Rozdział 26. Michael

35 4 0
                                    

19 sierpnia

Nadszedł dzień, na który czekaliśmy od początku lata. Pomyśleć, że wszystko zaczęło się od jednego głupiego listu.

Rzuciłem okiem na prawnika, z którym już wcześniej miałem nieprzyjemność się spotkać. Obok niego siedział ten, który rozpoczął to wszystko. Howard Blake. Ponownie spojrzał w naszym kierunku, więc mogłem przez chwilę mu się przyjrzeć, kiedy przystanęliśmy w drzwiach sali. Wyglądał mizernie, przez co widać było, że trawiła go choroba. Był nadzwyczaj szczupły, niebieska koszula w kratę niemal na nim wisiała. Brązowe włosy były przyprószone siwizną, a pod oczami miał ogromne cienie.

Na jego widok poczułem jednak buzujący we mnie gniew.

Instynktownie przesunąłem się nieco w bok, zasłaniając swoim ciałem Alyssię. Wyczułem, że spięła się, kiedy jej ojciec zerknął na nią z chamskim półuśmieszkiem wypisanym na wyniszczonej używkami i chorobą twarzy. Oderwałem od niego wzrok i spojrzałem na jego prawnika, kiedy ten, patrząc w naszym kierunku, nachylił się do Blake'a, mówiąc mu coś na ucho. Sztywno skinąłem prawnikowi głową na powitanie. To był jedyny gest mogący wpisywać się w kategorię uprzejmości, jaki mógłby zobaczyć tego dnia z mojej strony. Posłałem mu jednak wiele mówiące spojrzenie. Wyjdziesz z tej sali jako przegrany, Hudson.

Położyłem dłoń na plecach Lizzie i skierowałem ją do naszych miejsc. Usiadła obok mnie i opuściła wzrok na blat stojącego przed nami stolika. Wyciągając papiery ze swojej teczki, kątem oka zauważyłem, że splotła palce na kolanach i wyłamywała je po kolei.

– Wszystko będzie dobrze – szepnąłem.

Podniosła na mnie oczy, z których wylewał się strach. Próbowała go ukryć, ale znałem ją już zbyt dobrze, by go nie zauważyć. Przez ułamek sekundy w jej tęczówkach zamigotało coś jeszcze, ale nie zdążyłem podchwycić tej emocji, bo szybko ją zatuszowała.

– Zaufaj mi. – Tylko tyle zdążyłem jej przekazać, zanim sędzia wszedł do sali i rozpoczął swoją mowę. Nie wsłuchiwałem się w nią, skupiając się na napięciu, które aż biło z Alyssii. Nieco rozluźniła się po moich słowach, ale wiedziałem, że wciąż czuła się z tym wszystkim po prostu źle.

Miałem ochotę wyskoczyć z krzesła i stanąć przed nią, zasłaniając ją przed tymi hienami, które wlepiały w nią swoje spojrzenia. Najchętniej wtłukłbym tym gościom, a przynajmniej jednemu, który wciąż miał na twarzy ten kpiarski wyraz. Naprawdę zaczynał działać mi na nerwy.

Mogłem szczerze nienawidzić go za to wszystko, co zrobił mojej Lizzie. Pozwalałem sobie na to.

Prawda była jednak taka, że gdyby nie on, to prawdopodobnie nigdy bym jej nie poznał. Nigdy nie spędziłbym najlepszych chwil tego lata. Nie uśmiechałbym się tak wiele i tak szczerze, jak już dawno tego nie robiłem. Nawet mimo śmierci mamy. Wszystko to było zbiegiem przypadków, które rozpoczęły się od jednego listu Blake'a.

Alyssia była promieniem słońca, który niespodziewanie przebił się przez ciemne chmury wiszące nad moim życiem, wpadł przez zabrudzone okno mojego serca wprost do jego wnętrza, rozświetlając je i wypełniając spokojem i radością.

Zamierzałem odgryźć się temu facetowi za całe zło, które ją przez niego spotkało.

Sędzia wywołał mnie jako pierwszego. Podniosłem się z krzesła, posyłając Alyssii uspokajające spojrzenie. Stanąłem pośrodku sali sądowej, odcinając się od wszystkiego. W mojej głowie krążyły wyłącznie myśli o tym, że kolejna sprawa musi zostać rozstrzygnięta pomyślnie. Tym razem byłem jeszcze bardziej zdeterminowany niż zwykle, bo chodziło przecież o nią.

THAT SUMMEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz