~ 18 ~

394 29 23
                                    

• I'm way too sober for this •

Usiadłam na fotelu i spokojnie zaczęłam podciągać wyżej skarpety sięgające mi do kolan, a następnie założyłam buty uważając na stopę. Dzięki okładom z lodu i maści, nie była już taka opuchnięta, jednak nadal bolała.

Westchnęłam cicho i chwyciłam za krawat, leżący na krześle. Lekko kulejąc, podeszłam do lustra i zaczęłam go zawiązywać. Gdy skończyłam, spojrzałam na zegar, w celu zobaczenia ile jeszcze zostało mi czasu do śniadania.

- O nie... - mruknęłam pod nosem, widząc, że jest 9.15, a co za tym idzie, posiłek się już zaczął.

Przeteleportowałam się do jadalni, gdzie zauważyłam wszystkich, którzy nadal stali przed krzesłami. Westchnęłam cicho i ustałam prosto przed meblem. Spojrzałam na Reggie'go.

- Powiedzmy, że nie zauważyłem twojego spóźnienia, numerze osiem. - powiedział, patrząc się pusto przed siebie. - Siadać.

Odsuwając krzesło, dość mocno uderzyłam się w stopę, przez co syknęłam. Siadając, policzyłam w myślach do pięciu, aby nie powiedzieć niczego niestosownego.

- Coś się stało, numerze osiem? - zapytał staruszek.

- Wszystko w porządku. - spojrzał na mnie pytająco. - Po prostu uderzyłam się w nogę, na której mam uraz.

- Uraz?

- Tak... - cholera. Przecież mu nie powiem prawdy, jak do tego doszło. - Schodząc ze schodów, źle ustawiłam stopę, przez co z nich spadłam. - pokiwałam delikatnie głową, próbując przekonać samą siebie, że ojciec mi uwierzy, a Five, siedzący na przeciwko mnie prychnął.

- Kłamca. - wyszeptał, patrząc mi w oczy z uśmiechem, a ja spojrzałam na niego spod byka.

- Mówiłeś coś, numerze pięć? - zapytał Reginald.

- Nie. Absolutnie nic. - powiedział, po czym wszyscy zaczęli spożywać posiłek.

- Schody powiadasz? - zaczął bardzo cicho Klaus, żeby ojciec go nie usłyszał. - Gdy wrócimy na górę, powiedz mi taką wersję wydarzeń, w którą uwierzę.

Przewróciłam oczami, wracając do jedzenia.

***

Minęły cztery dni, od mojego wypadku z nogą, a ból całkowicie minął. Mimo tego, że byłam kontuzjowana, to i tak musiałam uczestniczyć w treningach. Na torze przeszkód, wlokłam się jak jakiś żółw.

Była już godzina po śniadaniu, na którym nie było ojca, ponieważ wyjechał w kilkudniową delegację. Czytałam sobie spokojnie, gdy nagle do mojego pokoju wlecieli Alli, Klaus i Ben cali w skowronkach. Spojrzałam na nich pytająco.

- Jaki dzisiaj mamy dzień? - zapytała Allison.

- Piątek. - powiedziałam zwodniczo, mimo iż doskonale wiedziałam o co im chodzi.

- Konkretna data? - Ben, nie pomagasz.

- Pierwszy października. - westchnęłam cicho, a po moim pokoju zaczęło latać konfetti, które jeszcze przed chwilą znajdowało się w tubie, którą trzymał Klaus.

- Wszystkiego najlepszego, ty nasza szesnastko! - krzyknął loczek, który wręcz się na mnie rzucił, aby mnie przytulić.

- Wzajemnie. - zaśmiałam się, patrząc w międzyczasie na stosy walających się na podłodze kolorowych skrawków papieru. - Klaus, sprzątasz ten cały syf, który zrobiłeś. - powiedziałam poważnie, a brunet się zaśmiał.

Time doesn't matter ~ Eight Hargreeves ~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz