-14-

149 18 102
                                    

Tego dnia obudziłem się wyjątkowo zestresowany. Tuż po otworzeniu oczu z trudem łapałem oddech przez szybko bijące serce, które zdawało się chcieć rozsadzić mi piersi. Z paniką podniosłem się do siadu, ignorując mroczki przed oczami i chwyciłem za ciężką głowę, wplątując palce we włosy. Zacisnąłem powieki i starając się uspokoić, jak mantrę powtarzałem:

To tylko zły sen, tylko sen. To jedynie koszmar, nic więcej...

Niestety mimo moich starań, wizja nocnych obrazów nie chciała opuścić mojego umysłu. Jak bardzo starałem się je wyprzeć z pamięci, tak każda próba kończyła się fiaskiem. Nie byłem nawet w stanie zapanować nad lekkim drżeniem mięśni całego ciała, które skulone było w brunatnej pościeli na krańcu łóżka.

Takie koszmary miewałem już od dzieciaka. Przeważnie przybierały na sile i częstotliwości, gdy w moim życiu miało wydarzyć się coś złego. Nieważne jak absurdalnie by to nie brzmiało, były one jakby zwiastunem nadchodzących wydarzeń. W większości przypadków - niezbyt przyjemnych wydarzeń... Sam tak naprawdę nie rozumiałem w jaki sposób to działało i dlaczego w ogóle działało. Jakiś nonsens.

Przeważnie przewijało się przez nie kilka motywów. Pokój skąpany w krwistej czerwieni, przeraźliwe krzyki i płacz, okropny chłód i te przerażające oczy... Oczy, które patrzyły na mnie z góry, obserwowały dokładnie każdy, nawet najmniejszy mój ruch i od czasu do czasu jakby się śmiały. Ich głębia i nieludzka pustka były wręcz nie do opisania. Spoglądając w ich połyskujące tęczówki, miało się wrażenie, jak gdyby spadało się w jakąś ciemną otchłań, z której nie ma ucieczki.

Potworne przeżycie.

W ostatnim czasie sny te nawiedzały mnie coraz częściej, co mnie bardzo zaniepokoiło. Nie wróżyły one nic dobrego. Zapowiadały jedynie ból.

Czułem, że święciło się coś strasznego... Coś, czego nie byłem w stanie logicznie wytłumaczyć.

Zmęczony nocnymi wydarzeniami, przetarłem dłonią ospałe powieki i przeciągnąłem się w akompaniamencie cichego jęku. Rzuciłem okiem na zegar wiszący naprzeciw i widząc, że jego wskazówki pokazywały 12.03, postanowiłem wreszcie wstać. Śniadanie skończyło się dobre dwie godziny temu, ale nie obchodziło mnie to. Zamierzałem zjawić się dopiero na obiedzie, więc korzystając z wolnego czasu, poszedłem się umyć.

Będąc już przy zakręcie prowadzącym do męskiej części łazienek, usłyszałem za sobą jakiś kobiecy głos, nawołujący moje imię. Z początku myślałem, że mi się zdawało, jednak głos z każdą sekundą stawał się coraz głośniejszy i bardziej realny.

Nieco zdezorientowany odwróciłem się w stronę źródła dźwięku i ujrzałem przed sobą wysoką brunetkę z małym dzieckiem na rękach. Kobieta uśmiechała się do mnie nieznacznie, rzucając nieśmiałe spojrzenie czekoladowych oczu. Kojarzyłem ją chyba z widzenia, ale nie byłem do końca pewny.

Dziecko natomiast, na moje oko pochodzące z gatunku kaszojadus pospolitus, gryzło swoje grube jak parówki ręce, co chwila wydając z siebie jakiś okrzyk niezadowolenia. Ciężko było określić płeć tego stworzenia, zważywszy na to, że było jedynie w samej pieluszce.

Nigdy jakoś szczególnie nie przepadałem za dziećmi. W moim odczuciu były one doskonałymi manipulatorami, potrafiącymi ściągnąć na siebie uwagę wszystkich wokół. Podporządkowywały sobie ludzi pod siebie, a swoim płaczem wymuszały każde zachcianki. Były tak strasznie rozpieszczone!

- Hej, jestem Lindsey - przywitała się miło, wystawiając w moją stronę szczupłą dłoń, którą po chwili uścisnąłem. W dotyku była dosyć twarda i koścista - A ty Gerard, mam rację? - dodała, poprawiając swoje długie, czarne włosy.

The world is ugly | Frerard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz