-9-

146 19 73
                                    

Zaczęło się niewinnie....

Przebudziłem się w środku nocy cały zalany potem. Gdy tylko otworzyłem oczy, poczułem przeszywający ból głowy, który sprowadził mnie z powrotem do pozycji leżącej. Zacisnąłem powieki i starałem się uspokoić, skupiając na własnym oddechu.

Mimowolnie przekręciłem głowę w stronę łóżka Sykesa. Musiałem wytężyć wzrok, bo mrok panujący w pomieszczeniu uniemożliwiał mi rozróżnianie kształtów i zarysów przedmiotów. Po chwili moje oczy nieco przyzwyczaiły się do ciemności, dzięki czemu mogłem dostrzec, że jego łóżko było puste.

Nie było go...

Coś nieprzyjemnie ścisnęło się w moim brzuchu, przyprawiając o wymioty. Ignorując okropny ból głowy zebrałem w sobie siły, by ruszyć do łazienki. Biegłem na oślep, cudem nie zabijając się po drodze. Gdy dotarłem na miejsce, zawisłem nad muszlą klozetową i zwróciłem niemalże całą zawartość żołądka. Wczoraj wieczorem trochę przesadziłem z wódką i właśnie oto efekty.

Gdy już nie miałem nawet czym wymiotować, spuściłem wodę i poszedłem przemyć usta, by pozbyć się tego obrzydliwego posmaku. Zimna ciecz zetknęła się z moją skórą i sprawiła, że poczułem się trochę bardziej żywy niż chwilę temu.

Kiedy już miałem wracać do sypialni, coś przykuło moją uwagę. Tym czymś było lustro. A bardziej ten, kto się w nim znajdował. Zobaczyłem... Sam nie wiedziałem nawet kogo. Z pewnością nie byłem to ja. Postać przede mną wyglądała jak żywy trup. Niby te same włosy, ta sama twarz, te same oczy, a jednak zupełnie różne. Brakowało w nich... Życia? Na niekorzyść działało również beznadziejne światło łazienkowe, które nadawało mojej skórze niezdrowo żółty kolor.

Nie mogąc już dłużej patrzeć na ten żałosny widok, odwróciłem się i udałem spowrotem do łóżka. Ze spokojem pokonywałem ciemne korytarze, nie kwapiąc się nawet, by zapalić światło. Drogę znałem na pamięć. Zresztą sam ośrodek nie był jakiś niesamowicie wielki.

Gdy w końcu znalazłem się przy drzwiach do sypialni z numerem siedem, nacisnąłem ostrożnie na klamkę i jak najciszej wskoczyłem do ciepłego jeszcze łóżka. Ułożyłem się wygodnie i zamknąłem oczy czekając na sen. Niestety, nie nadszedł zbyt szybko.

Nie wiedziałem, ile się tak męczyłem przewracając z boku na bok, ale ten czas wydawał się dla mnie wiecznością. Dopiero nad ranem, gdy zaczęło świtać a ptaki rozpoczęły swoją codzienną pieśń, udało mi się zmrużyć oko. Ostatnim, o czym pomyślałem przed oddaniem się w objęcia Morfeusza był... Frank?

***

Z paniką zerknąłem na zegar wiszący na ścianie obok kominka, który wskazywał godzinę 15.10. Kurwa, wiedziałem! Byłem spóźniony! Zawsze podczas rysowania, czy malowania traciłem poczucie czasu. Poświęcałem się sztuce w całości i dawałem się jej prowadzić po najgłębszych odmętach mojego umysłu i duszy. Po prostu puszczałem wodzę fantazji, a ręce same sunęły po kartce papieru, kreśląc najróżniejsze kształty, linie i wzory.

Nie mając już czasu na prysznic, wyszedłem na zewnątrz i skierowałem się w doskonale znanym mi kierunku. Zapewne Frank już na mnie czekał, niecierpliwiąc się i zastanawiając, gdzie ja do cholery jestem.

Opuściłem głowę i spojrzałem na swoje dłonie, które poplamione były chyba każdym możliwym odcieniem farby. Po chwili zauważyłem jednak, że nie tylko ręce miałem brudne. Koszulka w szarym kolorze, którą tego dnia miałem na sobie, miejscami była ubrudzona niebieską akwarelą. No zajebiście!

Przez całą drogę starałem się zachować szybkie tempo chodu, więc już po kilku minutach byłem na miejscu. Żelazna brama parku przywitała mnie swoim głośnym piskiem i otwierając się szeroko, zaprosiła do zanurzenia się w cichej i spokojnej zieleni drzew.

The world is ugly | Frerard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz