Rozdział 28. Michael

33 4 0
                                    

7 września

Byłem w swoim gabinecie, udając, że zajmuję się ważnymi sprawami, kiedy tak naprawdę uciekałem myślami w zupełnie inne rejony.

Minął już miesiąc od pogrzebu mamy. Od tamtego czasu umówiłem się z Nickiem, że co tydzień będziemy zanosić świeże kwiaty na jej grób, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. Wymienialiśmy się tym obowiązkiem, więc obaj zanosiliśmy tam bukiety i wiązanki co dwa tygodnie. Ostatnio przyszła kolej na mnie.

Wmawiałem sobie, że kupowałem kwiaty właśnie w tamtym miejscu tylko dlatego, że była to ulubiona kwiaciarnia mamy. Przecież nie chodziło mi o to, że pracowała tam Patricia, od której mógłbym dowiedzieć się czegoś o Lizzie i o tym, jak ona sobie radzi w San Francisco.

Alyssia nie wiedziała o tym, że tam chodziłem. Przynajmniej do tej pory, jak mi się wydawało. Poprzednim razem, gdy tam byłem, przy ladzie stała akurat pracownica Patricii, której najwyraźniej wówczas tam nie było. Kobieta próbowała ze mną flirtować, ale uspokoiła się trochę, kiedy zamówiłem bukiet róż. Pewnie pomyślała, że kupowałem je dla swojej dziewczyny, a nie na grób zmarłej matki, ale nie zamierzałem wyprowadzać jej z błędu.

Ostatnim razem spotkałem jednak Patricię. Porozmawiałem z nią przez chwilę o mamie, ale nie mogłem też przejść obojętnie obok tematu Lizzie. Chciałem się dowiedzieć czegokolwiek o tym, jak jej się żyje w tym wielkim mieście. Ucieszyłem się na wieść o tym, że znalazła sobie kilkoro znajomych. Czułem, że wychodziła na prostą. Podejrzewałem, że mogło nie być jej z tym jeszcze zbyt łatwo, ale Alyssia była silną dziewczyną i byłem pewien, że sobie z tym wszystkim znakomicie poradzi.

Nie zmieniało to jednak faktu, że poczułem ukłucie w sercu, kiedy Patricia powiedziała, że Lizzie zakochała się w San Francisco. Rzuciła też w żartach, że pewnie nie będzie chciała już nigdy znać miejsca takiego jak Indianapolis. Uśmiechnąłem się wtedy, choć serce rozpadało mi się na myśl, że naprawdę mógłbym jej już nigdy nie zobaczyć. Najbardziej bolał mnie chyba fakt, że się z nią nie pożegnałem. Nie tak jak powinienem był to zrobić.

Kiedy wychodziłem z kwiaciarni, przypomniały mi się słowa, które mama powiedziała mi w dzień przed moimi urodzinami.

Nie miałem pojęcia, co podkusiło mnie wtedy do tego, by przekazać Lizzie taką wiadomość, na dodatek na tyle zaszyfrowaną, by nie wiedziała, o co tak naprawdę mi chodziło. Po czasie mogłem stwierdzić, że to było zwyczajnie głupie. Nie zaczynałem przecież wierzyć w to, że to coś kiedyś mogłoby się udać.

To był przecież koniec.

Zdawałem sobie sprawę, że byłem pełen sprzeczności. Rozum mówił: idź dalej i zapomnij o tym, a serce wołało: nie poddawaj się i walcz.

W zamyśleniu zapomniałem o kawie, którą postawiłem kilka minut wcześniej na brzegu biurka. Wylała się z kubka, zalewając papiery leżące na blacie, kiedy przez przypadek zahaczyłem ją ręką. Niechcący zabrudziłem sobie też rękaw marynarki. Przekląłem pod nosem, po czym zacząłem pospiesznie ścierać napój papierowym ręcznikiem, którego rolka niemal od zawsze stała w jednej z szafek za biurkiem. W końcu na coś się przydał – pomyślałem. Marynarka jednak nie nadawała się już tego dnia do niczego poza praniem, a musiałem spędzić w kancelarii jeszcze dobre trzy godziny.

Kiedy wycierałem resztki kawy, zadzwonił biurowy telefon. Podniosłem więc słuchawkę.

– O co chodzi?

– Przyszła jakaś kobieta do pana – odparła Nina nieco podejrzliwym głosem. – Mówi, że ma na imię Myrah i że była znajomą pana matki.

THAT SUMMEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz