Zwiastun śmierci

542 43 4
                                    

– Dzisiejszy dzień zapowiada się doprawdy cudownie – sarknęła Betty sama do siebie. Była godzina 6:46, a ona stała przy swoim częściowo zniszczonym lustrze i czesała włosy czarnym grzebieniem. Rude kosmyki nie chciał współpracować po kilku godzinach kręcenia się w łóżku i niekończących próbach zaśnięcia.

Nie wiedziała, co ją wczoraj napadło i dopiero teraz, rankiem, zdała sobie sprawę, co nawyprawiała. Zadzwoniła do obcego, w cholerę przystojnego chłopaka, prawdopodobnie trochę starszego, budząc go przy okazji o pierwszej nad ranem, tylko dlatego, że roztrzęsiona zrozumiała, że nie ma znajomych, których mogłaby poprosić o pomoc. Mało to! Wyciągnęła go na dwór i zmusiła do odprowadzenia siebie, tłumacząc sytuację zgubieniem kluczy. Jednak najlepsze – lub najgorsze? – nastało na końcu, gdy zgodziła się na to cholerne spotkanie!

„Co mi siedziało w głowie?" – myślała gorączkowo od czasu, gdy opuściła łóżko. Przecież oprócz całodniowej pracy, Matt wymyślił sobie wspólne zakupy, jakoby bez nich jej nowa praca nie mogłaby się zacząć.

Prychnęła, kończąc rozczesywać końcówki. Z włosów stworzyła gruby warkocz, a cienie pod oczami przykryła korektorem. Tym razem dodała też trochę tuszu do rzęs, bo jednak dziś czekało ją więcej wyjść, niż zazwyczaj – I choć były różne, przerażały ją podobnie. Nawet jeśli w trochę inny sposób.

Dźwięk sygnału telefonu otrząsnął dziewczynę ze wtórnego zamyślenia. Ze zdziwieniem zobaczyła na wyświetlaczu numer Charlotte wraz ze zdjęciem jej gleby na rolkowisku – gdzie chodziły tyle razy w roku, ile mogły, zwykle na jakieś święta lub urodziny, czy imieniny. Czyli dość często.

Odrzuciła połączenie, zbyt dumna, by przepraszać, czy w ogóle umawiać jakieś spotkanie pojednawcze, ale aparat nadal dzwonił, aż w końcu zirytowana do granic możliwości, odebrała.

Na początku, po jednej, jak i po drugiej stronie panowała cisza. Dłuższa chwila milczenia, którą przecinały ich urywane oddechy, aż w końcu, po niespełna minucie, Lottie wydała z siebie przydługi jęk. Betty zmarszczyła czoło, ale jednak nadal, mimo wszystko, nie odezwała się słowem.

– Dobra kurwa – wyrzuciła z siebie Adams. – Nie wiem co mam Ci powiedzieć, więc skończę na tym, że mama planuje dziś upiec twoje ulubione ciasteczka z czekoladą i miałam nadzieję, że przekupie Cię jakoś, żebyś do mnie przyszła i – nie przerywała. Ciągnęła swój wywód na jednym wdechu, a Betty miała wrażenie, że z nadmiaru informacji pęknie jej głowa – i kurwa wiem, że jestem beznadziejną przyjaciółką, ale prędzej mi penis wyrośnie, niżeli pozwolę Ci się ode mnie od... – ale Evans już nie słuchała. Przestała po słowie „przepraszam", a teraz stała tak jak skończona idiotka, z telefonem przy uchu i głupim uśmieszkiem przyklejonym do twarzy. Po chwili znów zapadła cisza i mogłaby przysiąść, że ciężkie dyszenie Charlotte, jest spowodowane jakimś maratonem, a nie zwykłym monologiem. Przygryzła wargę, masując czoło koniuszkami palców i zaczęła zataczać kółka wokół pokoju. Zawsze to robiła. To znaczy tylko wtedy, kiedy nie miała pojęcia co zrobić w danej sytuacji. Zdawała sobie sprawę z tego, że też nie jest bezkarna, ale jedną z wad młodziutkiej Betty, było to, że ciężko szło jej, przyznawanie się do błędów.

– Możemy... – usłyszała swój własny głos i jeszcze bardziej zestresowana, zatoczyła szybsze kółko, strącając z komody ręką, ramkę ze zdjęciem mamy. Przykucnęła, by po nią sięgnąć, a gdy zobaczyła ciepły wyraz twarzy kobiety, która niewinnie uśmiechała się do aparatu, mimowolnie na jej buzi również zagościła radość. Chris Evans była piękną osobą. Burza rudych loków, niebieskie oczy i szczupła twarz, czyniły z niej materiał na dziewczynę idealną. No i nie można było zapomnieć o tym, jak wielką miłością darzyła swoją córkę, tak samo, jak pannę Adams. Betty czasem rozmyślała, kto na pogrzebie płakał głośniej, bo miała wrażenie, że Lottie, przebiła wszystkich razem wziętych. Przymknęła powieki, wstając z podłogi i ruszyła w stronę łóżka. Nie usiadła. Po prostu stanęła przed nim jak kołek, nerwowo bębniąc palcami o framugę okna obok. – Ciastka twojej mamy powiadasz – zaczęła łobuzerskim tonem, na co Lottie tylko cicho zachichotała. – Przekonałaś mnie – dodała, udając obojętną, ale i tak nie mogła powstrzymać parsknięcia. – ale nie dzisiaj – dodała trochę poważniej. – Jestem umówiona po pracy i...

Zakład o życieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz