XXVII

338 21 16
                                    


„John bywa nieznośny. Oj bardzo. Uwierzysz, że wysłałam go na zakupy, a on, zamiast kupić ser i jajka wrócił do domu z telewizorem?! Boże! Rozumiem, że go na to stać, ale cholera! Prosiłam o jedzenie, a nie sprzęt AGD! Czemu za niego wyszłam?

Mam nadzieję, że twój przyszły chłopak nie będzie takim głąbem..."


- Jesteś pijana? - mruknął Hunter, kiedy wspólnie przemierzali ulicę miasta.

- A co, chcesz mnie wykorzystać? - uniosła brew, posyłając mu złowieszczy uśmiech.

- Czytasz mi w myślach, czy jak - burknął, wbijając ręce do kieszeni spodni.

Betty przygryzła wargę, równając z nim krok.

Nie rozumiała jak to możliwe, że jeszcze wczoraj miała ochotę wskoczyć pod pociąg, a teraz czuła się naprawdę dobrze. Tak jakby Hunter zabrał cały ten ból, wtaczając w jej żyły jakieś nienamacalne antidotum szczęścia. Jakby jej humor zależny był od jego.

A może faktycznie przeżyła już tak wiele, iż kolejne traumatyczne wydarzenie przestało robić jakąkolwiek różnicę?

- Owszem - odpowiedziała po dłuższej chwili ciszy, nie chcąc tracić rezonu. - Wiem, że pragniesz zabrać mnie do siebie, zrobić mi jakiś dobry obiad, włączyć telewizję i nadal udawać, że jesteśmy dzieciakami bez przeszłości - wysnuła, zakładając ręce za plecy.

Scott posłał jej kpiący uśmiech, po czym z niedowierzaniem pokręcił głową.

- No co? - zachichotała, w myślach karcąc się za niepodobną do siebie infantylność.

- Może zacznę nazywać Cię jasnowidzem, czy coś - odparł, przewracając oczami, jednak mimo to, uwadze Betty nie uszły ogniki radości tańczące w tych błękitnych oczach.

- Nazywaj mnie, jak chcesz - wzruszyła ramionami, wzrokiem wędrując gdzieś w bok.

- Jasne, wiewiórko - prychnął.

Zacisnęła pięści, znów wracając do jego twarzy, a na jej język już cisnęły się bluźniercze słowa. Nienawidziła tego przytyku i Hunter doskonale zdawał sobie z tego sprawę! - Wszystko tylko nie to... - zamilkła.

Zamilkła, ponieważ właśnie w tamtym momencie trybiki w jej głowie zaczęły pracować na pełnych obrotach, przypominając o magazynie, który czytała jakiś czas temu.

- Wiewiórka uczy czerpania radości z życia - szepnęła, unosząc brew do góry. - Czy... Czy do dlatego cały czas się tak do mnie zwracasz? - zapytała, własnym ciałem zastawiając mu drogę. Chłopak przystanął, patrząc na nią z góry. Jego oczy na chwilę pociemniały, a ona miała wrażenie, że byłaby w stanie w nich utonąć.

- Nazywam Cię wiewiórką, bo jesteś ruda, idiotko - skwitował, kontynuując swój marsz, a zostawiona w tyle Betty, z poczuciem totalnej porażki, przewróciła oczami, zastanawiając się, dlaczego nadal utrzymuje kontakt z tym pacanem.


- Jestem! - wrzasnął Hunter, przekraczając próg domu. Betty pałętająca się za jego plecami, przewróciła oczami, prosząc wyższe bóstwa o to, aby chłopak wykrzyczał te kilka słów chwilę temu, z czystego przyzwyczajenia. To nie tak, że nie lubiła Rena. Po prostu ostatnio spędzała w tym miejscu więcej czasu niż gdziekolwiek indziej i dobrze wiedziała, jak to wygląda. A naprawdę nie miała zamiaru paść ofiarą ojcowskich nieśmiesznych żarcików, odnośnie do relacji jej i młodego Scotta. Zdjęła buty, chwilę za długo przyglądając się obrzydliwie wykonanemu dywanowi. Machinalnie pomyślała o Sonozaki, czując, jak zimne dreszcze drapią ją po plecach.

- Ty - uniosła głowę, w chwili, gdy Ren zawitał w przedpokoju. Przełknęła ślinę, uważnie analizując mimikę jego twarzy, ale zaprzestała, gdy spostrzegła, że teraz patrzy wprost na nią. Posłała mu nieśmiały uśmiech, zgarniając z twarzy rude kosmyki, po czym przystąpiła z nogi na nogę, składając dłonie przed sobą. - Och, Betty - złowieszczy ton głosu momentalnie zniknął, zastąpiony czymś na rodzaj niepewności. Mężczyzna uniósł brew, jakby za długo się nad czymś zastanawiając, po czym cmoknął w powietrze, zakładając ręce na torsie. - Musimy porozmawiać - oderwał od niej wzrok, poświęcając go Hunterowi. Chłopak skinął głową, a Evans, trochę ze zbyt wolnym zapłonem i zdolnością rozumowania, przytaknęła i już po chwili brnęła po schodach w stronę przestronnego korytarzu. Przystanęła przy poręczy, przygryzając wargę i nim zdążyła przemyśleć konsekwencję swoich durnych działań, wtopiła się w ścianę, przylegając do niej plecami. Wytężyła słuch, a chwilę później z nieobecnym wyrazem twarzy, patrzyła przed siebie, zastanawiając, co tak właściwie robi i dlaczego. Wyrzuty sumienia, spowodowane godnym pożałowania zachowaniem, pękły niczym bańka mydlana, gdy usłyszała ostry tembr Pana Scotta.

- Dlaczego dzwonił do mnie Matt Brown? I dlaczego kazał mi Cię pozdrowić? - starał się szeptać, ale jego wypowiedzieć, bardziej przypomniała ciszę, zwiastującą potężną burzę. - Skąd znasz tego człowieka? Wiesz, że jest niebezpieczny! Handluję narkotykami i zastrasza ludzi, do jasnej cholery!

Hunter przez dłuższą chwilę milczał, a zszokowana Betty, czekała na jego wytłumaczenia, tak jakby to ona znajdowała się na miejscu Rena. Zastygła w bezruchu i przez chwilę była pewna, że nawet nie oddychała.

- Skoro jest taki niebezpieczny, to dlaczego byliście przyjaciółmi? - prychnął, tym swoim głosem ociekającym wyższością, a Evans mimo kotłujących się w niej emocji, przewróciła oczami, pragnąc sprzedać mu kopa, za brak jakiejkolwiek powagi. - Wczoraj przypadkiem na niego wpadłem. Pogadaliśmy chwilę i takie tam.

Łgał. Kłamał jak z nut, a rudowłosa, mimo że nie do końca wiedziała, co wydarzyło się między tamtą dwójką, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ich spotkanie nie było zwykłym przypadkiem. I chociaż nie potrafiła przypomnieć sobie okoliczności tej schadzki, miała pewność, iż do niej doszło. I faktycznie było to wczoraj. Wtedy, kiedy Hunter znalazł ją w krzakach. Przymknęła powieki, głęboko wciągając powietrze do płuc, po czym na paluszkach wstąpiła w głąb korytarza. Nie chciała więcej słuchać. Ochota na bycie dewotką zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.

- Przecież to nie moja sprawa... - mruknęła, ostrożnie przekraczając próg drzwi pokoju Huntera i dopiero teraz wiedząc, że ta chwila jest przeznaczona tylko dla niej, dokładnie zlustrowała pomieszczenie, chłonąc jego wnętrze, tak jakby nigdy więcej miała się w nim nie pojawiać. Tak, jakby pragnęła zapamiętać wszystkie szczegóły, tej minimalistycznej sypialni, ze ścianami białymi jak śnieg i gigantycznym drewnianymi łóżkiem pośrodku po to, by niczym grawer wyryły ślady w jej umyśle. Chciała budzić się i widzieć jego twarz.

Szczerze, nawet nie wiedziała, kiedy tak bardzo straciła głowę dla Huntera Scotta. I choć nigdy nie powiedziałaby tego na głos, cieszył ją fakt, że on dla niej również.

Zakład o życieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz