~ 12 ~

440 28 8
                                    

• time doesn't matter •

Klaus Hargreeves. Jedno z najbardziej upartych i natrętnych stworzeń, chodzących po tym świecie, które miałam okazję do tej pory spotkać.

Nie chciał mi dać spokoju, dopóki nie powiedziałam mu, o co chodzi. On też nie za bardzo wiedział, co ma o tym myśleć, więc postanowiliśmy, że zobaczymy jak sytuacja się rozwinie.

Około dwudziestej, weszłam do swojego pokoju, po dwugodzinnym siedzeniu u Allison wraz z loczkiem. Podeszłam do biurka i przy nim usiadłam. Spojrzałam na walające się po blacie arkusze kartek wypełnione równaniami, po czym westchnęłam. Znowu coś mi tu nie pasowało. Wzięłam długopis do ręki i zaczęłam nanosić poprawki.

Nagle usłyszałam otwierające się drzwi.

- Czego chcesz, Five? - zapytałam, nie podnosząc wzroku znad kartek. Nie trudno było się domyślić, że to brunet. Tylko on ma tendencje do nie pukania w drzwi, przed wejściem do kogoś.

- Musimy porozmawiać. - powiedział, podchodząc do mnie.

- Po pierwsze, nic nie muszę, a po drugie... - nie zdążyłam dokończyć, bo chłopak złapał mnie za ramię i gdzieś przeteleportował. - ... nie mamy o czym. - sfinalizowałam swoją wypowiedź. - Możesz mi powiedzieć gdzie jesteśmy i po co? - rozejrzałam się, po estetycznie urządzonym ogrodzie, znajdującym się na dużej wysokości, skąd można było zobaczyć oświetlone przez latarnie miasto.

- Jesteśmy na dachu akademii, dlatego że nasze rodzeństwo ma bardzo duże skłonności do podsłuchiwania. - podszedł do rogu dachu i oparł się łokciami o średniego rozmiaru murek, który znajdował się tu, aby nie spaść przez przypadek.

Poszłam w jego ślady.

- Jak ci już wspominałam, nie mamy o czym rozmawiać. - oparłam się tyłem o ceglaną barierkę, zakładając ręce na klatkę piersiową.

Five spojrzał na mnie znacząco, na co ja westchnęłam.

- Co cię do tego w ogóle skłoniło? - zapytał, marszcząc brwi. Prychnęłam i przeniosłam swój wzrok na krajobraz przed sobą.

- Widzę, że należysz do tych osób, które strasznie lubią się bawić w komisariat. - dalej patrzyłam pustym wzrokiem na drzewa. - Co cię to obchodzi?

- Ja wiem, że nie musisz mi się z niczego tłumaczyć, ale czasami lepiej jest z kimś porozmawiać. - on to dopiero ma tupet.

Wzięłam głęboki oddech. Miał rację. Nie musiałam mu niczego mówić. Ale czy byłabym sobą, nie robiąc na przekór samej sobie?

- Miałeś kiedyś w swoim życiu osobę, która była dla ciebie dosłownie wszystkim? Była jedynym powodem do uśmiechu i zawsze mimo wszystko chciała cię wspierać? - spojrzałam mu w oczy, a on nic nie odpowiedział. - Ja miałam. - uśmiechnęłam się smutno, czując jak moje serce po raz kolejny rozpada się na milion kawałków, przez nawracające wspomnienia. - Moja mama nie planowała mieć dziecka w wieku dwudziestu czterech lat, bo jej kariera wręcz idealnie rokowała i coraz bardziej się rozwijała, a mały bachorek by jej w tym tylko utrudniał. Nie miała chłopaka, ani tym bardziej męża, bo nikogo takiego nie potrzebowała. Była i jest starszym pracoholikiem. Ale tak się stało, że ja niespodziewanie pojawiłam się na tym świecie. - zrobiłam pauzę, przełykając ślinę. - Chciała oddać mnie do domu dziecka, ale moja babcia kategorycznie jej tego zabroniła, wręcz grożąc jej wydziedziczeniem. - prychnęłam, uśmiechając się bardzo delikatnie. - To właśnie moja babcia była dla mnie największym oparciem. To ona czytała mi bajki na dobranoc, podczas gdy mama cały czas siedziała zapracowana w papierach w biurze. To moja babcia Elizabeth cały czas rozmawiała ze mną, gdy tylko tego potrzebowałam. To do niej zawsze uciekałam cała zdenerwowana i we łzach, po kłótniach z matką. Na szczęście była naszą sąsiadką, więc nie miałam aż takich problemów z dostaniem się do niej.- objęłam się ramionami, ze względu na wiaterek, który zaczął coraz bardziej nabierać na sile, a chłopak cały czas mi się przyglądał, uważnie nasłuchując. - Boże. - prychnęłam. - Wypominanie mi na każdym kroku jakim ja jestem beznadziejnym, bezużytecznym i nieznośnym dziwadłem, którego wcale nie chce i nie potrzebuje było zdecydowanie jej ulubionym zajęciem. Elizabeth była moją jedyną przyjaciółką, bo innych nie miałam. W szkole nie za bardzo chcieli się zadawać z dziewczyną, która praktycznie nic nie robiła oprócz nauki. Ze względu na to, że moja matka nie chciała się wstydzić z powodu dziecka, które się nie uczyło, musiałam mieć jak najwyższe noty. - przekręciłam oczami, gdy przypomniałam sobie jak to bywało, że siedziałam do porannych godzin, zakuwając na testy. - A gdy napatoczyła się na Reginalda to nawet nie zastanawiała się nad tym dwa razy czy oddawać mnie w jego ręce, czy jednak nie. Mówiła, że to dla mojego dobra, bo tu miałam rozwijać swoje umiejętności i nauczyć się jeszcze lepiej panować nad mocami. Dla mojego dobra. Dobre sobie. - prychnęłam. - Jak tylko nadarzyła się okazja, żeby się mnie pozbyć to ją wykorzystała, a spora zapłata była tylko miłym dodatkiem. Ale to i nawet lepiej. Przynajmniej nie muszę się z nią teraz użerać. - wzruszyłam ramionami.

Time doesn't matter ~ Eight Hargreeves ~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz