XXVI

388 24 33
                                    

„Kochana Bets

Kończysz dzisiaj trzy latka. Razem z Johnem zamówiliśmy największy, najbardziej kolorowy tort z myszką Miki, na jaki było nas stać. Cóż, zupełnie nie zdziwiło mnie to, że kiedy dostałaś go przed nos, rąbnęłaś w niego małymi dłońmi, wygrzebując z góry figurkę, po czym wcisnęłaś ją do ust, z nadzieją, że jest jadalna. Nie była. Mimo tego „szokującego" incydentu impreza okazała się udana, a ty cała ubrudzona czekoladą zasnęłaś w krzesełku, w dłoni nadal trzymając te przeklętą, chyba z betonu zrobioną, podobiznę tej krwiożerczej myszy! Inaczej nazwać jej, nie potrafię.

Drogie dziecko, pomysł na dziennik wpadł mi do głowy kilka tygodni temu, kiedy pieliłam nasz ogródek. Tak... Najlepsze idee przychodzą do mnie w najmniej oczekiwanych momentach. Stwierdziłam, że to całkiem dobre. Wiesz, o wielu rzeczach człowiek zapomina, szczególnie jako małe dziecko.

A ja nie chciałabym, żebyś zapomniała.

A kiedyś dam Ci ten notes i razem będziemy śmiać się z tego, jak bardzo niesfornym bobasem byłaś!

Kocham Cię
Mama"


Betty z impetem zamknęła zeszyt, unosząc głowę do góry. Słońce górowało nad miastem, a delikatny wiatr, który przez otwarte okno dosięgał jej twarzy, działał niczym chłodzące lekarstwo na rozgorączkowane myśli. Przygryzła skórę przy paznokciu, kątem oka łypiąc na siedzącego obok niej Harry'ego. Cóż, nie zdziwił ją fakt, że nie mówił za dużo, ale nie spodziewała się, że nie za dużo, oznacza nic. Bo kiedy podjechał pod jej dom, kilkanaście minut temu, nie zaszczycił jej ni jednym spojrzeniem czy słowem. Wzruszyła ramionami stwierdzając, że to normalne i powróciła do wertowania obrazu przed sobą. Budynki migotały niknąc do tyłu, a przypadkowo wychwyceni wzrokiem ludzie, stawali się plamami barw, w zależności od ubioru. Mimochodem pomyślała o Hunterze. Nie rozmawiała z nim od wczorajszego incydentu z Mattem, chociaż wysłał jej tysiące wiadomości i dzwonił dziesięć tysięcy razy więcej. Nie chciała go unikać. Planowała z nim pomówić, ale dopiero wtedy, kiedy pierwszy dzień nowej pracy dobiegnie końca. Była trzecia po południu, a dziewczyna już miała ochotę wrócić do domu, mimo że nie była tam mile widziana. Nadeszła wiosna, dlatego tygodniowa przerwa w szkole, okazała się strasznie przydatna, ponieważ miała więcej czasu na snucie domysłów odnośnie do stanu zdrowia psychicznego Matta i dziennika mamy. Z drugiej strony, czekała ją poprawka z fizyki. Westchnęła. Coś jeszcze uległo zmianie w ciągu tych kilku godzin? Leo nadal był łysy. Andy zapadł się pod ziemię. Cara, jak to Cara miała wszystko gdzieś. A Hunter? O Hunterze nie mogła przestać myśleć, odkąd złożyła ostatni pocałunek na jego ustach.

Ale na ten moment, te rzeczy, nie stały na piedestale jej obaw i zmartwień.

Przełknęła ślinę, wzrokiem taksując swoje dłonie.

Czy za niedługo będzie nosiła na nich krew?



- Harry? - przełknęła, pustym wzrokiem wpatrując się w dom za szybą samochodu. Na pierwszy rzut oka, wyglądał na dość skromny. Ubogi. Odłażąca od ścian farba, obskrobane musztardowe drzwi, szare firanki w oknach. Odnalazła w nim, obraz swojego własnego. Przeniosła spojrzenie na mężczyznę, nerwowo stukającego palcem o kierownicę. Uniósł brew, ponaglając, aby w końcu wydusiła z siebie, to co ma do powiedzenia, dodając, że czasu kupić nie można. Przewróciła oczami, posłusznie składając ręce na kolanach, po czym z typową dla siebie pewnością, oświadczyła, iż nie ma zamiaru wejść do tego budynku. Ani do żadnego innego. Winston, przez dłuższą chwilę absorbował milczenie, ale po kilku ciężkich wdechach, Evans czuła, że groźby czy prośby, w niczym nie pomogą.

Nie pomyliła się. Po dziesięciu minutach siłownia się z brunetem, obrażona z rękami założonymi na piersiach stała na werandzie. Harry zapukał, natomiast Betty myślami uciekła daleko poza granicę tej okolicy. W tym momencie pragnęła znaleźć się gdzieś indziej. W beztroskim miejscu, przeznaczonym tylko dla niej. W ramionach Huntera. Na cmentarzu przy grobie Charlotte. W salonie Leo. Wszędzie, tylko nie tu.

Gwałtownie zamrugała, wbijając spojrzenie w drzwi, które nadal się nie otwierały. Kątem oka łypnęła na Harry'ego, który zaciskając szczękę zapukał ponownie. Trochę zbyt agresywnie.

- Cokolwiek się wydarzy, masz tylko patrzeć. Możesz mrugać, oddychać, płakać, lecz nie wolno Ci się ruszać. Zrozumiałaś? - skołowana pokiwała głową, wciskając ręce do kieszeni dobrze przylegających czarnych spodni. Włożyła swoje najbardziej eleganckie czerwone trampki chcąc wyglądać dobrze. Dopiero w aucie sprzedała sobie wewnętrznego policzka, pojmując, że w sytuacji, w jakiej się znalazła, dobry design nie powinien zaprzątać jej głowy. Z huraganu myśli, wyrwał ją przeskok zamka i skrzypnięcie lekko uchylających się wrót.

- Pan Winston...

Kobiecy głos. Głos, ociekający przerażeniem. Głos ociekający lękiem, niepokojem, ale i czymś innym. Paniką. Zmrużyła oczy, chcąc dostrzec, postać za futryną, ale drzwi uchyliły się prawie nieznacząco, co utrudniało jej zadanie. Zacisnęła zęby, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.

Boże, jak bardzo miała ochotę zapaść się pod ziemię, gdy wreszcie nadszedł.

Wszystko działo się bardzo szybko i nawet nie wiedziała, kiedy Harry brutalnie chwycił za klamkę, wpraszając się do środka. Usłyszała tylko krzyk pełen rozpaczy, a chwilę później, oczami wielkości piłek golfowych, obserwowała, jak osiłek, ciągnie płacząca kobietę w głąb domu.

Trzymał ją za włosy, wycierając podłogę jej kolanami.

Miała ochotę wrzasnąć. Rzucić się na niego. Beczeć i jednocześnie wezwać policję.

Ale nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. W zamian tego na nogach miękkich jak wata przekroczyła próg, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.

Zakład o życieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz