Żałuję, że Cię poznałam

468 28 50
                                    

Wsiadła do samochodu, rzucając plecakiem na tylne siedzenia. Poprawiła rude pasma, wpatrując się przed siebie i ze stresu, zapomniała, że nie jest sama. Kątem oka spojrzała na Matta, który lustrował ją równie bacznie, trzymając jedną rękę na kierownicy. Miał na nosie okulary przeciwsłoneczne, co naprawdę było dziwne, zważywszy na to, że trwała zima. Postanowiła tego nie komentować. Zarzuciła krótkim cześć, po czym skuliła się w fotelu, uprzednio zapinając pas.

– Coś taka spięta? – zapytał, wyjeżdżając na ulicę.

„Wyglądam jak dziwka, nie wiem, gdzie jadę i siedzę w aucie z miastowym postrachem" – pomyślała.

– Nie zdążyłam strzelić sobie w łeb przed wyjściem – wypaliła, a po chwili przyłożyła dłoń do ust. – Znaczy...

– Daj spokój, Evans – mruknął Brown, kładąc rękę na jej udzie. – Na Twoim miejscu też bym się nie cieszył.

Uniosła brew, nie rozumiejąc, dlaczego więc zmusza ją do takich rzeczy.

– Trochę jaśniej – dociekała, strącając jego palce ze swojej nogi. – Co masz na myśli?

– Zobaczysz – zarzucił, wykręcając poza teren osiedla.

Przełknęła ślinę, a resztę drogi spędziła z twarzą przyklejoną do szyby.

Wertowała pojawiające się i znikające obiekty, a kiedy Bentley przystanął pod starą obskurną kamienicą, zmarszczyła brwi, posyłając Mattowi zaniepokojone spojrzenie.

– Żartujesz sobie ze mnie? – Betty z niedowierzaniem uniosła brew do góry. Jeszcze raz łypnęła w stronę budynku, mając nadzieję, że dojrzy za osłoną zniszczonych cegieł coś więcej... cokolwiek, co miałoby powiedzieć, że wcale nie są w dzielnicy podobnej do tej, w której zmuszona była mieszkać.

Ale nie. Kamienica nadał stała, niepomna na jej zdezorientowany i zaniepokojony wzrok. Obdrapane ściany, wybite okna zabite dechami, rozpadająca się kostka przed i... brak drzwi. Bo dlaczego by nie?

Matt nie odpowiedział na to jedno pytanie, ale wyszedł z samochodu, a potem jak gentlemen (którym przecież nie był) pchnął drzwi i to było jak potwierdzenie jej najgorszych obaw. Już pomijając fakt, że na tych w połowie nieistniejących schodkach na pewno wyrżnie orła, jak miał być tu prowadzony jakikolwiek interes?!

– No Bethany, idziemy. Męka czeka – zażartował, ale dowcipy były ostatnim, na co dziewczyna miała ochotę. Skrzywiła się, ale niechętnie przyjęła jego wyciągnięte ramię. Tak dla bezpieczeństwa, oczywiście. Niczego innego.

Przemierzyli schody.

Evans obsunęła się noga, bo na obcasie chodziła raz na ruski rok, ale na szczęście Matt ją przytrzymał. Posłała mu niemrawy uśmiech i ruszyli dalej. Gdy weszli do środka, zniknęły resztki jej nadziei na to, że może zewnętrzna warstwa była ułudą i w środku jest prawdziwy, porządny klub. A jak nie porządny, to choć drogi. Patrząc po tym, gdzie zrobili zakupy, Betty liczyła na coś więcej. I dupa. Bo środek wyglądał jeszcze gorzej, niż przód budynku, a jeszcze chwilę temu nie sądziła, że to w ogóle możliwe.

Mimo to nie przystanęli i powędrowali w głąb. Betty ostrożnie stawiała stopy, nie chcąc nadepnąć na jakieś szkło, czy rozwaloną puszkę. W końcu dotarli do wachlarzowych schodów prowadzących niżej. „Piwnica, cudownie" – pomyślała, trochę bardziej panikując. Matt spojrzał na nią tylko kątem oka, gdy w końcu ukazały im się metalowe drzwi.

– Coraz bardziej zaczynam wierzyć, że chcesz mnie torturować, choć jeszcze nie wiem z jakiego powodu – mruknęła z przekąsem, a on w tym właśnie momencie pociągnął za uchwyt na długim szyldzie.

Zakład o życieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz