Rozdział 7. Alyssia

61 6 1
                                    

29 czerwca

Od czterech dni wiedziałam, że ten moment nadejdzie, ale szczerze mówiąc wolałabym odwlekać go w nieskończoność.

Kilka dni wcześniej odbyło się uroczyste zakończenie szkoły. Pamiętałam z niego tyle, że podeszłam na środek w towarzystwie pogwizdywań, odebrałam świadectwo ukończenia szkoły średniej, Patricia zrobiła mi kilka zdjęć, po czym wróciłyśmy do domu. Wszystko to było jednak zamglone. Byłam tam, a jednocześnie czułam się, jakby mnie nie było. Zbyt mocno zanurzyłam się w rozmyślaniach o tym, co będę musiała zrobić w nadchodzący poniedziałek.

Cholera, tak bardzo tego nie chciałam.

Mimo że podczas ostatniej wizyty w kancelarii czułam się dość dziwnie z tym wszystkim, co się działo, to kiedy Valenzi spojrzał na mnie tak... przepraszająco, z żalem malującym się w jego oczach... Nie byłam pewna, jak to się stało, ale moje serce trochę zmiękło i postanowiłam dać mu szansę na zrehabilitowanie się. Cóż, on nie był przecież swoimi dziećmi, prawda? Chyba mogłam pozwolić mu na sprostowanie tego wszystkiego. Podejrzewałam, że Patricia była tego samego zdania. Wciąż widziała w nim tego perfekcyjnego, grzecznego i ułożonego Michaela, którego znała ze szkoły.

Cóż, właśnie miało się okazać, czy faktycznie nadal taki był.

Podczas ostatniej rozmowy Patricia ustaliła z nim datę kolejnego spotkania. Miałam opowiedzieć mu coś o swojej przeszłości. Prawdopodobnie wszystko.

Dlatego siedziałam właśnie w jego gabinecie, trzymając w dłoniach szklankę z wodą, którą podał mi kilka minut wcześniej. Przeglądał uważnie jeden z dokumentów, które przyniosłam ze sobą. Ja w tym czasie zerkałam co chwilę na fotel obok mnie, licząc na nagłe, magiczne pojawienie się na nim Patricii. Miała pojawić się razem ze mną na tym spotkaniu, ale w ostatniej chwili okazało się, że dziewczyna, z którą pracuje w kwiaciarni, musiała iść na zwolnienie. Patricia była więc w pracy, a ja na samodzielnym spotkaniu z prawnikiem.

Mogłabym przez to poczuć się dorośle, ale... cholera, nie czułam się tak. Zdecydowanie bardziej wolałabym nie być tam sama. Trochę przez to, że cała ta sprawa mnie przerażała, a trochę przez to, że musiałam opowiedzieć mu o przeszłości. Wolałabym więc, żeby była przy mnie osoba, na której wsparcie mogłabym liczyć.

A trochę, troszeczkę, również przez coś innego, co tłukło się gdzieś z tyłu mojej głowy, choć starałam się nie zwracać na to uwagi. Stawiałam w swoim umyśle mur za murem, by nie dopuścić do siebie choćby skrawka myśli o tym, że Michael Valenzi był całkiem przystojnym facetem...

Cholera, chyba jakiś mur właśnie został częściowo rozbity.

– Okej – westchnął, przyciągając moją uwagę. Odłożył papiery na bok i oparł się o biurko na łokciach. Złączył dłonie i spojrzał na mnie. – Będziesz musiała opowiedzieć mi trochę o tym wszystkim.

– Co to znaczy trochę? – Zaczęłam wpatrywać się w powierzchnię wody w szklance.

– To znaczy możliwie jak najwięcej. – Cóż, nie żebym spodziewała się innej odpowiedzi, ale złudna nadzieja trzymała mnie w niepewności niemal do samego końca. Odetchnęłam głęboko i wzięłam łyk wody, po czym odstawiłam naczynie na biurko. – Mogę się tylko domyślać, że to nie będzie dla ciebie łatwe, ale bez tego nie będziemy w stanie ruszyć dalej.

– Rozumiem to – potwierdziłam, odchylając się na oparcie fotela i podnosząc na niego wzrok. Wpatrywał się we mnie z uwagą, delikatnie mrużąc oczy. Podejrzewałam, że wyraz jego twarzy był klasyczną miną skupionego na swoim zadaniu prawnika. Patrzył na mnie wyczekująco. – Naprawdę rozumiem, ale...

THAT SUMMEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz