-8-

193 21 135
                                    

Pov. Gerard

Poczułem na twarzy upierdliwe promienie słoneczne, które bezustannie próbowały przedrzeć się przez zasłonięte okna. Raziły mnie nawet przez zamknięte oczy, więc przewróciłem się ociężale na drugi bok, chowając głowę pod kołdrę. Gdy moja twarz zetknęła się z materiałem pościeli, poczułem jakiś słodki zapach, zupełnie niepodobny do tego, którego znałem. Przywykłem do budzenia się w zatęchłej klitce, pełnej chrapiących jeszcze ludzi.

Świadomość powoli zaczynała się budzić, a natłok nowych myśli powodował niemiłosierny ból głowy. Starałem się choć trochę uchylić powieki, ale były tak ciężkie, że skutecznie mi to uniemożliwiały. Po jakiejś minucie walki z samym sobą w końcu otworzyłem oczy.

Ujrzałem bliżej nieznany mi pokój, skąpany w porannym słońcu, które przebijało się przez zasłony. Zmarszczyłem brwi skanując wzrokiem pomieszczenie dookoła. Nikogo oprócz mnie w nim nie było. Na podłodze obok łóżka znajdowało się jakieś legowisko pełne kocy i poduszek. Wyglądało dosyć znajomo...

Jeszcze chwilę się tak rozglądałem i wkońcu, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wspomnienia z dnia wczorajszego zaczęły zalewać mój umysł. Nie były one jednak czyste i klarowne. Były rozmyte... Widziałem je jak za mgłą. Z trudem dostrzegałem każdy ich szczegół.

Pamiętałem, że pokłóciłem się z Oliverem i upiłem na mieście. Potem przyszedłem pod dom Franka, ale nie miałem pojęcia, jakim cudem znalazłem się w jego łóżku. Próbowałem sobie to wszystko przypomnieć, jednak cały czas brakowało mi kilku elementów, by złożyć układankę w jedną, spójną całość.

Nagle usłyszałem cichy szum wody dobiegający zza drzwi naprzeciwko. Podniosłem się do siadu i odgarnąłem z czoła opadające kosmyki włosów.
Przytknąłem raz jeszcze ciepłą kołdrę do twarzy, rozkoszując się jej pięknym zapachem, którego nijak nie potrafiłem określić. Coś jak masło orzechowe z nutą wanilii i... Wiśni? Nie miałem pojęcia, lecz w każdym razie był bardzo przyjemny.

Chwilę później drzwi łazienkowe uchyliły się z cichym skrzypnięciem, a ja mogłem podziwiać Franka w pełnej okazałości. Miał na sobie jedynie biały ręcznik, który przewiązany był wokół jego pasa. Z mokrych włosów skapywały mu na szyję kropelki wody, które spływając w dół, rozpoczęły wędrówkę po całym jego ciele. No cóż, wyglądał... Bardzo korzystnie.

- A ty już nie śpisz? - wlepił we mnie zaniepokojone spojrzenie swoich dużych miodowych oczu, które w tamtym momencie wydawały się jeszcze większe niż normalnie.

- No jak widać - odpowiedziałem z delikatnym uśmiechem. Mimo, że starałem się skupić całą uwagę na jego twarzy, mój wzrok odruchowo zjeżdżał w dół na jego nagą klatkę piersiową. Karciłem się za to w myślach, lecz nijak nie mogłem nad tym zapanować.

- No spoko, ja tu tylko na chwilę, bo zapomniałem wziąć ubrań - wytłumaczył szybko, po czym migiem wpadł do garderoby zgarniając po drodze ciuchy i znów zamknął się w łazience. I tyle go widziałem.

Spojrzałem w prawo na wyświetlacz dekodera, który stał na półce pod telewizorem. 10:46. Nie ma tragedii. Nigdy nie byłem rannym ptaszkiem. Zawsze ceniłem sobie dobry sen ponad wszystko. Byłem ogromnie wdzięczny Frankowi za to, że nie raczył mnie budzić i dał się wyspać.

Opadłem spowrotem na materac i wylądowałem na miękkiej poduszce. Przymknąłem powieki, pozwalając sobie zatopić się w odmętach mojego umysłu. Różnorodne myśli zaczęły zalewać moją głowę, lecz ja skupiłem się na tej jednej. Oliver...

Z jednej strony nie chciałem wracać tego dnia do schroniska. Nie chciałem go widzieć, a bynajmniej nie wtedy. Zranił mnie i moje uczucia. Coś potwornie ściskało mnie za serce za każdym razem, gdy przypominały mi się jego słowa. Kochałem go... Kochałem jak brata. A on odpłacił mi się czymś takim. Przecież chciałem dobrze dla niego. Chciałem pomóc.

The world is ugly | Frerard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz