Udaliśmy się w nasze ulubione miejsce, czyli opuszczony park. Nikt tu nigdy nie przychodził, a przez rozmaite rośliny, które nie były przycinane od lat, czułem się jak w innym świecie. Uwielbiałem tu za dzieciaka przychodzić oglądać zachody słońca. Magia tego miejsca była nie do opisania. Usiedliśmy na rozpadającej się ławeczce i rozpakowaliśmy nasz ekwipunek.
- Lecimy z grubej rury? - zapytał Oliver unosząc do góry litr czystej wódki. Oczy zaświeciły mi się z radości i od razu skinąłem głową na znak zgody. Otworzyliśmy butelkę i na zmianę sączyliśmy gorzką ciecz, żartując i rozmawiając w najlepsze.
- Ej, wiesz co Gee? Czasem mam jakieś takie poczucie winy... - spoważniał, opuszczając wzrok na dół na swoje buty. Zmarszczyłem w niezrozumieniu czoło - Że to ja ciągnę cię w dół. Masz dopiero 18 lat i jeszcze całe życie przed tobą, a ja naprawdę nie jestem dla ciebie odpowiednim towarzystwem. Mnie uratować się już nie da, ale dla ciebie jest jeszcze nadzieja... Spójrzmy prawdzie w oczy, jestem alkoholikiem i ćpunem z dziecięcioletnim stażem - mówiąc to uśmiechnął się lekko pod nosem. Nie był to jednak jego typowy uśmiech. Ten był o wiele bardziej smutny. Wyrażał cały jego ból, który na codzień starał się ukrywać w najgłębszych zakamarkach duszy.
Oliver rzadko mówił o swoich uczuciach. Zawsze starał zrzucić się je na drugi plan i nie dzielić się nimi. Widziałem, że ukrywanie własnych myśli i emocji czasem przychodziło mu z trudem. Nigdy nie chciał pokazywać słabości. Z naszej dwójki to on był tym silniejszym. Potrafił pocieszać innych jak mało kto, lecz nie potrafił pocieszyć samego siebie. Wszelkie swoje wewnętrzne walki toczył w samotności... W zupełnej ciszy. Wiele razy starałem się mu jakoś pomóc, ale nie jestem w tym najlepszy.
- Przecież to nie twoja wina, że wpakowałem się w takie gówno - wytłumaczyłem szybko, mówiąc wszystko zgodnie z prawdą - To ja spieprzyłem, to moja i tylko moja wina.
- Ale ja nie jestem... - zaczął, lecz nie pozwoliłem mu skończyć. Przerwałem mu, wcinając się w zdanie.
- Nie pierdol, tylko pij - uśmiechnąłem się głupkowato podstawiając mu pod nos butelkę, z której przed chwilą pociągnąłem zdrowego łyka - Alkohol pomaga zapomnieć i się wyluzować. Dlatego zacząłem. Bo sobie nie radziłem z własnymi problemami. A gdyby nie ty, już dawno podciąłbym sobie żyły albo się powiesił. Przecież wiesz - powiedziałem to takim tonem, jakbym mówił co najmniej o pogodzie. Kiedy stałem się taki obojętny?
Nie miałem tak mocnej głowy jak Oli, więc po opróżnieniu połowy butelki wódki zaczynałem już odczuwać pierwsze efekty działania magicznej cieczy. Następnie opróżniliśmy po dwie puszki piwa i dopiero wtedy poczułem moc alkoholu krążącego w moich żyłach.
Gadaliśmy głupoty i śmialiśmy się z wszystkiego. Co prawda dla mojego kumpla nadal to była zbyt mała dawka, ale więcej niestety nie posiadaliśmy.
- A wiesz, co ja tu mam? - pijacki bełkot wydostał się z moich ust, co chwila przerywany czkawką. Szczerzyłem się jak pojebany sam do siebie i sięgnąłem do kieszeni moich jeansów. Wyciągnąłem stamtąd dwa skręty i zapalniczkę.
- Osz ty, nie mówiłeś że masz! - krzyknął uradowany - Dawaj - wyrwał mi jednego z ręki i przywłaszczył go sobie. Zachichotałem dziwnie, a następnie odpaliłem swojego i zaciągnąłem się siarczyście. Siwy dym wydostał się spomiędzy moich warg, a ja obserwowałem go uważnie tak, jak gdyby był to jakiś niezwykły widok. Oliver poszedł w moje ślady i zrobił to samo.
- W takich momentach czuję się spełniony - odparłem przymykając leniwie powieki i rozkoszując się chwilą błogiego relaksu.
- No wiesz, ja do spełnienia potrzebuje jeszcze kobiety - przyznał ze śmiechem.
- Od czego masz rączki, hm? - zapytałem również bardzo rozbawiony. Obraz zaczął mi się już z lekka zamazywać i delikatnie kołysać na boki. Totalny odjazd!
- Gerard, ty pedale jebany, nie będę robić tego przy tobie - spojrzał na mnie z obrzydzeniem, choć doskonale widziałem ten uśmieszek błąkający się na jego twarzy.
- Nie jestem pedałem Sykes! - krzyknąłem wykonując ręką jakiś nieskoordynowany ruch. Niesforny kosmyk włosów opadł mi ma twarz, więc zdmuchnąłem go, żeby mi nie przeszkadzał. Brunet spojrzał na mnie podejrzliwie a następnie uśmiechnął się cwaniacko.
- Taa? A to dziwne, bo myślałem że na imprezach pieprzysz się tylko z ładnymi chłopcami - powiedział zwycięsko.
- Ja prześpię się z każdym chętnym. Czy to laska, czy facet mnie to różnicy nie robi - przyznałem wzruszając ramionami. Nie miałem nic do ukrycia. Gdy skończyłem palić, założyłem ręce za głowę i oparłem się o niebezpiecznie skrzypiące oparcie drewnianej ławki.
Nigdy w życiu się nie zakochałem. Nie wiedziałem nawet jakie to uczucie. Jasne, seks uprawiałem dla przyjemności i zabawy, ale nigdy z uczucia. Nie wiedziałem nawet, czy byłem zdolny do miłości.
Nagle poczułem, że mój pęcherz domaga się opróżnienia, więc poderwałem się do góry. Z opóźnionym refleksem spojrzałem na Olivera i zakomunikowałem mu, że idę się siku. Ten w odpowiedzi skinął delikatnie głową, a ja chwiejnym krokiem poszedłem szukać tymczasowej "toalety". Przeszedłem kilka metrów zarośniętą dróżką prosto (a przynajmniej starałem się żeby to było prosto), a następnie za dużą wierzbą skręciłem w lewo. Wybrałem jakiś mały krzaczek i załatwiłem swoje potrzeby.
Gdy już zamierzałem wracać, usłyszałem przeraźliwe szczekanie psa. Zdezorientowany odwróciłem się za siebie, bo stamtąd pochodził hałas. Zauważyłem jakiegoś wilczura szybko biegnącego w moją stronę. Nie wiedziałem jaka to rasa, nie znałem się na psach, bo wolałem koty. W oczach mi się dwoiło, więc zamiast jednego, widziałem dwa psy. Moje ruchy były spowolnione, więc nie zdążyłem zareagować w żaden sposób. Stałem tam jak debil, czekając aż ten potwór pożre mnie w całości. Serce przyspieszyło swój rytm, a plecy oblał zimny pot. W ułamku sekundy pies rzucił się na mnie, przygniatając moje ciało całym swoim ciężarem. Straciłem równowagę i przewróciłem się do tyłu, uderzając plecami o twardą glebę.
- Daisy! Wracaj tu! - z oddali rozbrzmiał donośny krzyk, zapewne właściciela tego kundla. Starałem nie poruszyć się nawet najmniejszym paluszkiem, żeby nie sprowokować go do ataku. Gdzieś słyszałem, że w takich sytuacjach lepiej udawać martwego, a tak się składa że byłem w tym mistrzem. Chociaż, czy ja musiałem udawać? Wewnętrznie to ja umarłem już dawno.
Poczułem natychmiastową ulgę, gdy bydle wreszcie się podniosło uwalniając mnie spod ucisku. Byłem tak zamroczony, że sam dokładnie nie wiedziałem, co się wydarzyło. Zauważyłem tylko wyciągniętą w moją stronę bladą dłoń, za którą po chwili namysłu złapałem. Gdy udało mi się stanąć na równe nogi obejrzałem się uważnie, po czym wywnioskowałem, że chyba nic mi się nie stało. Po chwili przeniosłem wzrok na osobę stojącą przede mną.
Ujrzałem niskiego chłopaka uśmiechającego się w moją stronę. Spod czarnego kaptura, który miał zarzucony na głowę opadały mu na czoło ciemne włosy. Dostrzegłem również, że miał kolczyk w nosie i w wardze. Jego oczy połyskiwały w świetle promieni słonecznych, lecz z tej odległości nie udało mi się określić ich koloru. W ręce trzymał czerwoną smycz, do której przypięte było te cholerne zwierzę.
- Bardzo przepraszam za moją Daisy, ale zaczęła się wyrywać i nie byłem w stanie jej utrzymać - zaczął tłumaczyć grzebiąc lewą ręką w kieszeni bluzy. Patrząc na to, że był on raczej niewielkiego wzrostu, nie dziwnym było więc to, że pies z łatwością mu się wyrwał - Nazywam się Frank - odparł po chwili ciszy ponownie wystawiając dłoń w moim kierunku. Uścisnąłem ją i wymamrotałem ciche: "Gerard".
Na pierwszy rzut oka wydawał się spoko, ale to tak jak z większością ludzi. Z początku wyglądają na godnych zaufania, a w rzeczywistości jako pierwsi wbiją ci nóż prosto w serce. Wiele razy się na nich zawiodłem, dlatego teraz miałem pewne problemy z nawiązywaniem bliższych relacji.
- Miło było poznać, Gerard - spojrzał na swojego psa, który teraz grzecznie siedział przy jego prawej nodze. Pogłaskał go delikatnie po głowie i kontynuował - Ale muszę się już zbierać do domu. Na pewno kiedyś ci to jakoś wynagrodzę! - krzyknął na odchodne i pomachał ręką na pożegnanie. Odpowiedziałem mu tym samym gestem i jeszcze chwilę tam stałem, patrząc jak odchodzi i znika w gęstwinie krzewów.
CZYTASZ
The world is ugly | Frerard
FanfictionŚwiat jest pełen niesprawiedliwości i zła. O jego okrucieństwie przekonał się osiemnastoletni Gerard Way, który pomimo wkraczania w dorosłe życie przeszedł już naprawdę wiele. Los nie okazywał mu przychylności, zazwyczaj odwracał się do niego plecam...