~ 15 ~

423 29 35
                                    

run, boy run! They're trying to catch you* •

Smętnie pokroiłam wołowinę, po czym zaczęłam jeść, powolnie ją przeżuwając. W tle leciało jakieś audio dotyczące wspinaczki, puszczane na gramofonie.

"Linę zaczepiamy tak, aby można ją było ściągnąć po zjeździe na dół. Zwiąż końce liny, następnie przeciągnij ją między nogami, wokół pośladków. Zwróć szczególną uwagę, aby lina oplatała mięsień pośladkowy, a nie nie weszła w szparę miedzy pośladkami."

Zachłystnęłam się wodą, którą piłam. Ale, że tak przy śniadaniu? Serio?

Zerknęłam na Klausa, który po kryjomu zwijał pod stołem skręta. Westchnęłam cicho i wróciłam do spożywania posiłku. Ile razy mu mówiłam, żeby starał się pójść na odwyk? Nie zliczę. Zawsze mówi, że go to uspokaja i pomaga odciąć się od problemów.

Osobiście podejrzewam, że ma to coś wspólnego z traumą, spowodowaną przez ojca, po tym jak zamykał go w mauzoleum z trupami, aby przestał się bać duchów. Małego chłopca. Samego. W ciemności. Z duchami. I to nie to, że Reginald zostawiał go tam na dziesięć minut, czy dwadzieścia. On siedział tam godzinami. A teraz Klaus zażywając używki, stara się znieczulić przed strachem i odciągnąć od niepotrzebnych spotkań z duchami. Nie jestem żadnym terapeutą czy psychologiem, ale mi się tak wydaje.

Spojrzałam z bólem w oczach na Reggie'go. Jak można wyrządzić taką krzywdę dziecku? A najgorsze jest to, że zapewne widzi co się z nim dzieje i w żaden sposób nie stara się mu pomóc. Nagroda ojca roku wędruje w ręce tego pana.

Delikatnie pokręciłam głową i wróciłam do jedzenia.

Nagle rozległ się hałas, a blat stołu się zatrząsł. Uniosłam wzrok i ulokowałam go w nożu wbitym w stół. Co tym razem strzeliło do łba temu kretynowi?

- Numer pięć? - zapytał staruszek. Wszyscy patrzyli na Five.

- Mam pytanie. - uśmiechnął się sztucznie.

- Wiedza to szczytny cel, ale znasz zasady. Żadnych rozmów podczas posiłku. - przewróciłam oczami. Pieprzenie. - Przeszkadzasz Herr Carlson' owi.

- Chcę podróżować w czasie. - powiedział, gwałtownie odsuwając od siebie talerz z posiłkiem.

Oho.

- Nie. - odpowiedział bez ogródek ojciec.

- Ale jestem gotowy. - a ten znowu swoje. Wstał, odsuwając krzesło do tyłu. - Ćwiczyłem skoki w przestrzeni, jak kazałeś. - przeteleportował się obok Reginalda. - Widzisz?

- Skok w przestrzeni to pestka w porównaniu z niewiadomymi, czekającymi na podróżujących w czasie. - ojciec sięgnął po wysoki kieliszek z najprawdopodobniej jakimś winem. - Pierwsze jest jak ślizganie się na lodzie, a drugie jak zanurzenie na ślepo w lodowatej wodzie i wynurzenie się jako żołądź. - wziął łyk cieczy. - Już wspominałem to tobie jak i numerowi osiem. - znużona słyszeniem po raz drugi tego samego wykładu, westchnęłam. Jakże on jest poetycki.

- Nie rozumiem tego. - prychnął chłopak. Gołym okiem widać było jego rozdrażnienie i irytację.

- I to jest argument, świadczący o tym, że nie jesteś gotowy. - mężczyzna spokojnie odstawił naczynie i jadł dalej.

Wzrok zielonookiego powędrował na Vanyę, znajdującą się na drugim końcu stołu. Kiwała przecząco głową, na znak żeby sobie darował i nie brnął w to dalej, bo to nie ma sensu.

- Nie boję się. - powiedział stanowczo Five. No cóż. Jeżeli chce się przekonać ojca, trzeba być pewnym siebie w swoich postanowieniach. Ale w tym przypadku, to już czysta głupota.

Time doesn't matter ~ Eight Hargreeves ~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz