XXVIII

359 22 34
                                    

Hunter's POV, kiedyś, gdzieś daleko.


- Stary, tylko błagam, nie odpierdol niczego dziwnego - mruknął Shawn, pociągając kolejny łyk ze szklanej butelki. - Tydzień temu miałeś wypadek.

Tak naprawdę nie mam pojęcia, kiedy podjąłem decyzję o spotkaniu z tym człowiekiem. Poznałem go na portalu dla fanów motoryzacji dziesięć miesięcy temu i nawet nie wiem, jak stał się moim przyjacielem.

Może nawet lepszym od Leo.

- Wiem stary, wiem - odparłem, zapinając czarną kurtkę pod samą szyję. - Grzecznie wracam do domu. Żadnych przystanków i niezapowiedzianych niespodzianek.

- No, mam nadzieję - westchnął blondyn, wyciągając zaciśniętą pięść w moim kierunku. - Daj znać, jak już dojedziesz.

- Jasne - posłałem mu pełen zadowolenia uśmiech, po czym wybiegłem na klatkę schodową, gnając przed siebie. Pchnąłem ciężkie drzwi, wypuszczając z płuc ciążące mi powietrze.

Tak naprawdę byłem idiotą. I doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Jakiś czas temu, razem z Shawnem i jego znajomymi urządziliśmy sobie małe wyścigi samochodowe.

Cóż to były za emocje!

Szkoda tylko, że przeleciałem przez przednią szybę i teraz mogę poszczycić się tytanowym oczodołem.

Pokręciłem głową, wyciągając z kieszeni spodni kluczyki, a po chwili już siedziałem w aucie, kurczowo zaciskając palce na chłodnej kierownicy.

Kiedy ojciec dowiedział się o wypadku, kategorycznie zabronił mi wsiadać za kółko. Lekarz też mówił, że lepiej by było, gdybym odpuścił na jakiś czas. Policja natomiast chciała odebrać moje prawo jazdy, ale jakoś tak zrezygnowała, gdy Ren otworzył portfel.

W tych czasach pieniądze przeważają nad ludzkim życiem.

Wziąłem głęboki oddech, przesuwając dłonią po chropowatej fakturze kółka, po czym przekręciłem kluczyk w stacyjce, wyjeżdżając na ulicę. Kojące dźwięki jakiegoś utworu z radia, sprawiały, że czułem się pewniej.

Ulica była pusta. Żadnej żywej duszy. Żadnego hałasu. Żadnego innego samochodu. Na ułamek sekundy przymknąłem oczy, chłonąc otaczający mnie spokój. Potrafiłem to zrobić. Jechałem. Naprawdę jechałem. Wszystko działało na moją korzyść.

A później oczami wyobraźni zobaczyłem siebie na motorze, tamtej pamiętnej sylwestrowej nocy.

I wszystko chuj strzelił.

***

Czasem, w życiu człowieka przychodzi taki moment, w którym wszystkie obawy, wątpliwości i ból eksplodują niczym ściskany w dłoni balonik. Przygniecione przez zbyt dużą siłę rażenia, powoli puchną, po czym zostaję z nich tylko flak. Dosłownie.

Tak w tej chwili czuła się Betty Evans. Można powiedzieć, że nawet gorzej. Tak jakby ktoś przejechał jej sercem po betonie, by chwilę potem utopić jego szczątki w wiadrze wody.

Czy mogło być gorzej?

Zapewne nie.

- Betty? - z totalnego odrętwienia wyrwał ją zaniepokojony głos Huntera. - Dobra twoja, wygrałaś, udało Ci się zwrócić moją uwagę - parsknął przepełnionym dumą śmiechem. - Kurde, tego się nie spodzie... Betty czemu płaczesz?

Nawet nie zauważyła, kiedy jej policzki stały się wilgotne, a słona woda ciurkiem płynęła po skórze, plamiąc dziennik Chris. Gwałtownie zacisnęła powieki, a po chwili otworzyła je z tą samą intensywnością, jakby mając nadzieję, że ciąg zdań wypisanych na papierze, zmieni swoje znaczenie. Jednak, gdy upragnione prośby i marzenia, zostały brutalnie wgniecione w piach, wstała z ławeczki, dygocząc niczym osika. Mroczki przed oczami wprawiały jej umysł w stan podwójnego widzenia, a rozdygotane kolana, bynajmniej nie pomagały w utrzymaniu rezonu. Hunter również podniósł się z miejsca i z troską wypisaną na twarzy wyciągnął ręce do przodu, jakby odniósł wrażenie, że rudowłosa lada moment straci zdolność logicznego myślenia i runie przed siebie jak długa.

Zakład o życieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz