogi, nerwowo klucząc przez przesiąknięty odorem alkoholu pokój. Stanęła w drzwiach i wyjrzała za futrynę, szukając potencjalnego zagrożenia. Nie dostrzegła niczego niepokojącego, co od razu, wydało jej się nad wyraz, niepokojące. Prócz potłuczonego szkła i rozkloszowane dywanu, śladu po jej ojcu, nie było. Tak samo, jak po Hunterze. Otworzyła usta i gwałtownie odwróciła głowę w stronę drzwi, wręcz wypadając na zewnątrz. Rozejrzała się po okolicy i już straciła nadzieję, gdy nagle go zobaczyła. Stał przy aucie, napierając o nie plecami, a w jego palcach, tlił się rozżarzony papieros. Był skupiony. A raczej na takiego wyglądał, bo tak naprawdę, Betty nie miała pojęcia, o czym myślał. Nie zawracając sobie głowy butami, czy szalikiem, na boso, pokonała małe schodki, by po chwili wybiec na ulicę, kilka metrów od chłopaka. Spojrzał na nią. I patrzył, do momentu, w którym z jego fajki, pozostał sam filtr. Naciągnął na głowę kaptur i nie spuszczając z Betty wzroku, otworzył drzwi swojego samochodu. Przygryzł wargę, wzruszył ramionami i posłał jej kciuka skierowanego w dół, co miało imitować znak tego, że nie przystanie na żaden absurdalny komentarz.
Skąd wiedział? Skąd mógł wiedzieć, że Betty miała mu coś do powiedzenia? Nie zastanawiając się nazbyt długo, dziewczyna jak długa, szybkim i bolesnym krokiem, runęła do przodu. Scott, już odpalał silnik, gdy ta z głuchym łoskotem, zaczęła pukać w szybę, zmarzniętymi kostkami.
Opuścił szkło, wpatrując się w nią przenikliwie, ale nie wymówił ani słowa.
Evans też nie wiedziała, co mogła powiedzieć. Stała jak kółek myśląc, że patrząc teraz na niego, wybaczy mu to, jak potężnym był kutasem. Chcąc nie chcąc, nie należało to do zadań najprostszych. Jednakże musiała pamiętać o tym, że Hunter zrobił coś, czego by się po nim nie spodziewała. Obronił ją. I naprawdę miała gdzieś, czy zrobił to dla siebie, czy dla niej. Uratował ją od cierpienia.
– Twój telefon – mruknął, wyciągając do niej marną cegiełkę. – Zainwestuj w końcu w nowy – dodał, zapinając pas.
– Pas – sapnęła Betty, na co ten posłał jej tylko pytające spojrzenie. – Nie zapinasz pasu – jak w transie, wertowała kawałek materiału.
Hunter westchnął, kręcąc głową, po czym przekręcił kluczyk w stacyjce.
– Jak widać, ludzie się zmieniają – zarzucił i nie czekając na odpowiedź, z piskiem opon ruszył przed siebie.***
– Evans! – krzyknęła Charlotte, trącając ledwo co przytomną Betty w bark. – Obudź się, bo zaraz wpadniesz na jakiś filar! – syknęła, przyciągając dziewczynę do siebie tym samym, chroniąc ją przed zderzeniem z nauczycielem historii, który spojrzał na nie krzywo. – Przepraszam – wydukała Lottie, prowadząc przyjaciółkę pod drzwi szkolnej biblioteki.
– Wybacz – jęknęła rudowłosa, przecierając twarz dłonią. – Źle spałam.
Pierwsze kłamstwo. Tak naprawdę, dzisiejszej nocy, Betty Evans, nie spała w ogóle. Przez kilka godzin, przesiąknięta bólem, alkoholem i wstydem, rozmyślała nad tym, co wydarzyło się tego wieczoru pod jej dachem. Nie mogła pojąć zachowania Huntera. Przecież ich relacja polegała na ciągłym podkładaniu sobie świń i nie planowała wejść na inny poziom. A przynajmniej tak myślała, do momentu, kiedy to chłopak nie odwiózł jej do domu. A potem, zrobił z siebie Rocky'ego Balboe. Betty, nie rozumiała i tak naprawdę nie chciała tego rozumieć. Ale nie potrafiła zapomnieć. Błagała, żeby ta akcja była tylko nocnym koszmarem. Ziewnęła przeciągle, a gdy jej wzrok, padł na roześmianego, blondyna i na postać idącą z nią łeb w łeb, dosadnie zrozumiała, że to wszystko stało się naprawdę. Przygryzła wargę i biorąc głęboki oddech, dźwignęła ciało spod wrót czytelni. Spojrzała na swoją przyjaciółkę, która posyłała jej pełne zmartwienia spojrzenia.
– Jest dobrze – na twarz Betty, wpłynął udawany uśmiech. Mimo to próbowała wyglądać przekonująco. Wiedziała, że to nie zadziała, ale nie miała siły, opowiadać o tym, co działo się wczoraj. Chciała zapomnieć. Jednakże nie było to takie proste. Poczucie winy zjadało ją od środka i miała świadomość tego, że rozmowa z Hunter jest nieunikniona.
– Nie będę pytała, bo znam Cię na tyle długo, by wiedzieć, że za jakiś czas, sama coś chlapniesz – westchnęła Adams, tykając Betty w czoło, końcówką skośnego paznokcia – a ja wtedy, będę na Ciebie czekała. – puściła jej oczko, przyciągając kruche ciało nastolatki do siebie. – Spokojnie, Betty. Jestem z tobą – wyszeptała, po czym wyminęła dziewczynę, zarzucając, że zgłodniała.
Betty ze świstem wypuściła powietrze, czując, jak połowicznie ogarnia ją upragniony spokój. Zacisnęła pięści i po raz kolejny, omiotła wzrokiem korytarz, jednakże Leo zniknął, a na horyzoncie pozostał tylko Hunter, siłujący się z automatem pełnym niezdrowych przekąsek. Z duszą na ramieniu, ruszyła w jego stronę, a kiedy ten, ze złością uderzył w bok maszyny, przystanęła, przełykając ślinę.
Chwilę potem, stanęła przy kolorowym pudle i nie wiedzieć czemu, chwyciła chłopaka za rękę, jednocześnie odsuwając ją od pola bitwy, z potwornym, wiecznie nawalającym złomem. Delikatnie popukała palcem o szybę, a gdy to nie zadziałało, jak zwierzę, zaczęła walić pięścią o metal. Hunter wzruszył ramionami, a przez jego twarz, przepłynął cień ironicznego uśmiechu. Wściekłość ogarnęła go, kiedy to z automatu wypadła tona, różnych słodyczy, a dumna z siebie Betty Evans, założyła ręce na piersi, posyłając mu spojrzenia pełne wyższości.
– Okej – mruknął Scott, odwróciwszy się na pięcie. – Jakoś nagle przestałem być głodny – fuknął, zmierzając przed siebie.
– Czekaj! – Evans pognała za nim, chwytając za pasek jego czarnego plecaka. Przystanął, ale nadal stał tyłem, pochylając głowę niebezpiecznie w dół. Wyglądało to, jakby za chwilę, miał ją stracić. – Ja... Chciałam Ci...
– HUNTER, KUTAFONIE – wrzasnęła Cara, przyciągając tym uwagę, wszystkich obecnych na korytarzu. – CHODŹ NO TU ALBO JA PRZYJDĘ DO CIEBIE!
– Cholera... – sarknął Scott, przewracając oczami. Odwrócił głowę do Betty i pierwszy raz od początku ich niemej konwersacji, zaszczycił ją spojrzeniem. Nachylił się nad automatem, udając, że wyciąga batonika. – Nie było mnie tutaj – szepnął, wracając do wyprostowanej pozycji, po czym z prędkością światła, zniknął z pola widzenia.
– Okej? – odpowiedziała sama sobie rudowłosa, by po chwili z wielką niechęcią, powitać w swojej przestrzeni osobistej, pewną ciekawską kurwę. Tak. Cara dostała nową wulgarną ksywkę. Betty, czuła satysfakcję z tego, że to ona ją nadała.
– Gdzie on się podział?! – wypluła brunetka, zmierzając tamtą od stóp do głów. – Chuj z tym, lepiej zapytam, gdzie twoje poczucie stylu – syknęła, zarzucając sobie długie pasma za plecy. Evans, przyglądała się temu ze spokojem, jednakże w środku, czuła jak nią telepie. Fakt. Cara była okropna, ale z takim wyglądem, mogła mieć każdego. Nie to, co ona. Jej rude kłaki, zawsze były niesforne i rosły w tak zatrważającym tempie, że musiała podcinać je co tydzień. Inaczej, wyglądałaby jak roszpunka. Co nie za bardzo było jej na rękę. Nikt nie lubi rozpieszczonych księżniczek.
– Zniknęło, pomiędzy pokładami braku twojej inteligencji – odparowała Betty, a gdy zdała sobie sprawę, z bez sensu tego pocisku, zagryzła policzek od środka, wzruszając ramionami. – Nie wiem, o kim mówisz – prychnęła, poprawiając kaptur podartej bluzy – ale jeśli to wszystko, pozwól...
– Uważaj – fuknęła Cara, przybliżając swoją twarz, niebezpiecznie blisko jej. – Hunter to dupek, a z tego, co widzę, wzbudziłaś jego zainteresowanie.
– Co? – Betty pytająco uniosła brew do góry, czując, że ogarnia ją nieuzasadniony niepokój. Nie chciała mieć nic wspólnego ze Scottem. Już praca i szkoła wystarczyły. Do tego, nigdy nie wybaczy mu tego, co powiedział na wczorajszej imprezie. Takie rzeczy zostają na zawsze.
– Jesteś naiwna – czarnowłosa, parsknęła śmiechem, poprawiając krótką, ledwo co zasłaniającą tyłek spódniczkę – a Hunter, ma słabość do naiwnych – wyszeptała, z gracją odwracając się na pięcie. – Aha, jeszcze jedno – przekrzywiła głowę na bok i Betty niechętnie musiała przyznać, że wyglądała nieziemsko. – Nie próbuj się w nim zakochać – i odeszła.
CZYTASZ
Zakład o życie
Novela Juvenil„Miałem nadzieję, że niczego nie poczuję. Ale kiedy powiedziała mi, że jestem dla niej ważny, wiedziałem, że przegrałem" Nie chciał tego. Nie o to mu chodziło. Uciekał, kłamał, oszukiwał samego siebie, a także wszystkich wokół. Potem jednak widział...